[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Właściwie... (hrabia stawał się nerwowy). To już lepiej na imię nieboszczki ciotki. O, tak! świętej pamięci Moniki. Nasz związek nie omieszka w dniu świętej patronki prosić na mszę zaduszną rzekł ksiądz, chyląc głowę. 21 I drobnym krokiem ruszył ku drzwiom gabinetu. Tknięty po drodze jakby inną myślą, od- bił się wzniesionymi nieco dłońmi o warstwę powietrza, wejrzał ku górze, złośliwy uśmiech szerokich ust zwrócił na drzwi, zza których dolatywał gwar męski i cofnął się. Raz jeszcze dziękuję w imieniu moich tercjarzy! rzekł podając rękę doskonale krągłym gestem światowego człowieka. A gdy mu dłoń ściskano, wtulił się w ramiona i pochylił po- stać długą, jak osoba duchowna. Ależ to ja, księże kanoniku, dziękować winienem odparł hrabia najpoprawniej. Był na tyle uprzejmym, że zechciał zakończyć rozmowę akcentem towarzyskim, aby zatrzeć wza- jemne może niesmaki po tych nudnych sprawach pieniężnych. Mówił tedy: Nasz gospodarz jest w zachowaniu się, w atitiudach, w sposobie ujęcia sprawy i wy- trwałości całkowicie ministrable... Aa zupełnie ministrable! Ksiądz zwrócił się tym razem ku przysłoniętym wciąż jeszcze drzwiom do salonu i wśli- zgnął się giętki za ich portierę. 22 W grupach panów ukazywał się mundur wojskowy, witany zdumieniem w oczach i prze- sadną wnet potem uprzejmością gestu. Pułkownik obracał się w tej atmosferze z wschodnią dyplomacją: był dobrodusznie zażyły, poczciwie niedbały, nie oszczędzając sobie po wschodniemu i cichej złośliwości w akcentowaniu swej prostoty wobec tego nadmiaru cudzej gentilezzy. Odnalazłszy na kanapie tłustego obywatela z Litwy, przysiadł się do niego, a ra- czej dał za jego przykładem nura ku poduszkom i szeptał mu do ucha: Z tymi tu ludzmi nigdy nie zażyjesz! Coraz to grzeczniej między nimi i coraz to bardziej ślisko. Każdy masło uprzejmości z oczu i ust sączy, byłeś się o niego nie otarł odrębnością jaką, byle życie samo prześlizgnęło mu się gładko po duszy. %7ładna ręka tu drugiej mocno nie chwyta, żadna myśl cudzą się dolą nie zatroska. Poodgradzali się tu ludzie od siebie grzecz- nością, każdy w skorupce swej gładkiej. I wszyscy, rzekłbyś, jednacy. U nas choć ćwieki w głowach a wyróżniają ludzi. I tym życie pociąga, że ludzie w nim wszelacy; a każdy tym stoi, że od innych odmienny. Wszystko ludzkie jak kleszcz ciebie się tam u nas chwyta: cie- kawa bo rzecz, przeciekawa, człowiek to! I ona to, ciekawość nasza do ludzi, w dole ludz- kie nieraz wirem pociąga, każdego żyć zmusza i, chcesz nie chcesz, twoją prawdę życia z ciebie dobywa. Zaduszewniej żyją ludzie nasi!... Tu się każdy jak robak w sobie zwija, swoje namiętności pod ziemią chowa, jak grób o sobie milczy i jak grób dla drugich się wybiela. Spojrzysz życia nie dopatrzysz, słuchasz westchnienie chyba usłyszysz. Jak na cmentarzu hę? Toż mówię. Jest u mnie Sasza, syn. Ten zawsze na mnie nastaje: Czego ty, papa, do nich leziesz? Mało czego! przywyka człowiek do ludzi. Ileż to lat od sześćdziesiątego trze- ciego? I kamień na polu jego trawą porasta. Swój ja język zepsuł, waszego się nie nauczył. Zmieje się ze mnie Sasza. Nie