[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Następną godzinę Laura spędziła, krą\ąc po kuchni, raz po raz wykręcając numer kuzynów w Hammonton i próbując opanować panikę. W końcu telefon odebrał jakiś znudzony dziesięciolatek i poinformował, \e Luke i Chelsey wyjechali na piknik. Piknik? Nie wyglądało na to, \eby Chelsey przeprowadziła z Lukiem jakąś powa\ną rozmowę. Jednak Laura obiecała, \e ma czas do dziewiątej wieczorem. Z pewnością siostra przesunie nieprzyjemną chwilę na ostatni moment. Ale cała ta sytuacja w końcu przekroczyła granice rozsądku. Laura z trudem odró\niała jeden koniec aparatu fotograficznego od drugiego. Nie mo\e udawać zawodowego fotografika, nawet jeśli obiektem byłby miły kosmaty szczeniaczek. Lecz jeśli musiała robić zdjęcia Adamowi w glorii jego nagości... Nieprzyzwoity dreszcz oczekiwania przebiegł jej po karku. Poczuła się zawstydzona. Zresztą martwi się bez powodu. Adam tylko się z nią droczy. Z pewnością tego nie zrobi. Na pewno nie. To niemo\liwe. Dlaczego w ogóle zaproponował jej coś takiego? Gdyby nie była to tak dziwna propozycja, Laura podejrzewałaby, \e ma zamiar coś udowodnić. Wiedziała, \e zszedł ju\ na pla\ę i pewnie krą\y teraz po piasku i czeka na nią. W wieczorowym garniturze? Jęknęła cicho i przesunęła palcami po włosach. Co za pech, \e jego matka pojechała grać w golfa. Chocia\ nawet gdyby Lou tu była, pewnie podałaby mu tylko olejek i \yczyła dobrej zabawy. Zresztą to bez znaczenia. Próbowała się uspokoić. Musi znalezć jakiś sposób, \eby wybrnąć z tej sytuacji. Uspokojona tą myślą, wyszła tylnymi drzwiami i ruszyła w dół na pla\ę. Sandały zapadały się głęboko w ciepły piasek. Na bezludnej pla\y stała kabina Barnhartów z czerwono-białego brezentu, niby namiot pustynnego szejka. Adam ju\ tam czekał. Jeśli miała nadzieję, \e zrezygnuje z tego szaleństwa, to się myliła. Nawet z tej odległości poznała jego upartą minę. Przebrał się w szarą bluzę z kapturem i spodenki tak opinające uda i pośladki, \e niewielkie pozostawiały pole do popisu dla wyobrazni. Z drugiej strony, jeśli nie wymyśli jakiegoś dobrego pretekstu, by się wycofać, wyobraznia zupełnie nie będzie jej potrzebna. Potykając się lekko, pokonała dzielącą ich odległość. Stwierdziła, \e nie potrafi spojrzeć Adamowi w oczy. Jednak spuszczenie głowy było równie niepokojące. Te wyblakłe d\insy były naprawdę znoszone, w niektórych miejscach zupełnie przetarte, odsłaniające plamy opalonego uda. Co właściwie mówi się mę\czyznie, którego chce się sfotografować nago? Cześć wykrztusiła ze słabym uśmiechem, niezręcznie wbijając ręce w kieszeń d\insów. Spózniłaś się zauwa\ył. Musiałam załatwić parę spraw. Na przykład sprawdzić loty do Meksyku, pomodlić się o huragan lub tsunami. Zaczyna się ściemniać. Lepiej bierzmy się do pracy. Do licha! mruknęła. Jednak zapomniałam aparatu. Wziąłem twoją torbę, gdy rozmawiałaś przez telefon. Zgrzytnęła zębami, widząc stojącą obok kabiny torbę Chelsey. Ten człowiek był potwornie uprzejmy. Pomagał jej we wszystkim. Kiedy zaczął zdejmować bluzę, ogarnęła ją panika. Czekaj krzyknęła i złapała go za rękę. Spojrzał na nią chłodno i pytająco, a ona zająknęła się. No, wiesz... mo\e to nie jest dobry pomysł. Wiatr wieje od morza. Brrr. Udała, \e dr\y z zimna. Nie chciałabym, \ebyś... się przeziębił. Nie martw się. W moich \yłach płynie północna krew. Znowu chwycił za brzeg bluzy. Nie! krzyknęła. Zwiatło nie jest najlepsze. Załatwimy to kiedy indziej. Mo\e jutro. Nie, nie mo\emy. Słyszałaś, co mówił Storm. Musisz przysłać mu zdjęcia do jutra, inaczej stracisz szansę. Nie chcę, \ebyś robił coś, co mo\e cię wprawiać w zakłopotanie. Kto jest zakłopotany? Chyba ty masz z tym większe problemy ni\ ja, Chelsey. Wcale nie. Po prostu... Nerwowo szukała kolejnego pretekstu. Nie mogę cię tak sfotografować. Dlaczego? Jesteś zbyt zdenerwowany. Czuję się znakomicie. Robisz te cholerne zdjęcia, czy nie? Zwietnie! burknęła i zakłopotanie zastąpił gniew. Jeśli tak mu zale\ało, by paradować na golasa, to dlaczego ma go powstrzymywać? Jej to nie przeszkadza. Nie jest przecie\ rozchichotaną nastolatką. A co do fotografii, przez ten weekend Laura prze\yła du\o gorsze chwile. Kiedy otwierała torbę Chelsey, czuła się zakłopotana. Wewnątrz były trzy aparaty i Laura mogła się zało\yć, \e \aden nie jest automatyczny. Wyjęła najmniejszy i z wyglądu najlepszy. Obracała go w dłoniach ostro\nie, jakby trzymała marsjański próbnik. Reszta sprzętu w torbie była równie niezwykła. Jakiś miernik, dodatkowy obiektyw, mały pakiecik w folii... Co to mo\e być? Zaciekawiona, sięgnęła, \eby go obejrzeć. A kiedy zrozumiała, \e nie ma to nic wspólnego z fotografią, jej twarz spłonęła rumieńcem. Szybko schowała pakiecik do torby. Ta prezerwatywa zwiększyła jeszcze jej skrępowanie. Postanowiła nie szukać niczego więcej. Poza tym próba zało\enia filmu zdradziłaby tylko jej ignorancję. Musi być jakiś sposób, \eby zagrać rolę profesjonalistki, udawać, \e robi zdjęcia. Gdzie jest ten mały guzik, który mogłaby nacisnąć? Laura szukała go nerwowo. Jakaś mewa przeleciała jej nad głową i krzyknęła. Ten wrzask przypominał drwiący śmiech. Nikt cię nie pytał o zdanie mruknęła. Co? spytał Adam. Nić, ja... Obejrzała się i wstrzymała oddech. Adam zrzucił bluzę. Popołudniowe słońce oblewało światłem jego brązową skórę, muskularne ramiona i piersi. Laurę oblał \ar. Ze słońcem błyszczącym za nim jak ognista kula, z morzem za plecami i wiatrem rozwiewającym ciemnoblond włosy, było w nim coś fascynującego i [ Pobierz całość w formacie PDF ] |