[ Pobierz całość w formacie PDF ]

udział w jutrzejszym programie.
87
- Och, myślę, że to nie ma znaczenia - odpowiedziała, wzruszając ramionami. Przyszło jej do głowy, że
zazwyczaj takie postępowanie wywoływało w niej zdecydowany protest. Przecież nie rozmawiał z nią na
temat wycofania się z tego programu. Nawet o to nie prosił. Po prostu sam wszystko załatwił i
poinformował ją, gdy było już po wszystkim. Tak naprawdę, wcale nie chciała występować w tym
programie i cała ta historia wydawała się nieważna, niewarta kłótni.
- Brynn uważa, że Marshall to jakaś obrzydliwa bakteria wyhodowana przez kogoś w laboratorium -
dodała śmiejąc się.
- Tak się składa, że zgadzam się z nią. - Justin wziął jej twarz w swoje ręce i lekko pocałował w usta. -
Cieszę się, że zrozumiałaś, iż o twoim udziale w programie Marshalla nie może być mowy. Dziękuję, że
nie zaczęłaś się wściekać z tego powodu.
- Ja nigdy się nie wściekam - odpowiedziała dumnie i dotknęła językiem jego warg. - Mogę czasami
okazać swoje... niezadowolenie, ale nie wściekam się.
- Piękne dzięki za wyczerpujące wyjaśnienia. - Justin uśmiechnął się. Jego ręce przesunęły się wzdłuż
bioder i nagle zatrzymały się na udach.
- Stacey? Kochanie?
Oparła się o niego i poczuła, że ogarniają błogi spokój. Może jednak Justin nie zmieni się tak bardzo w
biurze? Może...
- Co, mój drogi? - zapytała czule.
- Twoje dżinsy.
Stacey uniosła się lekko.
- O co chodzi?
- Wróciłaś dziś rano do swojego mieszkania, żeby się przebrać w coś odpowiedniego do biura, prawda?
No cóż, muszę stwierdzić, że ten... strój nie nadaje się do pracy w biurze senatora Liptona, tak jak dres
czy czerwono-czarna dyskotekowa sukienka.
Stacey zacisnęła mocno usta, usiłując powstrzymać się od ostrej odpowiedzi, która natychmiast
zaświtała jej w głowie. Sama uspokajała się, powtarzając sobie, że Justin zwraca się do niej w bardzo
uprzejmy sposób. Obydwie z Brynn wiedziały, że najodpowiedniejszym ubraniem do pracy w biurze
Bradforda Liptona byłby jakiś klasyczny (może po prostu nudny) strój. Raczej nie powinna teraz mówić
Justinowi, żeby się wdrapał na wierzchołek pomnika Waszyngtona i rzucił głową w dół. Zmusiła się do
uśmiechu.
- W porządku, Justinie. Obiecuję, że nigdy więcej nie przyjdę do biura w dżinsach. - Gorący uśmiech i
jeszcze gorętszy pocałunek były wystarczającą nagrodą za opanowanie, do którego tak się zmuszała.
Przytuliła się mocno do niego i ukryła twarz w zagłębieniu ramienia.
- Och! - Usłyszeli nagle pełen zaskoczenia okrzyk i oboje spojrzeli w stronę, skąd dochodził. - Bardzo
przepraszam! Nie chciałem... nie mogłem... Chyba powinienem najpierw zapukać... - To był Fred
Rhodes. Stał w drzwiach, aż śmieszny w swoim przerażeniu.
88
- Oczywiście, powinieneś najpierw zapukać, Freddie - przyznała Stacey. Miała właśnie wstać, gdy
Justin sam zerwał się gwałtownie, niemal zrzucając ją na podłogę. Musiała chwycić się brzegu biurka,
żeby nie upaść. Twarz Justina stawała się powoli purpurowa, natomiast twarz Freda już taka była.
- Ja... chciałem... - wyjąkał strasznie zmieszany Fred. - Przyniosłem tylko to pismo. - Pomachał
dokumentem, zanim położył go na biurku. Zaczął powoli wycofywać się do drzwi. - Prze... przepraszam
jeszcze raz. Pójdę już... - Zamknął za sobą drzwi.
- Uff. - Stacey uśmiechnęła się. - Zgadnij, o czym wszyscy będą dziś mówić w biurze?
- To wcale nie jest śmieszne! - Justin był przerażony. - Dobry Boże, przecież on będzie o tym opowiadał
każdemu, kogo spotka! - wybiegł z gabinetu.
Stacey pomyślała, że na pewno po to, aby zapewnić sobie milczenie Freda. Ona sama nie dbała o to, co i
komu opowie Fred, ale to najwyrazniej bardzo obchodziło Justina. Jemu szalenie zależało na utrzymaniu
ich związku w tajemnicy. Ta świadomość sprawiła Stacey wielki ból.
Justin wrócił po kilku minutach, ciągle jeszcze wstrząśnięty.
- Wszystko załatwione - powiedział, oddychając z ulgą i podnosząc z biurka przyniesiony przez Freda
dokument.
- A co zrobiłeś? Wyrwałeś mu język? - zapytała. Justin jednak nie uśmiechnął się, chyba w ogóle jej nie
usłyszał. - Justinie, co by się stało, gdyby wszyscy w biurze dowiedzieli się, że mamy romans? Cóż
mogłoby się stać? - Wstrzymała oddech, czekając na jego odpowiedz.
- Mhmm... - To było wszystko, co powiedział. Cała jego uwaga skupiona była na czytanym właśnie
dokumencie. Kiedy zobaczyła, że sięga po słuchawkę telefonu, kiedy ujrzała pełen skupienia wzrok,
wiedziała, że zupełnie o niej zapomniał. Skoncentrował się wyłącznie na notatce, odcinając się od
wszystkiego innego.
Stacey usiadła przy swoim biurku. Leżały na nim, poukładane w stosiki, karty z wydrukowanymi na
nich nazwiskami. Dołączone było do nich polecenie:  Ułożyć w porządku alfabetycznym . Stacey
przejrzała te karty, musiało ich być około czterystu. W jaki sposób maje uporządkować? Co za okropna
robota!
- Czy mogę wykorzystać do tego komputer? - zapytała żałośnie.
Justin nie odpowiedział. Siedział odwrócony tyłem do niej i Stacey mogła jedynie widzieć jego plecy i
słyszeć głęboki, niski głos. Rozmawiał z kimś przez telefon. Powróciła więc do swoich kart. Po
dziesięciu minutach poddała się. Było tam siedemdziesiąt sześć nazwisk na literę  A i diabli wiedzą ile
na literę  B . A to przecież dopiero dwie pierwsze litery alfabetu! Spojrzała szybko na plecy Justina,
zebrała wszystkie karty i wyszła z gabinetu.
Skierowała się do długiego podziemnego korytarza, łączącego biura Senatu z biurami Białego Domu.
Mijała po drodze licznych pracowników tych biur, w większości młodych, świetnie ubranych ludzi,
idących szybko przed siebie, samotnie lub grupkami. Wydawało się, że każdy z nich, pędząc tak tym
korytarzem, ma do wypełnienia jakieś ważne zadanie i Stacey również próbowała udawać, że ma pilną
89
sprawę do załatwienia.
Brynn pracowała w Komisji do Spaw Zasobów Ludzkości i dzieliła pokój z koleżanką. Zobaczyła
Stacey zbliżającą się do biurka.
- Cześć, Stacey! Powrót do pracy, co? - zawołała.
- W pewnym sensie. Raczej wymyślają dla mnie różne zajęcia. Czy mogę posłużyć się twoim
komputerem, żeby ułożyć te nazwiska w porządku alfabetycznym?
- Proszę bardzo! - Brynn usłużnie podsunęła Stacey swoje krzesło i spojrzała na zegarek. - Słuchaj, o
trzynastej trzydzieści wydajemy małe przyjęcie urodzinowe dla Lee Winters. Urządzamy je na czwartym
piętrze. Masz ochotę przyłączyć się do nas?
- Oczywiście! - Stacey uśmiechnęła się na wspomnienie Lee Winters, wieloletniej członkini Kongresu,
cieszącej się dużą popularnością wśród młodych pracowników. - Czy mam się złożyć na ciasto?
- Daj dolara Marii, jeśli ją zobaczysz - odparła Brynn. Stacey skupiła się na pracy, wprowadzając do
komputera nazwiska z przyniesionych kart.
90
ROZDZIAA ÓSMY [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • WÄ…tki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.