[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaś robili wycieczki do Europy, Paryża lub Wiednia. Marzyli o zakupie własnego
odrzutowca, bo przecież tylko takimi środkami podróżowali ludzie ze śmietan-
ki towarzyskiej. Przymierzali się już nawet do nabycia niewielkiego używanego
leara za milion dolarów, ale teraz trzeba było zapomnieć o tych planach.
Co prawda Lance przysiągł, że zapewni im środki na godziwe życie, ale ona
z niepokojem przyjmowała perspektywę jego zaangażowania się w przemytniczy
proceder. Doskonale wiedziała, iż w tajemnicy szmugluje narkotyki z Meksyku,
ale dotychczas przewoził jedynie małe ilości trawy, co nie wiązało się z większym
ryzykiem. Z drugiej strony nadzwyczaj potrzebowali teraz pieniędzy, a nie byłoby
także zle, gdyby Lance co jakiś czas znikał na parę dni z domu.
Nie czuła nienawiści do Patricka, ale tylko dlatego, że dotąd uważała go za
zmarłego. Nienawidziła natomiast samej myśli o tym, iż pojawił się jak grom
z jasnego nieba, wręcz zmartwychwstał, aby jej skomplikować życie. Spotkali się
po raz pierwszy na przyjęciu w Nowym Orleanie, kiedy ona musiała na pewien
czas zapomnieć o spotkaniach z Lance em i poszukać sobie kogoś innego, najle-
piej bogatego i atrakcyjnego. Miała wówczas dwadzieścia siedem lat, cztery lata
wcześniej zakończyła rozwodem nieudane małżeństwo i bardzo zależało jej na
osiągnięciu stabilnej pozycji społecznej. A trzydziestotrzyletni Lanigan był wciąż
kawalerem i także pragnął się ożenić. Od niedawna pracował w obiecującej kan-
celarii adwokackiej w Biloxi, gdzie ona właśnie szczęśliwym trafem mieszkała.
Po czterech miesiącach żarliwych uniesień pobrali się na Jamajce. Trzy tygodnie
po zakończeniu miesiąca miodowego, kiedy Patrick wyjechał w podróż służbową,
Lance po raz pierwszy wśliznął się do małżeńskiej sypialni.
Trudy za żadne skarby nie mogła pozwolić, aby odebrano jej majątek. Adwo-
kat musiał znalezć jakiś kruczek prawny bądz lukę w przepisach, dzięki czemu
reszta odszkodowania pozostałaby jej własnością. Ostatecznie za to brał grube
pieniądze. A już w ogóle Trudy nie umiała sobie wyobrazić, iż towarzystwo ubez-
pieczeniowe mogłoby zająć jej dom, meble, samochody, ubrania czy motorówkę,
wszystkie te wspaniałe rzeczy, na które wydała forsę z odszkodowania. To było
nie do pomyślenia. Przecież Patrick się zabił, a ona go pochowała. Od czterech lat
była wdową. Czyż to nie miało żadnego znaczenia?
Nie było przecież jej winy w tym, iż wszystkich oszukał.
 Chyba zdajesz sobie sprawę, że będziemy musieli go zabić  mruknął
Lance.
Przeniósł się na fotel stojący między łóżkiem a oknem, oparłszy bose stopy na
skraju otomany.
Trudy nie drgnęła nawet, wciąż leżała nieruchomo i dopiero po kilkusekundo-
wym namyśle odparła:
 Nie gadaj bzdur.
Powiedziała to jednak bez przekonania.
68
 Zrozum, że nie mamy innego wyjścia.
 I bez tego spadło na nas wystarczająco wiele kłopotów.
Oddychała płytko, oczy miała nadal zamknięte, dłoń przytykała do czoła.
W duchu cieszyła się, że to on poruszył ten temat. Jej bowiem pomysł zabójstwa
przyszedł do głowy już wcześniej, gdy się dowiedziała, że Patrick żyje i został
ujęty. Zdążyła rozpatrzyć parę różnych scenariuszy, przy czym nieodmiennie wy-
chodziła z założenia, że jeśli chce zatrzymać pieniądze, musi wyprawić męża na
tamten świat. Bo w końcu jej dostatek zapewniało odszkodowanie z jego polisy
na życie.
Ale ona nie mogła go zabić, od początku uważała takie rozwiązanie za śmiesz-
nie głupie. Pamiętała jednak, iż Lance ma wielu podejrzanych przyjaciół.
 Chyba chcesz zatrzymać te pieniądze, prawda?  zapytał w półmroku.
 W tej chwili mam pustkę w głowie, Lance. Porozmawiamy pózniej.
Raczej niedługo  dodała w myślach. Wolała nie okazywać swego zapału,
żeby nie zarazić nim Lance a. Zamierzała jak zwykle wciągnąć go w intrygę i tak
popchnąć do działania, aby niepostrzeżenie znalazł się w sytuacji bez wyjścia.
 Nie możemy jednak zwlekać zbyt długo, kochanie. Do diabła, towarzystwo
ubezpieczeniowe już nas złapało w sidła.
 Proszę, daj mi spokój, Lance.
 Naprawdę nie mamy wyboru. Jeśli chcesz zachować ten dom, pieniądze
i wszystko, co mamy, Patrick musi umrzeć.
Nie odpowiedziała. Przez dłuższy czas leżała bez ruchu, delektując się brzmie-
niem jego głosu. Odznaczał się wieloma wadami i nie był szczególnie bystry, lecz
tylko jego naprawdę kochała. Dobrze wiedziała, że potrafi się odpowiednio za-
jąć Patrickiem, nie była tylko pewna, czy wystarczy mu sprytu, żeby nie dać się
złapać.
Agent FBI nazywał się Brent Myers, pochodził z Biloxi i na polecenie Cuttera
przyleciał do Portoryko, by roztoczyć opiekę nad więzniem. Przedstawił się od
drzwi i pokazał swą odznakę, lecz Lanigan tylko przelotnie rzucił na nią spojrze-
niem, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora.
 Miło mi  mruknął, podciągając wyżej prześcieradło, którym był przy-
kryty do pasa.
 Specjalnie przyleciałem tu z Biloxi  rzekł uprzejmie agent, próbując na-
wiązać bliższy kontakt z Laniganem.
 Tak? A gdzie to jest?  burknął tamten z kamienną twarzą.
 No cóż, myślałem, że porozmawiamy chwilę i choć trochę się poznamy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.