[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dopóki nie przejmę rodzinnego majątku. Mam nadzieję, że stanie się to jak najpózniej. Kathryn jęknęła głucho. - Proszę ją zanieść do jej pokoju - powiedział sir John. W jego głosie pobrzmiewał cień goryczy. - Rozchorowała się z rozpaczy. Lorenzo lekko skinął głową. Służący wskazał mu dro gę na górę, do komnaty Kathryn. Pokojówki w pośpiechu przygotowywały łoże. Odrzuciły kołdry. Lorenzo delikat nie złożył swoje brzemię na czystym lnianym prześcieradle. Panny służebne przypatrywały mu się szeroko rozwartymi oczami. Odprawił je krótkim ruchem dłoni. Kathryn poruszyła się. Miała mokre oczy. Zatem pła kała, chociaż wchodząc na salę, trzymała Michaela za rękę. Lorenzo z nienawiścią myślał o dawnym przyjacielu. Miał 268 ochotę go zabić. Czyżby Michael zdołał zawładnąć sercem jego Kathryn? Z wolna uniosła powieki. Przez długą chwilę wpatrywa ła się w ukochaną twarz męża, jakby nie wierzyła własnym oczom. Westchnęła i ponownie zamknęła oczy. Samotna łza spłynęła jej po policzku. - Wybacz, że tak cię wystraszyłem. - To naprawdę ty, Lorenzo? Mówili mi, że już nie ma najmniejszej nadziei... %7łe... że nie żyjesz... - A gdybym tak naprawdę umarł? - burknął z gniewem. - Co wtedy? Wyszłabyś za Michaela? - Nie! - Uniosła się wyżej na poduszkach. Słabość minę ła, ale wciąż czuła gorzki smak w ustach. Rozbolała ją gło wa. - Dlaczego tak patrzysz na mnie? Przecież znasz praw dę! Kocham cię... - Czy na pewno? Poszłaś gdzieś z Michaelem, i to w po łowie balu wydanego z okazji zaręczyn brata. Może jesteście kochankami? Trudno się dziwić. Od miesięcy nie miałaś żadnej wiadomości. Choć, prawdę mówiąc, nie przypusz czałem, że zapomnisz o mnie aż tak szybko. - Jak możesz myśleć, że cię zdradziłam? - zapytała zdumiona Kathryn. W oczach Lorenza zobaczyła błysk dawnej niechęci. Na pewno winił ją za to, co się stało. - Ojciec zmusza mnie do małżeństwa. Nie chciałam tego, ale on jest okropnie uparty. Michael obiecał, że będzie cierpliwy... - Urwała, widząc minę Lorenza. Był wście kły! - Zaproponował mi białe małżeństwo. Poprosiłam go o czas do namysłu. 269 - Uwierzyłaś mu? - z pogardą w głosie spytał Lorenzo. - Mógłby cię posiąść w każdej chwili. Potrzebny mu tylko pozór. Ja też cię pragnę, Kathryn. Dotychczas nigdy tak nie pragnąłem. Zadrżała pod jego namiętnym spojrzeniem. - Nie szukałam drugiego męża. - Ale uległaś namowom ojca i Michaela. Myślałem, że nasza miłość jest dużo silniejsza. - Bo jest! - zawołała z rozpaczą. Popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem. - Wiesz, że cię kocham. Zawsze kochałam. - Nawet w dzieciństwie? - zapytał gorzko. - Pokochałaś Lorenza i niemal natychmiast zapomniałaś o biednym Di- ckonie. Teraz nawinął ci się Michael... Był dla niej niesprawiedliwy! - To nieprawda! Jestem tylko twoja, Lorenzo! Zawsze by łam... - Tak, jesteś moja. - Pokiwał głową. - Dobrze, że chociaż pod tym względem się zgadzamy. Wstał z łóżka. Kathryn popatrzyła na niego z przeraże niem. - Nie odchodz! - Musisz odpocząć. Ostatnio miałaś za dużo wrażeń. Po rozmawiamy innym razem. Zaraz tu przyślę pokojówkę, żeby się tobą zajęła. Z samego rana pojedziemy do Mount- fitchet. - Popatrzył na nią beznamiętnie. - Wciąż jesteś mo ją żoną, Kathryn, chociaż twój ojciec wolałby zapewne zu pełnie inne rozwiązanie. Pojedziesz ze mną. Nie zwykłem 270 łatwo rezygnować z tego, co mi się słusznie należy, i równie łatwo nie przebaczam. Kathryn przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi. Nie winiła go za to, że się gniewał. Na pewno widział w niej przyczynę swojego nieszczęścia. Miłość sprawiła, że zapo mniał o czujności i wpadł w ręce wroga. Tak długo czekała na jego powrót. Zawsze wierzyła, że wciąż żyje. Teraz, gdy wrócił, znów odciął się od niej i znik nął za grubymi drzwiami. Już jej nie kocha. Do Mountfitchet Hall pojechali konno. Panował prze nikliwy mróz, w powietrzu wirowały drobne płatki śnie gu. Kopyta głucho stukały o zmarzniętą ziemię. Kathryn jechała u boku męża. Raz po raz zerkała na jego zaciętą twarz. Towarzyszyły im dwie służące i dziesięciu zbroj nych. Wreszcie przybyli do Mountfitchet. Lorenzo poruszał się całkiem swobodnie, jakby zajrzał tu dużo wcześniej, przed wizytą w majątku sir Johna. Służba powitała go z szacun kiem, niczym dziedzica. - Byłeś tutaj? - spytała Kathryn, gdy przywitania dobieg ły końca i znalezli się sami w komnacie na prawo od wiel kiej sali. - Nie. Przyjechałem prosto do ciebie. Dlaczego pytasz? - Zachowujesz się tak, jakbyś znał tu wszystkie kąty. - Mieszkałem tutaj przez dwanaście lat, Kathryn - od parł z powagą. 271 Popatrzył na nią z wyraznym napięciem. W tej chwi li wydawał jej się mniej odległy niż przed paroma godzi nami. Kathryn szeroko otworzyła oczy. - A zatem odzyskałeś pamięć? Charles mówił nam, że masz mgliste wspomnienia, ale... - Wszystko pamiętam, Kathryn. Tak jakby to było wczoraj. - Pamiętasz tamten dzień na plaży? Piratów, napad... Skinął głową. - Nienawidzisz mnie za to, co się wtedy stało? - Niby dlaczego? - wyraznie się zdziwił. - To moja wina. Namówiłam cię na tę eskapadę. - Byłem wystarczająco duży, aby dokładnie zdawać so bie sprawę z tego, co robię. Lepiej od ciebie wiedziałem, na co się narażam. - Kazałeś mi uciekać. Za pózno sprowadziłam zbrojnych. Przez całe życie miałam wyrzuty sumienia, że nie zostałam tam, aby cię bronić. - Przecież byłaś zaledwie dzieckiem. Co byś zrobiła w walce z piratami? Na pewno wpadłabyś w ich ręce. Wiesz, co by cię spotkało? Wiesz, gdzie byś była teraz? - Nie kpij ze mnie, Lorenzo. Nie zniosę tego. - Przepraszam. yle mnie zrozumiałaś. Po prostu nie ży czę ci takiego losu. - Pozwól zatem, że teraz udam się do siebie. Muszę tro chę odpocząć. - Oczywiście. - Zdawkowo skinął jej głową. Był pe- 272 łen szacunku, ale daleki, niemal obcy. - Mam jeszcze pa rę spraw do załatwienia. Ojciec powierzył mi pełną pieczę nad majątkiem. Kathryn spojrzała na niego spod oka. - Chcesz tu zamieszkać? -A ty? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |