[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wypożyczalnia kaset wideo, restauracja serwująca ryby i frytki, fryzjer i wybór dnia
smakosza McCabe a  Chickalicious. Zaparkowaliśmy tuż obok wejścia, co pozwoliło
nam zajrzeć do środka.
 Frannie, tu wszyscy faceci noszą koszulki z podobizną Malcolma X i z założenia
nas nienawidzą.
Machnął lekceważąco ręką i wysiadł z samochodu.
 Ciebie może nienawidzą, ale ja jestem Bratem.
Podszedł do drzwi i gwałtownie je otworzył. Jednak widać było, że nie zrobił na tych
 braciach piorunującego wrażenia. Początkowo gapili się na nas, jakbyśmy byli szur-
nięci, a potem zaczęli patrzeć bykiem. Szedłem za Franniem ostrożnie, gotów w każdej
chwili zrobić w tył zwrot i wiać jak Struś Pędziwiatr. Wtedy zza szklanego przepierzenia
wyszedł facet, który wyglądał gorzej niż wszyscy tamci razem wzięci.
 Frannie McCabe! Ronald, rusz dupę i chodz przywitaj Franniego McCabe a!
Właściciel, zbudowany jak rottweiler, miał na sobie koszulkę firmową Chickalicious
i szmaragdową czapkę baseballową, z nazwą restauracji wypisaną sztucznymi diamen-
tami. Podszedł do Franniego i uścisnął go. Potem z zaplecza wyszedł facet w fartuchu
i powitanie się powtórzyło. Klienci spojrzeli po sobie i powoli opadłszy na krzesła, po-
wrócili do swoich żeberek. Odczułem ogromną ulgę.
 Gdzieś ty się, do cholery, podziewał, Frannie? Twoja ekskobieta ciągle tędy prze-
chodzi, ale bałem się ją pytać o ciebie.
 Jej to i tak nie obchodzi. Albercie, to jest mój przyjaciel, Sam Bayer. Jest sławnym
pisarzem.
 Bardzo mi miło. Przyszedłeś na lunch? Siadaj. Co zjesz?
Chciałem zobaczyć jadłospis, ale Frannie wyrecytował całą listę, jakby znał ją na pa-
mięć. Przy trzecim lub czwartym daniu na twarzy Alberta pojawił się uśmiech.
 Zamierzasz zjeść to wszystko czy tylko sobie przypominasz?
Po przyjęciu zamówienia Albert usiadł z nami. Przez chwilę rozmawiał z Franniem,
a potem zwrócił się do mnie.
 Czy ten facet ci mówił, że kiedyś uratował mi życie?
Spojrzałem na Franniego.
 Nie.
 No cóż, ale uratował i to się liczy.
McCabe nic więcej o tym nie powiedział. Był pomocnikiem lekarza w Wietnamie, ra-
tował życie, ale w mojej pamięci pozostał jako facet, który  gdy kogoś nie lubił  po-
trafił być okrutny. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co myśleć o moim starym przyja-
cielu, a w miarę upływu czasu jego obraz robił się coraz bardziej zagmatwany.
Jedzenie, które dostaliśmy, było niezwykłe. Oczywiście pochłonęliśmy je w przyśpie-
szonym tempie. Na deser podano ciasto  Rzucaj do mnie , ale ja już odpadłem z gry.
Frannie wciąż był w doskonałej formie i zjadł oba kawałki.
74
Gdy wychodziliśmy, Albert podarował każdemu z nas szmaragdowo-diamentową
czapkę  dokładnie taką samą, jaką miał na głowie. Frannie nosił ją do końca naszego
pobytu w Los Angeles.
Hi Point Street znajdowała się akurat niedaleko restauracji. Byliśmy w dzielnicy mu-
rzyńskiej klasy średniej, gdzie ludzie manifestowali swoją dumę, utrzymując domy
i ogrody w idealnym stanie. Ogródki przed domami były raczej niewielkie, a w górze
nad nimi szumiały ogromne palmy. Na podjazdach stały drogie samochody.
Dom Cadmusa mieścił się w pobliżu skrzyżowania Hi Point Street i Pickford Street.
Był to chyba największy budynek na całej ulicy, piękne cacko w hiszpańskim stylu z lat
dwudziestych. Po obu stronach ganku rosły palmy. Obok parkowała niebieska toyota
metalik. Frannie zatrzymał się.
 Zabawne. Naokoło same szpanerskie wozy, a tu wielki producent filmowy jezdzi
toyotą.
 Jezdził.
 Tak, racja, czas przeszły. Ciekawe jednak, dlaczego biały facet ze sporym zapasem
gotówki decyduje się mieszkać wśród Murzynów.
 Pewnie też bym tu mieszkał, gdyby mnie było stać. Cudowne miejsce.
Podeszliśmy do drzwi frontowych. Frannie zadzwonił. Gdy nikt nie odpowiedział,
wyjął z kieszeni klucz i weszliśmy do środka.
Z hallu wchodziło się do dużego, ładnego salonu, na którego umeblowanie składały
się dwa krzesła w stylu misyjnym i czarna, skórzana kanapa; na podłodze leżał kolo-
rowy chodnik. Firanki wiszące w trzech oknach wpuszczały do pokoju cętki światła.
Jedną ze ścian zdobił wielki kominek. Półkę nad kominkiem zapełniały różne bibeloty,
którym przyjrzałem się z bliska. Była tam gładka, drewniana kula umieszczona na me-
talowym podnóżku, prymitywnie wyrzezbiona, drewniana świnia i fotografia Davida
Cadmusa z ojcem.
 Patrz no tu tylko.
Frannie wziął zdjęcie i chrząknął.
 Rodzinka zawsze razem, co? Dobra jest, chodzmy się rozejrzeć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.