[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bezpieczeństwa na lotniskach, wazelina... Są!
Nożyczki. Maleńkie, ostre, z lekko wygiętymi koń-
cami. Niektórzy ludzie z nieznanych powodów wolą
je od nowoczesnych obcinaczy.
Zacząłem obmacywać ręką jednego z blizniaków,
szukając zamka błyskawicznego albo guzików.
Brzuch, pierś. Ale traciłem już czucie i palce nie
chciały mnie słuchać ani wysyłać informacji do
mózgu. Złapałem więc nożyczki i wbiłem ich czubek
w brzuch... Hm... powiedzmy, że to był Endride.
Nylon poddał się z oswobadzającym trzaskiem,
rozsunął się i odsłonił sterczący bebech, upchnięty w
jasnoniebieski materiał policyjnej koszuli. Szybko
przeciąłem również koszulę. Z dziury wyłoniło się
tłuste ciało pokryte włochatą sinobiałą skórą. Teraz
miało nastąpić to, czego bałem się najbardziej. Ale
myśl o czekającej mnie możliwej nagrodzie -
oddychać, żyć - wyparła wszystko inne, nakiero-
wałem więc nożyczki i z całej siły wbiłem je w
brzuch tuż powyżej pępka. Wyciągnąłem. Nic się nie
stało.
Dziwne. Przecież w brzuchu wyraznie widać było
dziurę, ale nic się z niej nie wydobywało. Nic takiego,
co zmniejszyłoby nacisk na mnie, a na to przecież
liczyłem. Balon wciąż był tak samo nadmuchany.
Ukłułem znów. Nowa dziura. Kolejna wyschnięta
studnia.
Zacząłem wściekle kłuć nożyczkami. Ciach,
ciach. Nic. Z czego właściwie były zrobione te
blizniaki? Czyżby z samego tłuszczu? Czyżby fala
otyłości miała uśmiercić również mnie?
Drogą na górze przejechał kolejny samochód.
Próbowałem krzyczeć, ale brakowało mi
powietrza.
Ostatkiem sił wbiłem nożyczki w brzuch, ale tym
razem ich nie wyciągnąłem, bo po prostu byłem
wyczerpany. Po chwili zacząłem nimi poruszać.
Rozsuwałem kciuk i palec wskazujący i zaraz znów je
łączyłem, wcinając się w głąb. Szło mi zaskakująco
łatwo. I coś zaczęło się dziać. Z dziurki wypłynęła
strużka krwi, pociekła po brzuchu, zniknęła pod
ubraniem i ukazała się znów na owłosionej szyi.
Spłynęła po brodzie, przesunęła się po wargach i
skryła się w dziurce od nosa. Ciąłem dalej. Teraz już
gorączkowo. I odkryłem, że człowiek jest, doprawdy,
bardzo kruchą istotą, bo zaczął się otwierać, pękać jak
ćwiartowany wieloryb, którego widziałem w telewizji.
I to jedynie za sprawą maleńkich nożyczek.
Nie ustawałem, aż w brzuchu pojawiła się
szczelina sięgająca od pasa po żebra. Ale wielkich
ilości krwi i wnętrzności, jakich się spodziewałem, nie
było. Nagle ręka całkiem mi zdrętwiała. Nożyczki
wypadły mi z dłoni i powrócił stary znajomy:
widzenie tunelowe. W otworze widziałem sufit
samochodu. Wzór w szachownicę w odcieniach
szarości. Zniszczone figury leżały rozsypane dookoła.
Poddałem się. Zamknąłem oczy. Cudownie było móc
się poddać. Czułem, że siła ciążenia ciągnie mnie w
dół, ku wnętrzu ziemi, jak dziecko wydostające się z
matczynego inkubatora. Miałem zostać wyciśnięty.
Zmierć była nowymi narodzinami. Czułem nawet
skurcze porodowe, drżące skurcze, które mnie
masowały. Widziałem białą królową. Słyszałem
dzwięk wód płodowych chlustających na podłogę.
I odór.
Na Boga, co za odór!
Urodziłem się. Moje nowe życie rozpoczęło się od
upadku i uderzenia w głowę, po którym nastąpiła
kompletna ciemność. Kompletna ciemność.
Ciemność.
Tlen?
Jasność.
Otworzyłem oczy.
Leżałem na plecach, nad sobą widziałem tylne
siedzenie, to, na którym jeszcze przed chwilą
tkwiłem, wciśnięty między blizniaków. A więc udało
się, leżałem na suficie radiowozu. Na szachownicy. I
oddychałem. Cuchnęło śmiercią i ludzkimi
wnętrznościami. Rozejrzałem się. Miałem wrażenie,
że jestem w rzezni, w masarni. Dziwne jednak było
to, że zamiast zrobić coś, co leży w mojej naturze -
wyprzeć, zaprzeczyć, uciec - mój mózg nagle jakby
się rozszerzył, by uchwycić cały zakres wrażeń
zmysłowych. Postanowiłem zostać tutaj. Wciągałem
powietrze. Patrzyłem. Słuchałem. Zbierałem figury z
podłogi. Ustawiałem je z powrotem na szachownicy.
Kolejno, jedną po drugiej. W końcu podniosłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.