[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gustlik odkomenderował do namiotu Agnieszki dziewczynki. Potem z chłopcami
poszliśmy do lasu po chrust na ognisko. Po obiedzie przygotowanym przez ojca Oliwiusza,
Kamila i Emila, którzy niespodziewanie polubili pracę w kuchni, Agnieszka kończyła
badanie. Gustlik zarządził dla reszty ciszę poobiednią. Tradycyjnie jest to czas w ciągu dnia
potrzebny kadrze na odpoczynek. Maciek oprowadzał mnie po fortyfikacjach.
- Jak to skończycie i wyjadą stąd koloniści, żal będzie zostawiać takie obwarowania -
żartowałem.
Krąg naszych namiotów był otoczony fosą, na razie płytką, zaledwie na pół metra i
szeroką na dwa metry. Dalej był gęsty rząd pali drewnianych połączonych długimi żerdziami.
- Stasiek zaproponował, żeby obsadzić to krzakami malin i kłączami jeżyn - zaśmiał
się Maciek. - Bohun i tak by to przeszedł.
- Czemu mnie drażnisz?
Maciek jeszcze raz zaśmiał się.
- Ile sienkiewiczowski Bohun zdobył grodów, a serca jednej panny nie zdobył -
odpowiedział.
Kończyłem inspekcję wałów.
- Wybraliśmy kształt trójkąta specjalnie - tłumaczył Maciek. - Może to trochę
niepraktyczne, ale dostosowaliśmy się do terenu w naszej dolinie. Szpic zakończony bramą
będzie od strony plaży, tam też przewidujemy plac na ognisko. Druga brama będzie w
kierunku lasu, tam gdzie droga. Namioty kadry stoją tam, więc umieścimy tam także parking
dla dodge a, kuchnię i całe zaplecze...
- Latryny? - przerwałem.
- Ojciec Oliwiusz mówił, że przywiezie odpowiednią liczbę kabin toaletowych z
miasta. Podobno co trzy dni będzie przyjeżdżał ktoś, żeby wymienić zbiorniki.
- Umywalnia?
- Będzie w namiocie obok kuchni. Musi pan przywiezć z miasta beczkowóz, bojler i
agregat prądotwórczy.
- Zaraz pojadę do Kamieńca - odpowiedziałem.
Obeszliśmy już prawie cały obóz, gdy podeszła do mnie Monika.
- Agnieszka wzywa pana do siebie - poinformowała i nim zdążyłem odpowiedzieć,
odwróciła się na pięcie.
Poszedłem do namiotu Agnieszki. Odchrząknąłem przed wejściem dając znać, że chcę
wejść.
- Wchodz, nie szczyp się! - zawołała Agnieszka.
- Nie jestem Bohunem - byłem uszczypliwy.
- Jak dziecko - rzuciła Agnieszka, przebierając się za białym parawanem.
Wyszła zza niego po minucie, ale jakże odmieniona. W kusej bluzeczce, w kapeluszu i
w szortach.
- Jedziemy - oznajmiła.
Wzięła jeszcze plecaczek i przeszła obok mnie rozsiewając intensywną woń perfum.
Przeciągnąłem dłonią po nieogolonej twarzy, przeczesałem dawno niemyte włosy i
poprawiłem bluzę moro.
Wsiedliśmy do dodge a i wyjechaliśmy w kierunku Kamieńca Podolskiego. Plandeka
nad paką do ładowania towarów była zdjęta, podobnie jak dach nad szoferką, z której ojciec
Oliwiusz wymontował także boczne drzwiczki. Agnieszka założyła zgrabne nogi na tablicę
rozdzielczą przed sobą, wystawiając je do słońca.
- Jesteś zazdrosny o Bohuna? - zapytała, gdy ujechaliśmy kilka kilometrów.
- Nie - mruknąłem, udając, że skupiam uwagę na prowadzeniu samochodu.
Milczeliśmy do samego miasta. Wysadziłem ją przed hotelem w centrum miasta, tuż
obok postoju taksówek i dużego domu towarowego. Agnieszka poszła do hotelu dzwonić, a ja
wypytałem, jak najłatwiej dojechać do miejscowego odpowiednika Przedsiębiorstwa
Gospodarki Miejskiej, skąd miałem odebrać potrzebne w obozowisku urządzenia. Nim
ruszyłem, zauważyłem, że przed hotelem zatrzymało się czarne audi A4, z którego wysiadł
elegancko ubrany Bohun. Nonszalancko zamknął auto pilotem i ruszył do hotelu.
***
Z Rudek do Lwowa było bardzo blisko i w samo południe wjechaliśmy do tego
uroczego miasta, gdzie tragiczna historia polskiego pogranicza była przeplatana okresami
pokojowego współistnienia wielokulturowej społeczności.
- Co pan robi na co dzień? - wypytywała mnie Helena.
- Jestem muzealnikiem - odpowiedziałem.
- Nie wierzę, zachowuje się pan bardziej jak prywatny detektyw lub agent wywiadu.
- Po prostu jestem dociekliwy - cierpliwie tłumaczyłem.
- No, to ciekawa jestem, czego pan dowiedziałby się na mój temat?
- Kiedy poczujesz, że nadszedł właściwy czas, to sama mi wszystko opowiesz.
- A jak nie?
- To trudno.
- Nie zeżre pana ciekawość?
- Nie.
- Dziwny z pana człowiek - Helena sprawiała wrażenie, jakby się obraziła.
- Lepiej zapracuj na kolację i powiedz mi, gdzie najbezpieczniej zaparkować wóz w
centrum miasta - poprosiłem.
Posługując się jedynie półsłówkami pokierowała mnie ku dawnej ulicy Rybnej.
Zostawiliśmy tam Rosynanta i na chwilę usiadłem na ławce.
- O czym pan myśli?
- Gdzie szukać śladów Franciszka Batury.
- Czemu panu tak zależy na ich znalezieniu?
- Prośba starego przeciwnika.
- To przecież absurd! - Helena aż podskoczyła. - A kiedy ten Batura był we Lwowie?
- W 1886 roku.
- Jasne! - Helena z rozpaczą rozłożyła ręce. - Początkowo myślałam, że jest pan tylko
szalonym pisarzem, poetą, który jedzie na Ukrainę w poszukiwaniu wrażeń. Potem dowiaduję
się, że nawet wizytę u grobowca traktuje pan instrumentalnie i zupełnym przypadkiem
odnajduje pan trop człowieka, który był w tym samym miejscu kilka pokoleń i wojen wstecz.
Albo jest pan jasnowidzem, szarlatanem, albo to jakaś afera szpiegowska. I jeszcze próbuje
mi pan wmówić, że chodzi tylko o przysługę i to dla wroga.
- On już nie żyje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.