[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To mi nie ujdzie!" pomyślał Nawój. Lecz twarz Bolesława zdradzała jeno mąką. Wiem szepnął jak do siebie. Ale on miał niewiastę, którą umiłował. Spokojny był w sobie. A ja?! Dość! krzyknął w nagłym gniewie. Pojedziesz i uczynisz, co każę! Jak każecie odparł Nawój zimno i wstał. A co z Domanem? Niech jedzie do licha. Jeno wracać ma zaraz. Gdy Nawój pokłoniwszy się wyszedł, Bolesław siadł ciężko na ławie, głowę objąwszy rękoma. Nawój z Domanem ruszyli razem, ale mimo że szybko ciągnęli, Doman coraz wyprzedzał Nawoja, tak że ginął mu z oczu, a gdy orszak na nocleg stanął w małej osadzie zwanej Aysiny, gospodarz powitał Nuwoja słowami: Towarzysz wasz, co przed wami jechał, kazał powiedzieć, że spieszno mu i na nocleg nie stanie. Nawój nie odrzekł nic. O świcie wyruszył i w południe wjeżdżał na gród w Krakowie, gdzie go obskoczyli, kto żył, pytając o księcia. Zbył ich byle czym i do starej księżny się udał. Dobrogniewa siedziała w swej komnacie z dworkami, które zdobiły szaty pontyfikalne dla nowo założonych kościołów, pieśni śpiewając pobożne. Na wieść, że przybył posłaniec od syna, odprawiła niewiasty i zaraz go wołać kazała. Gdy Nawój wszedł z pokłonem, nim zdołał się odezwać, powiedziała: Juści, wiem, że nic dobrego nie przywozicie. Stało się co Bolkowi, czy zamiar odmienił i nie wraca? Czeka tu wszystko na niego, a synaczek nieostatni. Mówić już zaczyna, a taki do zmarłego Mieszka podobny, że mnie w sercu ściska. Gdyby go Bolko znał, ptakiem by przyleciał, bo nie było wdalszego chłopięcia. Nawój nie odpowiadał, rzekła: Czemu stoicie? Siadajcież i mówcie! %7łe się dobrej wieści nie spodziewacie, miłościwa pani, lżej by mi mówić było. A że myślicie, iż syn go zwabi, ciężej. Nie trzymajcie w niepewności szepnęła. Nie darmo śniło mi się, że Bolko głownię cisnął do swego łoża. Książę widzieć nie chce żony, ni syna. Odesłać ich kazał Zwiętosławowi rzekł Nawój. To być nie może! krzyknęła Dobrogniewa z rozpaczą. Chyba że i mnie wygna! Czemuż to? Co się stało? Słyszeliście o Krystynie Mścisławowej? Juści coś gadali. Ale, Wierę, sama Wyszesława nie myśli, by Bolko przez dwa lata jak mnich żył. Gadali i co inne, że wstyd powtórzyć, wżdy lepiej, że tamto przycichło. Ale cóże to ma do wygnania żony z synaczkiem? Wiadomo, że woje chuci przyzwalać zwykli, jako to na wojnie. Grzechy wyspowiadają, pokutę odprawią, będzie jak było. Swego syna nie znacie. Z nikim ni sam z sobą w układy wchodzić nie umie. Nie moja rzecz zresztą. Rzekłem, co mi kazano, wy czyńcie, co się wam zda. Za ręce go chwyciła. Człek z was bywały, zaufanie macie księcia. Nie odmawiajcież rady i pomocy. Nie wam muszę mówić, ile zła powstanie, gdyby się tak stało, jak książę kazał. A sprzeciwić mu się, wiem ci ja, co będzie! Wiadomo, że nie znosi oporu. Nawój zadumał się. Opór jest w nim samym powiedział. Widziałem, jak się łamał. Możecie mu rzec, by sam żonie, a nie przez posły oznajmił, iż jej nie chce i wraz z synem wygania. Obaczym, czy powie. Tak nie można. Przecie Wyszesława wiedzieć musi; czekała na niego. Jeno dziecię coś pojmować zaczęło, wciąż prawi mu o oćcu, a mały już rozumie... i czeka. Dobrogniewa oczy przysłoniła. Ma ją krzywda spotkać, niech zelżywość przynajmniej ominie, by ją przez trzecie ręce jak wiarołomną wyganiał z pierworodnym, jakby nie jego krew była. Dobrogniewa wstała. Na twarzy jej malowało się postanowienie. Powtórzę Wyszesławie, ale wyjechać nie pozwolę. Niech się, co chce, dzieje. Ma ona prawo walczyć o syna... a ja o wnuka. Skierowała się ku wyjściu, lecz w tej chwili w drzwiach ukazała się Wyszesława. I ona usłyszała o przybyciu książęcego posłańca, i jej przeczucie powiedziało, że ze złą wieścią przyjechał; z jaką chciała wiedzieć nie mieszkając. Piękna jej twarz spkojna była, jeno ciemne brwi ściągnięte. Od progu zapytała: Kiedy książę wraca? Dobrogniewa i Nawój spojrzeli po sobie, jakby wzajem się do mówienia zachęcając. Dobrogniewa hamując westchnienie rzekła: Wraca, jeno nie do ciebie. Wiem ci ja, że nie do mnie, i darmo bym czekała odparła Wyszesława siląc się na spokój. Ale czekają inni, i ludzie, i sprawy. Dobrogniewa objęła synową. Ciężko mi o tym mówić, córko... Bolko widzieć cię nie chce. Wyszesława pobladła, lecz odrzekła spokojnie: Nie będę go w oczy kłuła. Jeno syna niech uzna, jakoo jest obyczaj. Nie siedział zresztą i siedział przy nie będzie. Nawykłam już żyć jako wdowa. Chryste! szepnęła Dobrogniewa i błagalnie spojrzała na Nawoja. Ulitował się jej: Ja to, miłościwa pani, rozkaz otrzymałem oznajmić, iż książę polecił wam wraz z synem wracać do waszego rodzica. Zapanowało milczenie. Dobrogniewa i Nawój nie patrzyli na Wyszesławę. Myśleli, że płaczem wybuchnie, lecz żal jej przeszedł w gniew i oburzenie. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |