[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zobaczę, czy pana przyjmie. Kancelista powrócił równie szybko, jak wyszedł. - Pan Peevey może panu poświęcić tylko kilka minut. - Wystarczy - odparł sucho i przeszedł do drugiego pomieszczenia. Prawnik wstał na jego powitanie i podsunął mu krzesło. - Czym mogę służyć? - Chcę odnalezć prawnika nazwiskiem Temming. - Ach, tak. Pokłócił się pan z nim? - Niestety. - Obawiam się, że nie jest to człowiek godny szacunku. - Ja również doszedłem do tego wniosku, niestety zbyt pózno. Matthew w krótkich słowach streścił swoją sprawę. Starał się przy tym hamować gniew. - To poważne naruszenie etyki zawodowej. Powinien go pan za skarżyć do sądu. Peevey był wyraznie zgorszony. - Najpierw muszę go dopaść. Ale najbardziej zależy mi na odnalezie niu siostry. Podobno oddano ją do sierocińca, który nie jest panu obcy. - Byłem tam wiele lat temu. - A Temming? 108 Nigdy nie miałem z nim nic wspólnego. - Peevey wyprostował się sztywno w fotelu. Proszę podać mi adres, postaram się przesłać panu jakąś wiadomość. Matthew wyszedł z biura prawnika jeszcze bardziej wściekły niż przedtem. Czy kiedykolwiek znajdzie wyjście z tej ślepej uliczki? Za wrócił i ponownie zapuścił się w brudny zaułek, chcąc spróbować jesz cze raz szturmu na biuro Temminga. Nie zachował jednak należytej ostrożności. Gdy skręcił w pustą uliczkę, rzucił się na niego jakiś łotr. Matthew odskoczył w tył. Co u licha... Nim zdołał skończyć, zbir zamierzył się na niego pałką. Doprawdy, w Londynie jest bardziej niebezpiecznie niż na pełnym morzu, a on w dodatku przyszedł bez broni! Zdołał wprawdzie unik nąć ciosu, ale opryszek nie działał w pojedynkę. Drugi napastnik stanął z boku. Usiłowali go otoczyć! Gdyby im się udało, straciłby przewagę. Obydwaj byli silni i, najwyrazniej, zdecydowani na wszystko. Matthew zaklął, a potem przywarł plecami do ściany. Gorączkowo zastanawiał się, co robić. Pierwszy z opryszków ponowił atak. Mat thew uskoczył. W końcu nie darmo całe lata spędził na chybotliwym pokładzie statku. Musiał jednak oderwać się od ściany i drugi napast nik mógł go teraz zajść od tyłu. W napięciu czekał na kolejny cios. Tym razem, gdy pierwszy drab uniósł pałkę, Matthew zdołał go zmylić i uderzenie trafiło w próżnię. Obydwaj napastnicy, klnąc, zde rzyli się ze sobą. Matthew umknął. Tamci zablokowali jeden wylot uliczki. Nie mógł zawrócić. Biegł przed siebie, chcąc jak najprędzej zniknąć im z oczu. Gdy dostrzegł sklepiony pasaż, wpadł w niego z impetem. Znalazł się na małym dziedzińcu. Wszystkie drzwi były pozamykane. Gdzie się podzia li wszyscy ci urzędnicy i prawnicy? Dostrzegł szpetną gębę jednego z łotrów w głębi pasażu. Jest tu kto?! wrzasnął z całej siły. Jedne z drzwi na końcu budynku otworzyły się i ktoś przez nie wyjrzał, lecz gdy para opryszków wpadła na dziedziniec, głowa szybko znikła. Co za tchórz! 109 Matthew odwrócił się i zacisnął pięści, gotów się bronić. Obydwaj wpadli na dziedziniec i się zatrzymali. Pierwszy krzyknął: - Tam jest! Mówiłem ci! Skończmy z nim raz-dwa! - Rozczarujecie się. Nie mam przy sobie pieniędzy. - Nie szkodzi! Zapłacili nam z góry za twoją skórę! zadrwił jeden z nich. Matthew zbierał wszystkie siły, koncentrując uwagę na uniesionej pałce. Kątem oka dostrzegł, że uchylają się kolejne drzwi. Ku jego uldze ten, kto je otwierał, nie schronił się za nimi ponownie. - Co tu się dzieje? - Mężczyzna mówił wprawdzie ze szkockim akcentem, ale jak człowiek wykształcony. - Ci panowie, jeśli tak ich można nazwać, interesują się moją sa kiewką - odparł Matthew, nadal obserwując obydwu zbirów. Nie przejęli się specjalnie, widząc nieznajomego w drzwiach. - Lepiej stąd spieprzaj, chłopie - doradził mu któryś chyba że też chcesz oberwać! - Nie sądzę. Dżentelmeni zazwyczaj nie noszą przy sobie białej broni, Matthew zdumiał się więc, gdy dojrzał, że niespodziewany sojusznik błyska wicznie wyciąga z buta cienki sztylet. - Ostrze przeciwko pałce. Na waszym miejscu uciekłbym, zanim wezwiemy policję. Jeden z napastników wydawał się zaniepokojony, lecz drugi pokręcił głową. - Mam tu coś lepszego! Oddał pałkę kompanowi i sięgając za pazuchę, wydobył długi pistolet. iech to diabli! - wymamrotał Matthew. Nieznajomy dżentelmen się zawahał. 110 Niezłe zagranie! mruknął, gdy łotr wymierzył broń najpierw w niego, a potem w kapitana Fallona, jakby nie mógł się zdecydować, w którego ma wcześniej palnąć. Dłoń nieznajomego wykonała szybki ruch, tak że niemal nie dało się dostrzec błysku metalu. Strzał opryszka zagrzmiał jak eksplozja. Otoczył ich dławiący obłok dymu. Matthew uchylił się, nim przeciwnik zdołał ponownie nałado wać pistolet, i jego pięść wylądowała na szczęce zbira. Gdy opadł dym, kapitan dostrzegł sztylet wbity w ramię napastnika. Bandyta zaklął soczyście i, oszołomiony ciosem, potknął się, nastę pując kompanowi na nogę. Ten zawył i rzucił się do ucieczki, zosta wiając rannego towarzysza własnemu losowi. Matthew złapał go za klapy surduta i przyparł do muru. Mów, kto cię nasłał! Jestem ranny! Chciałeś mnie zabić? Nie interesuje mnie, czy się udusisz, czy wykrwawisz na śmierć! Chwaliłeś się, że ktoś ci zapłacił! Gadaj zaraz kto! Nie wiem, jak się nazywa! Matthew spojrzał mu w oczy. Zgodziłeś się mnie zabić, a nie znasz jego nazwiska?! Zapłacił mi niezle i tyle! Zbir usiłował wzruszyć ramionami, ale aż stęknął z bólu. Gdzie go spotkałeś? Umrę! Wykrwawię się na amen! - zaskowyczał opryszek. To twój problem! Kto to był?! We łbie mi się mąci. Puść mnie, zostawię cię w spokoju! Przysię gam! Targowałeś się o moją głowę, co? No, mów! Spotkałem go w Rosy Roister. Co to takiego? To karczma w Whitechapel wymamrotał łotr słabnącym gło sem, jakby miał zaraz stracić przytomność. Zarośnięta gęba pobladła. - Nad samą rzeką. Jak wyglądał? 111 Zbir osunął się na ziemię, minio że Fallon starał się go podtrzymać. Matthew pchnął go ku drzwiom, przez które wcześniej wyjrzał bo- jazliwy obserwator. Wyciągnij ze mnie ten przeklęty sztylet! stęknął opryszek. Matthew chwycił za rękojeść i pociągnął, nie dbając o jęki rannego. Wytarł ostrze o płaszcz przeciwnika i zatknął broń za pas. Potem zało motał w drzwi. Po chwili uchyliły się ze zgrzytem. Dostrzegł wystra szoną twarz i okrągłe, pełne przerażenia oczy. Wynoście się albo zawołam policję! Właśnie, właśnie! warknął Matthew. Dopilnuj, żeby ten łotr [ Pobierz całość w formacie PDF ] |