[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Rozumiem, że ktoś was ściga - mówił powoli i z widocznym wahaniem. - Czy to możliwe, żeby przyszli tutaj? Shep przez chwilę się zastanawiał, a Maggie znowu zrobiło się słabo na myśl, że mogłaby narazić na niebezpieczeństwo tych dwoje miłych ludzi. - Możliwe, że tu przyjdą - powiedział w końcu Shep. - Nie sądzę jednak, żeby groziło wam jakieś niebezpieczeństwo. Szukają nas, a nie was. Na wszelki wypadek udawajcie, że niczego nie wiecie. Mężczyzna mrugnął do nich porozumiewawczo i zrobił bezradną minę, upodobniającą go w jednej chwili do niedorozwiniętego głupka. - Będziemy udawać idiotów - obiecał. - Wszyscy ludzie z miasta myślą, że na wsi mieszkają same tumany, prawda, Trudy? Jego żona skinęła głową. - Jeśli przyjdą, łatwo ich rozpoznacie. Jeden z nich to Brytyjczyk, drugi Rosjanin, a trzeci... - Spojrzał na Maggie. - Brazylijczyk - uzupełniła. - Niski i smagły. - Brazylijczyk - powtórzył Shep. - Aatwo ich poznać. Mężczyzna skinął głową. - Na pewno sobie poradzimy - powiedział i wyjął całą garść kluczy ze swojego kombinezonu. Po chwili znalazł to, czego szukał. - Proszę. - Podał Shepowi kluczyki do ciężarówki. Shep przyjął je z podziękowaniem, a następnie powiedział: - Aha, jeszcze jedno! Macie zniszczone ogrodzenie tuż przy drodze, ale nie próbujcie go naprawiać dziś w nocy ani nie szukajcie bydła. Farmer zafrasował się nieco. - Mam nadzieję, że krowy nie pójdą na bagno - stwierdził z troską. - Już kiedyś musieliśmy je stamtąd wyciągać. Dobrze, nie będę nic robił - dodał po chwili, a następnie spojrzał na kurtkę, którą wcześniej wręczył Shepowi. - Niech pan to nałoży. Będzie panu cieplej. Shep bez sprzeciwu zastosował się do tej rady, a następnie uścisnął dłoń farmera i jego żony. - Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócimy, by państwu osobiście za wszystko podziękować - powiedział. Maggie także się pożegnała. Wyszli na zewnątrz i przeszli do garażu. Deszcz nie padał, ale powietrze było przesycone wilgocią. Kiedy farmer podniósł solidnie okute drzwi, światło w garażu włączyło się automatycznie, ukazując ich oczom wielką czerwoną ciężarówkę. - Prawdziwy czołg - przyznał Shep. - To pojazd wprost wymarzony do naszych celów. Maggie próbowała wejść na miejsce pasażera, ale farmer musiał ją trochę podsadzić. - Ależ to olbrzymi wóz - powiedziała. - Myślisz, że coś nam jeszcze może grozić? - Nie wiem. Jakby zaczęli strzelać, musisz położyć się na podłodze. Jasne? W odpowiedzi skinęła głową. - Czy policja już tu jedzie? - spytał farmer. - Tak, ale trochę potrwa, zanim tu dotrą - odparł Shep. Skinął raz jeszcze głową na pożegnanie, zajął swoje miejsce i uruchomił potężny silnik. Samochód ruszył. ROZDZIAA DZIEWITY Shep nie włączył świateł w wozie. Jechali w ciemności, zbliżając się do głównej drogi. Co jakiś czas mogli podziwiać rozbłyski nad Charlestonem, dokąd przeniosła się teraz burza. Stało się jasne, że nie zanosi się na poprawę pogody, chociaż deszcz zacinał coraz słabiej. Shep spojrzał na Maggie, która starała się usadowić wygodnie na swoim miejscu. - Wez mój pistolet - poprosił, podając jej berettę. - Ja zajmę się prowadzeniem. Nareszcie zaczął ją traktować po partnersku. Maggie zaczerwieniła się z dumy i skinęła głową. - Słuszna decyzja - powiedziała. - Wiadomo, że strzelam lepiej od ciebie. Sprawdziła pistolet, po czym go zabezpieczyła. Shep wskazał na torebkę przytroczoną do swojego pasa. - Mam tutaj dodatkową amunicję. Spojrzał przelotnie na Maggie, a następnie skierował całą uwagę na drogę, która w tym miejscu niemal niknęła z pola widzenia. Bał się, że wjedzie do rowu, ale z drugiej strony nie chciał zapalać świateł. Wiedział, że terroryści mogą być wszędzie, dlatego wolał zachować ostrożność. Farmer powiedział mu, że odcinek gruntowy drogi ma niecały kilometr. Potem zaczynał się asfalt. %7łeby dojechać do Charlestonu, musieli skręcić w lewo, co znaczyło, że będą przejeżdżać obok furgonetki i cessny. Bandyci mogli jeszcze szukać Maggie nad rzeką. Mogli też wrócić do furgonetki, a nawet odjechać. Ciekawe, co zrobili? Trudno to było przewidzieć i dlatego należało zachować szczególną ostrożność. Hunter zacisnął ręce na kierownicy. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i będzie łatwiej. Ale czy bezpieczniej? Maggie poczuła, że jej palce stają się coraz zimniejsze, chociaż w kurtce było jej ciepło, a Shep włączył ogrzewanie. Rękę trzymała wciąż na kolbie pistoletu. Robiło jej się niedobrze na myśl, że miałaby kogoś zabić. Uwielbiała strzelać do celu, ale nigdy nawet nie mierzyła do człowieka. Sama myśl o zabijaniu przyprawiała ją o mdłości. Zcisnęła ramię Shepa, czując, że on też jest spięty. - Posłuchaj, Shep. Chciałam ci powiedzieć... W tej samej chwili na karoserię ciężarówki posypały się pierwsze kule. - Sukinsyny! - zaklął Shep i nacisnął pedał gazu. - Zaczaili się tuż za zakrętem! Wjechali na asfalt. Maggie w pierwszym odruchu zasłoniła oczy. Drobiny szyby rozsypały się po wnętrzu kabiny niczym gradowe kulki. Shep pociągnął Maggie za ramię. - Padnij! - krzyknął. Pochyliła się, ale nie padła. Odbezpieczyła pistolet i zaczęła strzelać w kierunku plujących ogniem karabinów. Shep w szaleńczym tempie przejechał między rozstawionymi po obu stronach terrorystami. Nie zwolnił. Pochylił się tylko jeszcze bardziej nad kierownicą. Maggie wymieniła pusty magazynek. Po chwili zobaczyła światła - O Boże, Shep! Zcigają nas! - Nic ci nie jest? - spytał. - Nie, a tobie? - Nie, nic - odparł po chwili wahania. Na chwilę zwolnił i wyjął z wewnętrznej kieszeni telefon komórkowy. Wręczył go Maggie i podał numer, który znał na pamięć. - Zobaczymy, czy teraz będzie odbiór. Burza już przeszła. Połączyli się bez problemów. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |