[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bez wahania wszedł do suszarni.
Z komnaty, przeszklonej według nowej mody, rozciągał się widok na część
pałacowych ogrodów przeznaczoną do uprawy ziół. Odtworzono tu naturalne warunki, by
zioła lepiej rosły. Anna, bezmyślnie mieszająca w wielkiej czarze suszone różane płatki,
odwróciła się nagłe, gdy Jack stanął u jej boku.
Hamilton niesłusznie wziął jej zaskoczenie za strach. Przez głowę przemknęła mu
myśl: Boże, spraw, żeby przy mnie już nigdy niczego się nie bała. Otoczę ją taką opieką, że w
ogóle zapomni, czym jest to uczucie.
- Anno, przyszedłem...
Lady Katharine podeszła do nich ciężkim krokiem.
- Co tutaj robisz, sir? - spytała groznie. Jack odwrócił się do Wielkiej Damy.
- To jest moja sprawa, pani, i zamierzam się nią podzielić jedynie z tą oto panną.
Wielka Dama nie posiadała się z oburzenia. Od trzydziestu. lat nikt, ani mężczyzna,
ani kobieta, nie ważył się użyć w stosunku do niej takiego tonu.
- Każda sprawa, która się dzieje w czterech ścianach tego pomieszczenia, dotyczy
mnie, sir.
- Lady Katharine - . próbowała załagodzić sytuację Anna - lord Jack jest wieloletnim
przyjacielem rodziny. Sądzę, że chce się ze mną pożegnać przed powrotem na północ, gdzie
udaje się w służbie Jej Wysokości.
- No, cóż... - Wzmianka o Elżbiecie nieco ostudziła zapędy lady Katharine. - Muszę na
chwilę wyjść, ale zaraz wrócę. - Dostojnym krokiem opuściła pomieszczenie.
- Doprawdy, Jack - odezwała się Anna - powinieneś wiedzieć, że w tym miejscu lady
Katharine jest władczynią absolutną.
- Co tu robisz, pani? Czyżby kazano ci pracować jak zwykłej kuchcie?
- Wszystkie damy dworu muszą przejść przez to miejsce. Wiedza o tym, w jaki sposób
powstają pachnidła, jest niezbędną częścią naszej edukacji. Poza tym to bardzo przyjemne
zajęcie. Czy tobie się tu nie podoba, panie?
Jack rozejrzał się dookoła z niechętną miną. Widok zeschłych kwiatów i kruchych,
spłowiałych ziół, działał na niego przygnębiająco.
- Nie. Róże, które masz w tej wazie, pani, powinny zgodnie z naturą opaść, a nie
zostać ścięte i powieszone do ususzenia. To, co martwe, powinno wrócić do ziemi... tak
uważam.
Takiej opinii zupełnie się po nim nie spodziewała, ale bez słowa wróciła do swojego
zajęcia.
- Czy mogłabyś, pani, wyjść ze mną na chwilę do ogrodu? - spytał. - Tu jest bardzo,
bardzo ciepło.
Nie mógł oddychać w tak dusznej atmosferze ani też jasno myśleć, i wszystkie słowa,
które nieustannie sobie przepowiadał po rozstaniu z Dudleyem, wywietrzały mu z głowy.
Anna wydawała się zaskoczona, przestała jednak machinalnie mieszać płatki i otrzepała ręce.
- Dobrze, Jack. Chodzmy zatem do ogrodu, obawiam się jednak, że na dworze jest
zimno. - Jack miał na sobie krótką, aksamitną pelerynę podbitą króliczym futrem. Zdjął ją i
ostrożnie okrył ramiona Anny.
Gdy wyszli na zewnątrz, Anna zerknęła w zamglone niebo. Dzień okazał się nie tyle
zimny, co wilgotny, a ostry wiatr zapowiadał rychły koniec ponurej zimy.
- Przyszedłeś powiedzieć mi do widzenia, Jack? Wszyscy w pałacu już wiedzą, że
zwróciłeś się do królowej z prośbą o pozwolenie na wyjazd. Niech więc Bóg cię prowadzi,
życzę ci tego tak samo, jak wszystkim przyjaciołom udającym się w podróż.
- Czy wciąż tak mnie traktujesz? Jak przyjaciela? Po wczorajszym wieczorze? - Te
słowa wypadły dość niezręcznie.
- Naturalnie - odparła spokojnie. - To nie była twoja wina, panie, lecz moja.
- Nie! - sprzeciwił się zapalczywie. - Na pewno nie twoja wina, pani! Nie znajduję
dość pokornych słów, by prosić o wybaczenie.
Anna zamrugała powiekami, za nic bowiem nie potrafiła wyobrazić sobie pokornego
Jacka.
- Nie żywię do ciebie urazy, panie - odrzekła w końcu. - Jak powiedziałam, szczerze
życzę ci szerokiej drogi. Kiedy wyjeżdżasz?
- Niezwłocznie, gdy tylko zgodzisz się mnie poślubić.
Nie zamierzał wypalić tego tak obcesowo. Przygotował sobie bardzo romantyczną
przemowę. Kiedyś pisywał piękne wiersze i jako paz zawsze miał wielkie powodzenie u
panien. do których kierował swoje utwory. Lecz co innego pisać, a cc innego mówić, w
dodatku od tamtej pory minęło dużo czasu Nic dziwnego, że biedaczka wydawała się
zdumiona.
Anna rzeczywiście nie posiadała się ze zdumienia. Gdyby jeden z kamiennych
gargulców, które zdobiły dachy w Greenwich, nagle odezwał się ludzkim głosem, nie
zrobiłoby to na niej większego wrażenia. Natychmiast jednak opanowała się i przeprowadziła
logiczne wnioskowanie. Jack, jeden z niewielu rycerzy, którzy nie tylko się tak zwali, lecz
również żyli rycerskimi ideałami, poczuł się zmuszony zdobyć na ten gest po tym, jak
zachował się poprzedniego wieczoru.
To zabawne, pomyślała, ale zupełnie do niego podobne. I jednocześnie smutne.
Czyżby nie chciał zaufać jej i ich przyjazni na tyle, by wiedzieć, że jest to zupełnie
niepotrzebne? Przecież jedna chwila zapomnienia nie zdyskredytowała go w oczach Anny.
Zresztą poprzedniego wieczoru wcale nie poczuła się urażona i nie była zła na Jacka.
Przeciwnie, nigdy nie czuła większej bliskości. Nigdy nie była tak ożywiona.
Te uczucia są jednak niedorzeczne i stanowczo to sobie powiedziała potem, gdy już
leżała w łożu, ale nie mogła zasnąć.
Chwyciła się więc pierwszego pretekstu, który przyszedł jej do głowy.
- Dziękuję, Jack, że chcesz mi się oświadczyć, ale jak wiesz, jestem zaręczona.
Z Ralphem Montereyem! - pomyślał. Ciekawe, dlaczego wciąż zapominam o tym
człowieku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.