[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Myślałam, że jesteś inny - dodała. - Nienawidzę brutal�
ności.
Brutalność, phi! Jakie znaczenie miało to, co ona myślała?
Najważniejsze, że udowodniłem sobie, iż mogę ją posiąść.
169
Byłem kimś więcej niż tylko wielkim pisarzem. Już się jej nie
bałem. Mogłem patrzeć w jej oczy tak, jak mężczyzna powi�
nien patrzeć w oczy kobiecie. Camilla wyszła bez słowa, a ja
siedziałem dalej na krześle i upajałem się radosnym poczu�
ciem pewności siebie - świat był taki ogromny, miałem jesz�
cze tyle do zrobienia. Ach, Los Angeles, miasto samotnych
ulic spowitych pyłem i mgłą, ja nie jestem już samotny. A wy,
duchy mojego pokoju, bądzcie cierpliwe, bo to się w końcu
stanie; niech Camilla nacieszy się tym swoim Sammym, za�
szytym gdzieś na pustyni, z jego marnymi opowiadaniami,
z jego nędzną prozą, ale poczekajcie, aż zazna rozkoszy ze
mną, bo to się stanie na pewno.
Minął tydzień, może dwa. Nie pamiętam. Wiedziałem, że
ona wróci. Nie czekałem. %7łyłem swoim życiem. Napisałem
kilka stron. Przeczytałem kilka książek. Byłem spokojny: ona
wróci. Przyjdzie nocą. Camilla w ogóle nie kojarzyła mi się
z dniem. Ani razu nie widziałem jej za dnia. Pojawiała się tyl�
ko nocą jak księżyc.
Przyszła. Usłyszałem kamyki odbijające się od szyby. Otwo�
rzyłem szeroko okno i zobaczyłem ją. Stała na zboczu wzgórza
w swetrze włożonym na fartuch. Patrzyła na mnie z lekko
rozchylonymi ustami.
- Co robisz? - spytała.
- Siedzę sobie.
- Gniewasz się na mnie?
- Nie. A ty na mnie?
Zaśmiała się.
- Trochę.
170
- Czemu?
- Jesteś podły.
Wybraliśmy się na przejażdżkę. Camilla zapytała, czy
umiem się posługiwać bronią palną. Nie umiałem. Pojecha�
liśmy na strzelnicę przy Main Street. Camilla była świetnym
strzelcem. Znała właściciela, młodego chłopaka w skórzanej
kurtce. Nie mogłem trafić w żaden cel, nawet w dużą tarczę
na środku. Camilla płaciła, więc patrzyła na moje żałosne
próby z dużym niesmakiem. Potrafiła wcelować w sam śro�
dek dużej tarczy nawet wtedy, gdy trzymała rewolwer pod
pachą, a ja oddałem około pięćdziesięciu strzałów i nie trafi�
łem ani razu. Chciała mi pokazać, jak należy trzymać broń.
Cofnąłem gwałtownie rękę i zacząłem wymachiwać lufą we
wszystkie strony. Chłopak w skórzanej kurtce dał nura pod
kontuar.
- Ostrożnie! - krzyknął. - Uważaj trochę!
Niesmak Camilli przerodził się w upokorzenie. Z kieszeni
pełnej napiwków wyciągnęła pięćdziesięciocentówkę.
- Spróbuj jeszcze raz - powiedziała. - Ale tym razem nie
spudłuj, bo nie zapłacę.
Nie miałem przy sobie pieniędzy. Odłożyłem broń na kon�
tuar i odmówiłem dalszego strzelania.
- Chrzanię to - powiedziałem.
- To oferma, Tim - wyjaśniła. - Potrafi tylko pisać wiersze.
Tim, rzecz jasna, nie lubił ludzi, którzy nie umieli strzelać.
Popatrzył na mnie krzywo, ale nic nie powiedział. Sięgnąłem
po wielostrzałowego winchestera, wycelowałem i zacząłem
strzelać. Duża tarcza, która znajdowała się w odległości
sześćdziesięciu stóp i była przytwierdzona do słupka trzy sto-
171
py nad ziemią, ani drgnęła. Kiedy trafiło się w środek tarczy,
odzywał się dzwonek. Teraz jednak milczał. Po opróżnieniu
całego magazynka wciągnąłem nosem ostry zapach prochu
i zrobiłem głupią minę. Tim i Camilla ryknęli śmiechem. Na
chodniku stał już spory tłumek gapiów. Podzielali niesmak
Camilli, bo był zarazliwy. Ja też czułem niesmak do siebie.
Kiedy się odwróciła i zobaczyła tych wszystkich ludzi, jej po�
liczki oblał rumieniec. Wstydziła się za mnie, była zdenerwo�
wana i zażenowana. Szepnęła kątem ust, że powinniśmy już
iść. Przecisnęła się przez tłum i szybkim krokiem ruszyła
przed siebie. Poszedłem za nią bez pośpiechu. Co z tego, że
nie umiałem strzelać z jakiejś cholernej spluwy, co z tego, że
te gamonie się śmiały i że Camilla się śmiała? Czy którykol�
wiek z tych głupich palantów, nędznych szyderców z Main
Street, potrafił napisać takie opowiadanie jak Dawno utraco�
ne wzgórza'? %7ładen! Więc pal licho ich pogardę!
Wóz był zaparkowany przed kawiarnią. Zanim do niego
dotarłem, Camilla zdążyła uruchomić silnik. Wsiadłem, ale
nie czekała, aż usiądę. Zerknęła na mnie z szyderczym
uśmieszkiem, po czym puściła sprzęgło. Rzuciło mną o fotel,
a potem o przednią szybę. Byliśmy zastawieni z przodu i z ty�
łu przez dwa auta. Camilla najpierw pchnęła jedno, potem
drugie, dając mi przy okazji odczuć, co myśli o moim popisie
na strzelnicy. Kiedy w końcu wyjechaliśmy, odetchnąłem
i usiadłem w fotelu.
- Bogu dzięki - powiedziałem.
- Zamknij się!
- Słuchaj - rzekłem. - Jeśli coś ci nie pasuje, wypuść mnie
z auta. Chętnie się przejdę.
172
Natychmiast wdepnęła pedał gazu. Pędziliśmy ulicami cen�
trum. Trzymałem się mocno i zastanawiałem, czy nie wysko�
czyć z wozu. Potem dojechaliśmy do rejonu, w którym ruch
uliczny był znacznie mniejszy. Znajdowaliśmy się dwie mile
od Bunker Hill, we wschodniej części miasta, pełnej fabryk
i browarów. Camilla zwolniła i zatrzymała auto przy krawęż�
niku. Wzdłuż ulicy biegło niskie czarne ogrodzenie. Za nim
piętrzyły się stosy stalowych rur.
- Dlaczego tutaj? - spytałem.
- Chciałeś się przejść - odparła. - Teraz możesz.
- Już mi się odechciało.
- Wysiadaj - zażądała. - Mówię poważnie. Jak można tak
beznadziejnie strzelać? No już, wysiadaj!
Sięgnąłem po papierosy, próbowałem ją poczęstować.
- Porozmawiajmy - zaproponowałem.
Wytrąciła mi paczkę z ręki i wbiła we mnie wzrok.
- Nienawidzę cię - powiedziała. - Ależ ja cię nienawidzę!
Kiedy podnosiłem papierosy z podłogi, noc i wyludniona
dzielnica fabryk pulsowały nienawiścią Camilli. Rozumiałem
ją. To nie było tak, że nienawidziła Arturo Bandiniego. Niena�
widziła tego, że nie spełniał jej oczekiwań. Chciała go kochać,
ale nie mogła. Chciała, żeby był taki jak Sammy: cichy, mało�
mówny, ponury, żeby dobrze strzelał i żeby był barmanem, któ�
ry widzi w niej kelnerkę i nikogo więcej. Wysiadłem z wozu,
szczerząc zęby, bo wiedziałem, że sprawię jej tym przykrość.
- Dobranoc - powiedziałem. - Jest piękna noc. Mogę się
przejść.
- Mam nadzieję, że nie dojdziesz do domu - rzekła. - Mam
nadzieję, że jutro rano znajdą cię martwego w rynsztoku.
173
- Zobaczę, co da się zrobić.
Kiedy odjeżdżała, z jej gardła dobył się szloch, bolesny
jęk. Jedno nie ulegało kwestii: Arturo Bandini nie był odpo�
wiednim facetem dla Camilli Lopez.
1 6
DOBRE DNI, TAUSTE DNI wypełnione pisaniem; dni obfitości,
kiedy miałem coś do powiedzenia, kiedy opowiadałem histo�
rię Very Rivken i byłem szczęśliwy. Bajeczne dni - czynsz za�
płacony, jeszcze pięćdziesiąt dolarów w portfelu, nic do ro�
boty całymi dniami i nocami poza pisaniem i myśleniem
o pisaniu; ach, takie słodkie dni, rodziła się na moich oczach,
martwiłem się o nią, byliśmy tylko my dwoje, ja i moja książ�
ka, moje słowa, może ważne, może nieśmiertelne, ale przede
wszystkim moje, nieustraszony Arturo Bandini pochłonięty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.