lubi nas syn? A czort go wie, lubi czy nie lubi! I nie w tym rzecz między ludzmi. Tu on się rodził, tu chował, a bardziej on wam obcy: No, co u nich? pyta. No co? Czego leziesz? Młodo- ści i życia nie czuje on w was: ot co! Tłusty pan nabrał powietrza w policzki i wypuścił je z odętej twarzy jak dym. Tak wydmuchał wreszcie. Gdy ojcowie współczuwać już zaczynają, synowie już lekceważą. Zwykła kolej. Nu, Wojciech Stanisławowicz! mitygował go pułkownik, położywszy mu rękę na ko- lanie. Tu to was szlachtę na honorze połechtaj. Dziad jenerałem był napoleońskim wia- domo. Siwe oczki pułkownika dokończyły zezem: Zatłuściał wnuk! Ujrzawszy tymczasem kogoś w tłumie, począł się przyglądać, przechylać bokiem, wresz- cie zerwał się z miejsca. Dobrozacna złośliwość w siwych oczach zgasła natychmiast, zatliła się w nich iskra szczerej życzliwości; a na siwych wąsach i rudawej brodzie osiadła ta powa- ga prostoty, z jaką tamtejsi ludzie starsi umieją się jeszcze zbliżać do kobiet i dzieci. Kłaniał się z początku z rezerwą, lecz uradowany wraz wyciągniętą ręką dziewczyny i krzepkim uchwytem dłoni, zatrząsł mocno jej ramieniem. Bóg zapłać, że poznała!... Ot i panna zrobiła się tymczasem. Ile to lat tam na wsi?... Sześć? Cała wieczność w tym wieku! Nie wypuszczając jej ręki, odstąpił nieco w tył i ogarniał ją całą wzrokiem. Wszystko, co w dziecku brzydkie było, ładne się stało i ważne . Znaczy się, kobieta cała była w tej główce małej. I dola! Bo ja znachor po trosze. Tylko nie z ręki wróżę, a z oczu, gdy jasne, z ust, gdy nie kwaśne. Ot i ten uśmiech! Dla kogo psotny, dla kogo niespo- 23 kojny, komu co obiecujący, a dla mnie ważny jak życie, jak młodość sama... Daj Boże, jak najwięcej radości! wołał, ściskając jej rękę aż do bólu. Nina sprężała się niewolnic w poczuciu rześkości wielkiej, jaka wstępowała w nią przed tymi oczami, tak szczerze radującymi się jej młodością. Człowiek ten, widziany niegdyś w dzieciństwie, był mimo wszystko tak dziko obcy jej życiu i stosunkom, że najprostsze słowa powitania z trudem przychodziły na usta. A jednak krzepkość tej poważnej postaci, ukłon jej chrzestny, krótki pobrzęk szabli, munduru nawet barwa i połyski narzucały jej jakby rytmy szparkie. Wstrząsnęła bezwiednie grzywą i, wciąż jakby urastając, rozpłomieniała cała uśmiechem otuchy... do samej siebie: rzekłbyś powitanie ojcowskie, które żwawy puls jej krwi błyskiem w swe oczy chwyciło, jej uśmiechem roziskrzyło się całe, za bary jakby chwyta, w górę podnosi i na konia chyba posadzi. Hej! ochoty w życiu jak najwięcej! Jedna z dam w stroju ni to empirowym, ni to w szacie dla osoby brzemiennej w sukni reformowanej , znudzona mdłą gawędą kobiet w salonie i nie odważająca się wejść do gabi- netu pełnego niskiego rozgwaru mężczyzn, snuła się tęsknie w pobliżu, wdychając pełną pier- sią dymy od cygar. Siadła wreszcie skromnie tuż przy drzwiach palarni, dobyła z wielkiej na przedzie kieszeni swych sukien całą garść notatek i zapisanych skrawków papieru, odnalazła wśród tych szpargałów zapałki, bagaż swój spakowała z powrotem w kieszeń chłonną i, przy- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |