[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozdzielony czasem, który we śnie zamiera. Ojciec dziewczynki był wspomnieniem jeszcze odleglejszym. Tylko tyle zostało jej z życia przegranego i zapomnianego. Młodzieńcza miłość nadwątlona brakiem zdrowego rozsądku, krótki wybuch szczęścia zdławiony rzeczywistością. Rozwód. Hibernacja. Czas. Odwróciła się, żeby wziąć przenośny piecyk. W sali operacyjnej nie było zimno, ale z włączonym piecykiem będzie milej. Piecyk wyglądał jak kawał topornego plastiku, ale kiedy go włączyła, natychmiast ożył, cicho zamruczał i zaświecił łagodnym żarem. Kiedy ciepło rozpełzło się wokoło, pomieszczenie straciło nieco ze swej sterylności i stało się trochę przytulniejsze. Newt zamrugała sennie. - Wiesz, Ripley? Myślałam nad czymś. Może mogłabym coś dla ciebie zrobić i jakoś ją zastąpić. Twoją małą dziewczynkę. Nie na stałe. Tylko na trochę. Spróbowałabyś tylko, a jeśli by ci się nie podobało, nie ma sprawy. Zrozumiem. Co ty na to? Ripley musiała zebrać całą determinację, jaka jej jeszcze została, żeby nie rozkleić się na oczach dziecka. Przytuliła ją tylko. Wiedziała też, że ani Newt, ani ona mogą nie doczekać ranka. %7łe zmuszona apokaliptyczną sytuacją, będzie musiała w ostatniej chwili odwrócić jej główkę i do tych złotych kosmyków przytknąć lufę karabinu. - Sądzę, że to jeden z lepszych pomysłów, jakie dzisiaj słyszałam. Pogadamy o tym pózniej, dobrze? - Dobrze. - I nieśmiały uśmiech. Uśmiech pełen nadziei. Ripley wyłączyła światło i chciała wstać. Mała rączka chwyciła ją za ramię i zacisnęła się na nim z rozpaczliwą desperacją. - Nie odchodz! Proszę! Z bólem serca uwolniła ramię. - Wszystko będzie dobrze, Newt. Będę tuż obok, za tymi drzwiami. Nigdzie stamtąd nie wyjdę. I nie zapominaj, że jest tutaj to. - Wskazała miniaturową kamerę nad drzwiami. - Wiesz, co to jest, prawda? Mała skinęła w ciemności głową. - Uhm, To kontrolkamera. - Właśnie. Widzisz? Pali się na niej zielone światełko. Pan Hicks i pan Hudson sprawdzili wszystkie kontrolkamery w tym skrzydle i wszystkie działają. Ona patrzy na ciebie, a ja będę patrzeć na monitor w sąsiednim pokoju. I będę cię widzieć tak wyraznie, jakbym w ogóle stąd nie wychodziła. Newt wciąż się wahała, więc Ripley rozpięła bransoletkę lokalizatora, którą dostała od Hicksa, i zacisnęła ją na delikatnym nadgarstku dziewczynki. - Masz. Na szczęście. Pomoże mi cię upilnować. A teraz śpij już. I nie śnij, dobrze? - Spróbuję. - Newt wsunęła się pod czyste prześcieradła. W nikłym świetle sączącym się z konsolety stojącej przy łóżku Ripley widziała, jak Newt obraca się na bok i tuląc do siebie głowę lalki, spod na wpół przymkniętych powiek spogląda na diodę żarzącą się w bransolecie. Piecyk szumiał, w sali było ciepło i przytulnie. Ripley cichutko wyszła. W sąsiednim pomieszczeniu gałki innych na wpół otwartych oczu poruszały się to w tę, to w tamtą stronę. Ich kapryśne drgania stanowiły jedyną widoczną oznaką tego, że Gorman wciąż żyje. Była to swego rodzaju poprawa. O krok od całkowitego paraliżu. Ripley pochyliła się nad stołem, gdzie leżał Gorman, i obserwując ruchy jego oczu zastanawiała się, czy wojskowy ją rozpoznaje. - Co z nim? - spytała. - Otworzył oczy. - I mogło go to kompletnie wyczerpać. Bishop podniósł wzrok znad stanowiska, przy którym pracował. Otaczały go instrumenty medyczne i gęstwina lśniących urządzeń. Zwiatło pojedynczej silnej lampy wyostrzało mu rysy twarzy, nadając jej makabryczny wygląd. - Boli go? - Biokomputer twierdzi, że nie. Oczywiście, to nic nie znaczy. Jestem pewien, że jak tylko odzyska władzę nad krtanią, da nam natychmiast znać. A propos. Udało mi się wyizolować tę truciznę. Ma bardzo interesujący skład. To rodzaj neurotoksyny działającej na system mięśniowy. Ale nie atakuje organów istotnych dla procesów życiowych. Na przykład system oddechowy i system krwionośny działają normalnie. Ciekawe, czy to stworzenie instynktownie dostosowuje dawkę do różnych typów potencjalnych nosicieli... - Jak któregoś z nich spotkam, to go od razu zapytam. - Jedna powieka Gormana uniosła się do góry, ale zaraz opadła. - Albo to mimowolny skurcz, albo do mnie mrugnął... Polepsza się mu? Bishop skinął głową. - Wygląda na to, że toksyna ulega stopniowej dysymilacji. Trucizna jest bardzo silna, ale organizm ją rozkłada. Zaczęła występować w jego moczu. Ciało ludzkie... Zdumiewający mechanizm. O niezwykłych właściwościach przystosowawczych. Jeśli nadal będzie ją wydalał w takim tempie, wkrótce powinien się obudzić. - Czekaj, chcę to wszystko dobrze zrozumieć. Koloniści, których nie zabiły, zostali sparaliżowani, przeniesieni do stacji procesora atmosferycznego i unieruchomieni w zakrzepłych kokonach. Mieli służyć jako nosiciele dla tych "twarzołapów". - Gestem głowy wskazała odległą ławę, gdzie stały przezroczyste zbiorniki z ogoniasto-palczastymi okazami. - Co znaczy, że tych pasożytów było bardzo dużo, prawda? Jeden dla każdego kolonisty. W sumie przynajmniej ponad sto, zakładając, że w czasie decydującej walki poległa jedna trzecia ludzi. - Zgadza się - potwierdził w zamyśleniu Bishop. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |