[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- I co dalej, babciu? - W remizie miało być wesele, pieniędzy już wydali, wszystko zapłacone. I rankiem, sobota to była, policja jedzie przez wieś. Do Bielaków prosto, do chałupy. Aż mi serce stanęło, bo ja to z daleka widziałam! Akurat wracałam z lasu. Policjanci do rodziców przyjechali, że znalezli tego Bartka utopionego. Ześlizgnął się do wody po pijanemu, koledzy nie zauważyli. Może myśleli, że poszedł z dziew czyną figlować w krzakach? Bo i tamta też znikła. Rankiem dopiero się ocknęli, ale już było za pózno. Same buty chłopakowi wystawały z jeziora, utopił się na amen. - To straszne... Na tydzień przed ślubem? - No. Zmora zazdrosna jest, ona tak lubi. Wytęsknione, wy czekane; od samych ust odjąć, to jej najbardziej smakuje. - %7łe się utopił tuż przed ślubem, to jeszcze nie dowód, że go zabrała zmora - racjonalizuję. - Ja swoje wiem, niejedno widziałam! - Babcia szoruje przypalony tłuszcz aż furczy. - I to jeszcze nie wszystko! - Naprawdę? - Ano! Ta dziewczyna, jego narzeczona, ona z rozpaczy do dziś nie wyszła za mąż. %7łal było na nią patrzeć, mówię ci. W sukni ślubnej szła za trumną... Nie było człowieka, co by nie płakał, patrząc na nią! A pogrzeb był piękny, ludzi tłum. Do młodego zawsze się naschodzi gawiedzi, pooglądać. I pochowali go, zamiast wesela była stypa. A potem ten dzieciak, upuścili go. 175 - Jaki dzieciak? Na stypie? - Nie. To było w listopadzie, przed Zwiętem Zmarłych. Z rodziny dalszej małżeństwo. Przyszli z Bielakami od wiedzić grób Bartka, zapalić świeczki. A byli z niemow lęciem, i tak je jakoś sobie nad tym grobem podawali, ojciec z matką, że im się wyślizgnęło i uderzyło główką o kamień. I po dziecku... - No co ty! - Opowieść babci staje się zbyt ponura. Robi mi się zimno, choć w kuchni panuje duchota od upału i od smażenia. - Prawdę ci mówię, jak tu stoję. I wiedz, że równo dzie więć miesięcy to było po tym, jak on się utopił! Zabrała zmora chłopa, zabrała sobie i dziecko, ckniło się jej samej... - Dobrze, że Bielaki mieli jeszcze dwóch synów... - mówię bez przekonania. Tragedia tego rodzaju przechodzi moje pojęcie, nikt bliski nigdy mi nie umarł. Matka żyje, chociaż rzadko się widujemy. Ojciec wyjechał do Stanów i przepadł tam, gdy byłam małym dzieckiem, więc właś ciwie, jakbym go nie miała. Nikt, kogo bym kochała, nie odszedł jeszcze na tamten świat, myślę i nagle dociera do mnie, że to nieprawda. Aysy! Aysy przecież nie żyje, za kilka dni pogrzeb. Ale stracić dawną szkolną miłość to nie to samo, co stracić syna... Babcia też nie wydaje się przekonana, że obecność innych dzieci może pocieszyć po śmierci jednego. - Od tej pory Bielaki są same. Gospodarka poszła na za tracenie, ziemię wyprzedali. Starsi synowie jakby nie ich. Tylko ten najmłodszy, pochowany, nieodżałowany, ciągle z nimi. Siedzą sobie w chałupie i rozmawiają z nim, odejść mu nie pozwalają. - A wiesz, babciu - przypomina mi się dziwny nastrój w domu Bielaków - tak mi się właśnie wydawało, że oni jakby... - Urywam, bo nie bardzo wiem, jak to powie dzieć, zamyślam się, wspominając firankę i pelargonię w oknie. 176 - Co, dziecko? - %7łe w tym mieszkaniu coś było, jakby ktoś ciągle pa trzył na mnie. - Bo on tam jest, dziecino! - Babcia podnosi w górę palec, żeby podkreślić wagę swoich słów. - Syn do nich przychodzi, wnuka przyprowadza... Ojców pociesza... Opowieść robi na mnie wrażenie, ale babcina skłonność do przypisywania sprawstwa zdarzeń siłom nadprzyrodzo nym wydaje mi się irytująca. Po co w to wplątywać zmory? Chłopaki popili nad jeziorem, jeden się utopił - ponure, ale zwyczajne. Dzieciak upuszczony przez rodziców - też się zdarza. Po co szukać w tym zamysłu tajemniczych wrogich sił? Naciągane. Dzielę się z babcią swoimi wąt pliwościami, a wtedy ona się oburza. - Szkół nakończyła, a głupia! - prycha. - Jak mówię, że zmora, to wiem! We wsi tu mieszkała jedna, co do mnie przylatała z kłopotem, jak Bartek Bielaków się żenić za mierzał. Ja jej wówczas pomogłam, kłopot odjęłam. Nie miałam pojęcia, że ona - suka - zemści się na chłopaku. Chodził do niej, dzieciaka zrobił, bałamucił, a żenić się zamiarował z inną! Tego mu nie przepuściła, żeby on miał innej ślubować! - Co ty powiesz? Czyli ten Bartek przed ślubem zmaj strował dzieciaka innej dziewczynie? - Przecież mówię, głucha jesteś? - Słyszę, ale to absurd, babciu. Zazdrosna dziewczyna utopiła chłopaka? - Dziecko, co ty wiesz... Zazdrość to jest siła! Człowiek sam nie wie, co może. Ona z nimi poszła na kawalerski wieczór, świętować ostatni raz. Policja ją pytała, ale nic się nie dowiedzieli. Bo i ta dziewczyna sama nawet nie wiedziała! Tak to u zmory, bo taka jej natura. Pewno z nim poszła na amory między krzaki, nad wodę - przecież się nie przyznała nikomu! A potem on może usnął, pijany był, zmęczony... Obsunął się do wody... Ona nawet nie wie, 177 że zaszkodziła. Ale jakby jej tam nie było, toby chłopak żył. Tak to jest, dziecko... Z babci jest niezłe ziółko, cicha woda. Im dłużej u niej siedzę, tym bardziej zmienia się moje wyobrażenie o tej poczciwej starowince, co niby tak spokojnie myje naczy nia. Niejedno musiała wiedzieć, słyszeć, w niejednym maczała palce. - Czyli ty wtedy, tej dziewczynie, pomogłaś pozbyć się ciąży? - A niech Bóg broni! - Babcia, oburzona, aż się żegna mokrą ręką, słysząc moje słowa. - Ja jej tylko ziół dałam, pomodliłam się - i niech Najświętsza Panienka sama zde cyduje, postanowi... Ja na sumieniu grzechu nie mam! Kiwam głową, podziwiając w duchu babciny sposób na czyste sumienie. To się nazywa zdać się na wyroki boskie! Zawsze podejrzewałam, że starsze panie są nie bezpieczne. Ale moja babcia jest najgorsza ze wszystkich! Uśmiecham się do siebie. - A nie mogłaś tej zmory odczynić? Znasz przecież różne sposoby, nie próbowałaś? - pokpiwam, ale babcia bierze moje słowa na poważnie. - A jakże! Ale to była złośliwa suka, odporna. Jak wy kończyła chłopaka, to uciekła ze wsi. Straciłam ją z oczu, na nic moje sposoby. Gdzieś się wyniosła, do miasta. Z twoją matką to samo było! - Co?! - Krztuszę się mlekiem, które zdążyło ostygnąć i popijałam nim placki. - Męża, znaczy ojca twojego, wykończyła. Jej też nie umiałam pomóc. Ale niech tam, należało mu się, niecie kawy był zięć i nie podobał mi się nigdy. - Ale co ty wygadujesz! Przecież ojciec odszedł, potem wyjechał z kraju. Nawet przysłał zaproszenie, ale matka nie dostała wtedy paszportu dla nas obu, a nie miała kasy, żeby przekupić urzędnika... I potem urwał się im kontakt - przywołuję z pamięci to, co mówiła mi wiele razy mama. 178 - Nie pamiętasz? Miała z tym duży kłopot, bo nie zdążyli się rozwieść... Nawet go szukała przez ambasadę! - Szukali, owszem. Papiery wystawili, że zaginął. Ale jak tam było naprawdę, to twoja matka wie tylko! Ona teraz daleko, do mnie nie zajeżdża... Babcia jest pieprznięta! Teraz to już przesadziła ze swoi mi chorymi wymysłami - myślę. Placki spęczniały mi w żo łądku, czuję się ciężko. - Aleś sobie ubzdurała! - wzdycham. - Nie chcesz, to nie wierz. Ja ci nie każę. Ale wiedz, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |