[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Garrett z niedowierzaniem potrząsnął głową. Patrząc na Iana, miał przed oczami chłop-
czyka, który przybiegał do niego z obtartymi kolanami i skaleczeniami. Nagle gniew rozwiał
się bez śladu.
- Pan Garrett Sutherland?
Odwrócił się. Tuż za sobą ujrzał lekarza.
- Tak.
- Doktor Sacsner - przedstawił się lekarz, podając rękę. - Jestem chirurgiem. Opiekuję się
pana bratem.
- Chirurg?
- Ortopeda. - Ruchem głowy wskazał na korytarz. - Możemy zamienić kilka słów?
Garrett skinął głową, wyszedł za nim z sali.
- Pana brat to prawdziwy szczęściarz - zagaił lekarz.
- Niespecjalnie wygląda na szczęściarza.
- Wiem, że prezentuje się marnie, ale mogło być znacznie gorzej. To, że nie odniósł we-
wnętrznych urazów, zakrawa na cud.
- Co z jego nogą?
- W tej sprawie nie miał szczęścia. Nogę przygniotła mu deska rozdzielcza. Ma strzaska-
ną kość strzałkową, a piszczel złamaną w trzech miejscach. Wszystko trzyma się na gwoz-
dziach i śrubach.
L R
T
- Wykaraska się z tego?
- Potrzeba czasu i rehabilitacji. Powinien odzyskać formę. Najtrudniejsze będzie pierw-
sze sześć tygodni. Nie powinien stawać na tej nodze i trzymać ją w górze. To konieczne.
- Czyli zostanie tutaj?
- Dzień czy dwa. Potem go wypiszemy. Wypiszą? I dokąd pójdzie?
Sądząc po minie, lekarz najwyrazniej spodziewał się, że Garrett zabierze Iana do siebie.
Cholera! Nie miał czasu na takie rzeczy. I nie poczuwał się do opieki nad bratem. No tak,
ale u kogo mógłby się zatrzymać?
- Wiem, że to ogromne obciążenie - mówił lekarz. - Jeśli pieniądze nie stanowią proble-
mu, może pan zatrudnić całodobową opiekunkę. - Zamruczał pager, chirurg zerknął na wyświe-
tlacz. - Pózniej zajrzę do pańskiego brata.
- Nim pan pójdzie, zapytam o coś. Czy w jego organizmie wykryto alkohol?
- Mieliśmy takie podejrzenia, bo śmierdział jak gorzelnia. Baliśmy się podać mu leki
przeciwbólowe, ale zaklinał się, że niczego nie pił. Pobraliśmy mu krew i okazało się, że mówił
prawdę. Ani śladu alkoholu czy narkotyków.
Czyli jechał za szybko i stracił kontrolę nad samochodem. Cały Ian. Już jako dziecko nie
znał umiaru. Brawura przede wszystkim. Nim skończył osiem lat, miał na koncie wiele złamań
i szwów.
- Nie musiałeś przyjeżdżać. - Ian miał zmieniony po narkozie głos.
Garrett podszedł do łóżka brata.
- Ktoś musi zapłacić rachunek.
Ian patrzył na niego nieco błędnym wzrokiem.
- Domyślam się, że zwykłe  przepraszam" tym razem nie wystarczy.
- Mogłoby wystarczyć, gdybyś mówił to szczerze. - Ale Ian nigdy nie poczuwał się do
winy. %7łałował jedynie, że został przyłapany.
- Chciałem to oddać.
- Samochód czy alkohole?
- Jedno i drugie. Odjechałem kilka kilometrów i zacząłem odczuwać wyrzuty sumienia.
- Ty nigdy nie poczuwasz się do winy.
- Widać teraz tak. Pomyślałem, że jak szybko wrócę, to o niczym się nie dowiesz. Wtedy
ten cholerny pies wyskoczył mi tuż przed maskę. - Ian przez kilka sekund badawczo patrzył na
brata. - Nie wierzysz mi.
L R
T
- A powinienem?
- Możesz mi wierzyć albo nie, ale zmęczyło mnie już takie życie. Teraz chcę to zmienić.
Przysięgam.
- Skupmy się raczej na twoim zdrowiu. Lekarz powiedział, że przez sześć tygodni nie
powinieneś stawać na tej nodze. Ja jestem zbyt zajęty, żeby się tobą zajmować, będę musiał
zatrudnić pielęgniarkę.
- Nie musisz.
- A dokąd pójdziesz? Myślisz, że mama i tata wezmą cię do siebie?
Wyraz twarzy Iana nie pozostawiał złudzeń. Nawet jeśli matka by uległa, ojciec z pew-
nością się sprzeciwi.
- Coś wykombinuję - zapewnił Ian.
- Masz przyjaciela, który wezmie cię pod swój dach? Ian milczał. Obaj wiedzieli, że to
nie wchodziło w grę.
Ian nie miał przyjaciół, mógł liczyć jedynie na Garretta.
- Zostaniesz u mnie.
- Już i tak mam u ciebie dług.
- Ian, spójrz prawdzie w oczy. Jesteśmy skazani na siebie. Jeśli naprawdę chcesz odmie-
nić swoje życie.
- Chcę. Naprawdę chcę.
- To przez te sześć tygodni mi to udowodnij.
Louisa obudziła się wcześnie. Jeszcze nim wyszła z łóżka, snuła plany dzisiejszego pik-
niku z Garrettem.
Odgłos dalekiego grzmotu i bębnienie deszczu o szybę wyrwały ją z tych słodkich ma-
rzeń. O, do diabła!
Przecierając oczy, wyskoczyła z łóżka, niechcący potrącając psa. Muffin zamruczał
gniewnie i znowu zapadł w sen. Louisa podeszła do okna, rozsunęła zasłony. Od północy sunę-
ły ciężkie ołowiane chmury, potężne porywy wiatru wyginały drzewa, miotały strugami desz-
czu.
Westchnęła. Front, który miał ominąć wyspę, w nocy zmienił kierunek. Dopiero siódma
rano, ale jest tak mokro, że do południa ziemia nie wyschnie. Nawet nie pomyślała o planie
awaryjnym. Nie ma wielkiego wyboru, bo bez uprzedzenia Chrisa nie może opuścić pałacu.
Przy takiej fatalnej pogodzie Chris z Melissą na pewno nie wybiorą się na żagle.
L R
T
Nici z jej sam na sam z Garrettem. Będą musieli zostać w pałacu. Spochmurniała. Nieła-
two być księżniczką, w dodatku w areszcie domowym.
Trudno, nie będzie psuć sobie humoru. Na pewno coś wymyśli, musi tylko dobrze się za-
stanowić. Może oprowadzić go po pałacu, namówić na grę w bilard. Albo po prostu porozma-
wiają.
Idąc do łazienki, popatrzyła na komputer. Kusiło ją, żeby się zalogować i sprawdzić
pocztę. Wczoraj nikt nie powiedział, że dostał mejla od prześladowcy. Czyli napisał tylko do
niej. Ciekawe dlaczego? Przypadek?
Może jednak sprawdzić? Ruszyła do komputera, zatrzymała się. Co jej z tego przyjdzie?
Minęła komputer i poszła do łazienki.
Wzięła pod prysznic ulubiony różany żel, starannie umyła włosy. Zwykle upinała je w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.