[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W dzień hałas dzieciarni, szum motorów i miłe dla ucha człapanie góralskich
koników.
Szesnasty dzień.
Wieczorem kupiłem sześć butelek.
Zaczynałem od trzech.
Liczę: sześć butelek na dobę to butelka na cztery godziny.
Odliczyć sen.
Powinno wypaść co dwietrzy godziny butelka.
Właściwie to mało.
A jak nadejdzie noc bezsenna?
Przecie\ bezsenność nawiedza mnie coraz częściej!
A gąbkowatość mego organizmu?
Nocami zaczynam się czegoś lękać.
Jest to coś nieokreślonego, bez kształtu, nawet wyobraznia nie podpowiada mi,
co to mo\e być.
Spoglądam na esyfloresy wzorów na firankach.
Tkaninę prześwietla światło lampy z ulicy.
W miejscach tych esówfloresów widzę, cholera, najwyrazniej ludzkie twarze.
Podobne do siebie.
Damskie twarze w czarnych kapeluszach.
Z profilu.
Szeregami wzdłu\ i wszerz.
Dmucham na te firanki co sił w płucach.
Lekkie poruszenia tkaniny.
Lecz twarze poruszają się tak\e.
Jakby kłaniały się w stronę kąta ściany.
Na moment przypominają mi się potworne muchy u dziadka Prota.
Ale wysiłkiem woli odrzucam to podobieństwo.
Owszem, piłem za du\o, stąd wzory wyglądają jak twarze.
Ale jestem zły.
Psiakrew!
Co to znaczy?!
Omamy?
Chcę wstać, zapalić światło.
Ale nawet rękę unoszę z wysiłkiem.
Muszę jednak wstać, by zapalić światło.
Opieram się o stojące przy tapczanie krzesło.
Trzask!
O Chryste!
Butelka z winem spada na podłogę.
Nie rozbija się, lecz wylewa się wino.
Rany boskie!
Nagle nabieram sił.
Rzucam się na klęczki, chwytam butelkę z marną resztką wina.
Na podłodze kału\a.
Padam na brzuch i chłepczę to rozlane wino z brudnej podłogi.
Przecie\ do rana tyle godzin, jak ja wytrzymam?
Zapalam światło.
Na firankach normalne wzory.
Nie widzę twarzy w czarnych kapeluszach.
Wylewam resztę wina do szklanki i piję.
Niech się dzieje co chce, niech to całe \ycie szlag trafi natychmiast!!
Siedemnasty dzień.
Właściwie to nie mogę wstać.
To wychłeptane z podłogi wino i wypita reszta załatwiły mnie na amen.
Podobno mo\na upić się w drebiezgi, wypijając spodeczek wódki ły\eczką.
Mo\e to prawda?
Strona 100
16474
Czuję piekło w głowie, w ustach, w całym wycieńczonym ciele, lecz najbardziej
doskwiera mi piekło psychiczne.
Nie umiem go sprecyzować, określić, na czym polega, skąd się bierze.
Gdybym zdołał zobrazować to, co czuję, to byłoby to oblepianie mózgu i całego
ciała mackami ni to pająka, ni to ośmiornicy.
Przy tym nie czuję bólu fizycznego, jedynie potworny lęk przed czymś, połączony
z obrzydzeniem do tego uczucia i do samego siebie.
I tylko w głowie kołacze jedna myśl, \e istnieje przed tym ratunek, a jest nim
alkohol.
I to diabelne, jakieś nieziemskie osłabienie.
Wysuwam spod koca nogę.
Opieram o podłogę.
Drugą podobnie.
Teraz podnieść się, udzwignąć cię\ar zda się tysiąckilogramowego ciała.
Nie mam sił, nie dam rady.
Ale muszę!
W takich chwilach przypominałem sobie katusze fizyczne i psychiczne ludzi w
obozach koncentracyjnych.
A ja co?
Padłbym tam na mordę przy pierwszym wysiłku!
Podciągam łokcie pod boki.
Unoszę się powoli, znowu opadam, a\ w końcu, zacisnąwszy zęby z wysiłku,
siadam.
Patrzę na podświetlone lampą okno i znowu widzę damskie twarze w czarnych
kapeluszach.
Przecie\ to dopiero wczesny wieczór.
Lampy się palą, ale jeszcze widno, więc i w dzień te twarze.
Przyglądam się firankom uwa\nie.
Nic.
Normalne kółeczka, kwiateczki, zawijasy wzorków.
Więc przywidzenie?
Przekonam się ostatecznie tej nocy.
A mo\e uciec stąd, wyjechać, gdzie oczy poniosą?
Ale gdzie mnie one - przybłędę pijaka - zaprowadzą?
Do nowej nory i innych halucynacji?
Spryskuję twarz wodą.
Chodzę chwilę po poddaszu tam i z powrotem, \eby nie zesztywnieć.
Miałem kolegę.
Zmarł z pijaństwa i głodu.
Po prostu w łó\ku zesztywniał.
Chodzę więc po pokoju.
Chwytając się stołu i krzeseł, by nie upaść.
Osiemnasty dzień.
A jednak, gdy zapada zmierzch, zbieram siły i mam ich tyle, \e mogę dojść do
sklepu i przy taszczyć całą torbę butelek z winem.
Mam ich do jutra siedem.
Zaczynam powa\nie myśleć, czy nie zdechnę tu śmiercią głodową.
Jest podobno lekka.
W półprzytomności i gorączce.
Kiedyś w więzieniu głodowałem dziewięć dni.
To nie było straszne.
Tylko nocami śniły mi się zawsze liście gotowanej kapusty.
Nie kotlety, kluski czy chleb, jedynie te liście.
Czułem ich zapach, który wydawał mi się cudowny.
Który to ju\ dzień nic nie jem?
Mo\e dwudziesty?
Kupując w sklepie wino, poprosiłem o topiony serek i dwie bułki.
Ekspedientka popatrzyła na mnie zdziwiona i nawet zapytała: - A mo\e dwa serki
i parę bułek?
Pan chyba za du\o pije?
- Podziękowałem, \e to wystarczy, i poczułem dla tej dziewczyny ogromną
wdzięczność za samo przewidywanie mej tragedii.
Od paru dni nie miałem stolca.
Wiem, \e wino fermentuje w człowieku strasznym odorem.
Mo\e ten serek i bułki coś pomogą?
Po powrocie obliczam pieniądze.
Wystarczy ich najwy\ej na tydzień takiego tempa.
Zresztą co to za tempo?!
Strona 101
16474
To umieranie w alkoholowym smrodzie.
Zmierć?
Nie odczuwam strachu przed nią.
Có\ \ycie?
Przecie\ Stwórca darował mi je wielkodusznie w czterdziestym czwartym.
Ile ju\ tej wielkoduszności wykorzystałem?
Dwadzieścia sześć lat, dwadzieścia sześć lat \ycia za darmo, na kredyt.
Kiedy, czym i komu spłacę?
O jak\e \ałuję, Panie, \e nie zostawiłeś mnie tam z chłopcami, z "Nikiem",
"Zarewiczem", "Visem" i tysiącem innych spalonych, zasypanych, rozerwanych
pociskami, przeszytych seriami karabinów maszynowych.
Widzisz, Panie, jak \yję...
Góry moje ukochane są dokoła.
Wpychają się w małe okienko mego poddasza.
Widać je wszędzie.
Swierczki, sosenki przyczepione do skałek.
Jakim sposobem nie oderwą się od cienkich korzeni, targane listopadowym
wiatrem?
Piękno świata, piękno gór.
Jak strasznie wewnętrzne \ycie człowieka potrafi to piękno niweczyć, zohydzać
we własnych oczach.
A nie tak dawno, budząc się w domu Nadziei, szeptałem szczęśliwy: - Bo\e, jaki
piękny jest świat!
- Myśl o nich jest bolesna, gorzka.
Co robią, czy wspominają, mo\e nienawidzą?
Czy Misiunia ju\ zapomniała smutnego pana?
A mo\e tu skonać?
Jak pózniej spojrzeć w kochane oczy?
I czy te oczy zechcą być przeze mnie kochane?
Zaduch tu okropny.
Znów otwieram okno.
Trzęsie mnie zimno.
I mimo otwartego okna czuję jakby trupi odór.
Wącham dłoń.
Zmierdzi.
Całe moje ciało cuchnie odorem alkoholu i nędzy z nim nierozłącznie związanej.
Spoglądam na serek i bułki, ale nie odczuwam głodu.
Poczekam.
W nocy obudzi mnie jego szał! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.