[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie chcąc myśleć o tym, jak bardzo jest poobijana, ostro\nie podpełzła bli\ej. Mogła przynajmniej obciąć linę tak krótko, jak tylko się da. Jak ona zresztą ją zawiązała? Nie mogła sobie przypomnieć, wszystko odbyło się tak szybko, niemal poza jej świadomością, w panice. Wiedziała tylko, \e węzeł musiał być trwały, skoro jeleń znalazł się na górze. Zwierzę stało, spoglądając na nią. Strzygło uszami, ciało nerwowo mu drgało. Najwyrazniej nie ufa kochanej Mirandzie, pomyślała dziewczyna. W ka\dej chwili mo\e się gdzieś czaić niebezpieczeństwo. Popuściła linę, by dodatkowo nie przestraszyć zwierzęcia. I nagle pętla wokół brzucha jelenia nieoczekiwanie się poluzowała. Niepojęte. - Bardzo dobrze - szepnęła łagodnie, ale z lękiem, zrozumiała bowiem, do jak olbrzymiego zwierzęcia, ośmieliła się zbli\yć. W porównaniu z nim samiec łosia wydawałby się maleńki. - O, tak, spokojnie, powoli, mo\e pętla zsunie ci się z ciała, nie napinaj jej \adnym gwałtownym ruchem. Stała teraz prawie nieruchomo, jeszcze tylko trochę popuściła linę. - Teraz idz, idz, ostro\nie. Miranda nie śmiała się poruszyć. W mrocznym lesie i w krainie Ciemności panowała grobowa cisza. Jeleń zrobił parę kroków. W jej stronę. - Niedobrze - szepnęła Miranda, przera\ona ponowną bliskością ogromnego stworzenia. Teraz na wolności sprawiało wra\enie po dwakroć większego. - yle robisz, oplątujesz sobie nogi, łapy czy kopyta, nie wiem, jak to się nazywa. Odejdz, tylko powoli! Och, wpadam w histerię, naprawdę słowa nie są teraz wa\ne. Megaceros stanął spokojnie, a potem zataczając piękny łuk rogami odwrócił się i ruszył w stronę wzgórz. Lina powoli zsunęła się z grzbietu pradawnego zwierzęcia i upadła na porośniętą mchem ziemię. Miranda znów mogła zaczerpnąć powietrza. Oddychała cię\ko jak po długim biegu, tak wielkiego doświadczyła napięcia. Olbrzymi jeleń zniknął. Nagle przypomniała sobie swoją misję, swoją własną sytuację. Wcią\ znajdowała się w krainie potworów i chyba tylko za sprawą wyjątkowego zrządzenia losu bestie nie zorientowały się, co się dzieje na ich terytorium, w pobli\u ich siedzib. Jeleń był teraz bezpieczny. Miranda zobaczyła go jeszcze raz, gdy przechodził w stronę wy\ej poło\onych partii gór. Prawdopodobnie tam właśnie miał swój dom. Zwinąwszy linę, Miranda pogładziła ją z czułym uśmiechem. Chciała podziękować za to, \e tej nocy uratowała \ycie. 6 Haram i Gondagil zatrzymali się w połowie drogi w dół. Z narastającym zdumieniem obserwowali całą scenę ze skalnej półki. - Nie wierzę własnym oczom - oświadczył Haram. - Ja te\ nie, ale ona naprawdę to zrobiła! Wyciągnęła świętego ze śmiertelnej pułapki! Lud Timona z Krainy Mgieł musiał polować, aby prze\yć. Nigdy jednak nie urządzano łowów na święte zwierzę, olbrzymiego jelenia. Ujrzenie tego zwierzęcia przynosiło szczęście, jelenie w lasach Timona były więc najzupełniej bezpieczne. śaden z dwóch mę\czyzn nie mógł pojąć, jak doszło do tego, \e wielki byk zapuścił się na terytorium ich najgorszego wroga. Potwory oznaczały dla jeleni śmierć, zwierzęta dobrze o tym wiedziały i nigdy tam nie chodziły. W dodatku dorosły doświadczony byk? Niepojęte! - To nie jest ta sama dziewczyna, która nie tak dawno przedostała się do Zwiatła - stwierdził Gondagil. - Tak, ta jest większa, starsza. Ma te\ inne włosy. Gondagil nie chciał powiedzieć tego na głos, niewysoko bowiem cenił kobiety, które znał, lecz zaczął się zastanawiać, czy nie istnieje przypadkiem grupa dziewcząt obdarzonych szczególną łaską, mo\e wręcz bogiń? Najpierw ta mała, którą w tak cudowny sposób uratowano i zabrano do Królestwa Zwiatła. A teraz ta, która zdawała się niczego nie bać. Wyciągnęła nawet olbrzymie zwierzę z głębokiego dołu. Doprawdy, to graniczyło z cudem. Obserwowali jelenia wspinającego się na pobliskie wzgórze. Dziewczyna wcią\ znajdowała się na dole. Haram i Gondagil widzieli, \e dalszą drogę odcinają jej siedziby potworów porozrzucane po zaroślach. - No có\, to jej kłopot - cierpko stwierdził Haram. Zwięty został ocalony, chodzmy stąd, zanim bestie nas zwęszą. Zeszliśmy za nisko. Miranda nie bardzo mogła się zorientować, gdzie jest. Las przesłaniał jej widok i nie widziała drogi, którą sobie obrała. Kiedy spotkała ją przygoda z jeleniem, kierowała się ku pasmu wzgórz widocznemu z oddali, lecz teraz straciła je z oczu. Czy miała wrócić w stronę muru, \eby mieć lepszą widoczność? Nie, to za daleko, nie chciała się cofać. No có\, tak czy inaczej powinna chyba poruszać się w prawo, według planu. Nerwy nie chciały się uspokoić. Wcią\ była radośnie podniecona przygodą z olbrzymim jeleniem. Palce jej dr\ały, serce waliło mocno i szybko. Będzie miała o czym opowiadać Indrze i innym. Przede wszystkim Tsi. On zrozumie jej szacunek i podziw dla kolosalnego zwierzęcia. Indra natomiast lubi we wszystkim znalezć powód do śmiechu, Miranda będzie musiała opowiedzieć jej o swych przejściach na wesoło, o tym idiotycznym pomyśle zeskoczenia do dołu, wypełnionego całkowicie przez potę\ne stworzenie, podkreślić swój brak rozsądku, kiedy stała na dole i wyobra\ała sobie, \e ona nie cię\sza ni\ kogut... Nie, to złe wyra\enie, Mirandzie często myliły się porównania. Ona, nie cię\sza ni\ kogucie pióro, w ka\dym razie ni\ piórko, chciała stanowić przeciwwagę dla kolosa z zamierzchłych czasów. A teraz w górę, hop, hop, hop . Nie, nie miała ochoty \artować z niezwykłego wydarzenia, prze\ycie było niesamowicie piękne, intensywne i dramatyczne. Nigdy przedtem nie znalazła się tak blisko dzikiego zwierzęcia, w dodatku zwierzęcia tak szczególnego. Miranda poczuła, jak ze wzruszenia ściska ją w gardle. Zatrzymała się gwałtownie. Potwory? Słyszała je za plecami, dobiegły ją podniecone głosy. Doszła do wniosku, \e najwidoczniej odnalazły uszkodzoną pułapkę. Na pewno wyczuły zapach wielkiego zwierzęcia, bo przecie\ Megaceros pachniał bardzo ostro. Mo\e zwietrzyły tak\e człowieka, ją? Musi się stąd jak najszybciej oddalić. Niewyk1uczone, \e pójdą jej śladem. Ruszyła biegiem. Trudno było przy tym zachować nale\ytą ostro\ność i ju\ po krótkiej chwili wpadła na jedną z siedzib potworów. Upłynął moment, zanim bestie zorientowały się, co się i stało. Wokół zrzuconego na kupę po\ywienia zebrało się ich zaledwie kilka. Nic nie rozumiejąc wpatrywały się w dziewczynę małymi czarnymi oczkami, ledwie widocznymi w twarzach ciemnych od ziemi i brudu. Wreszcie dwie bestie wydały z siebie przerazliwy okrzyk i na placyku zaroiło się od istot, które wypełzły z ziemianek. Ale Miranda ju\ rzuciła się do ucieczki. Zorientowała się, \e potwory podjęły pościg za nią, pędziła więc jak szalona przez zarośla. Usłyszała, \e i w innej osadzie, bardziej na lewo, podniósł się rwetes. Od strony Gór Umarłych znów dobiegło zawodzenie. Przepadłam, pomyślała Miranda przera\ona. Co robić, długo nie wytrzymam takiego tempa. Mogę zresztą natrafić na kolejną osadę i... W panice rozglądała się dokoła. Wspiąć się na tamto drzewo? Niewiele mogło dać jej ochrony, nie, raczej nie. Schować się w jakiejś jamie? Te ohydne małe monstra na pewno ją tam wywęszą. Ach, po co ja to wszystko wymyśliłam? Ojciec, jak on przyjmie jej zniknięcie? Będzie jej szukał do końca \ycia, a nikomu nie przyjdzie do głowy, \e zdołała przedostać się przez mur. Nikt się nie dowie, co ją spotkało. Kolejny wrzask, z innej osady znajdującej się tu\ przed nią. Ratunku, co robić? Gdzie uciekać? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |