[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przechodnich świąt. Ich daty zależały od rozkładu podróży objeżdżających prowincje kapłanów i od ich religijnych obowiązków. Jednym ze świąt był Dzień Chrzestny. Kapłan z danej prowincji sam ustalał datę przybycia do określonej miejscowości. Tam błogosławił dorastającą młodzież i wciągał oficjalnie nadane im imiona do kościelnego rejestru, w ten sposób umożliwiając im ogłaszanie przedślubnych zapowiedzi; dorośli mogli też sprzedawać ludzi na służbą. Gdy wyznaczono termin Dnia Chrzestnego dla okolicznych miejscowości, pobożny i ogólnie szanowany człowiek, Arnulf Zacny, wkrótce złożył prośbę o ochrzczenie Tamsin oraz jego starszych dzieci. Ponieważ dziewczynka nie odzywała się, trudno byłoby powiedzieć, że stało się to za jej zgodą, ale widać było wyraznie, iż nie okazywała żadnych oznak niezadowolenia, gdy mówiono ojej udziale w uroczystościach. Naczelny kapłan dla prowincji, do której należało Sodgrum i pół setki innych biednych przysiółków, nazywał się Epiminofas. Przybrane imię i smarowane oliwą włosy świadczyły, że pyzaty kapłan o woskowej twarzy marzy o zdobyciu miejsca pośród elity rządzącej w Kościele i państwie, w większości wywodzącej się z koryntiańskiej szlachty. Epiminofas nie zamierzał wcale odbywać męczących podróży, by celebrować obchody świąt przed wieśniakami. Liczył, że uwolni się od tych obowiązków, gdy tylko zdoła zapewnić sobie wystarczająco duże wpływy i wyższą pozycję w hierarchii. Niedawno dotarły do niego dość niezwykłe pogłoski o młodej uzdrowicielce. Właściwie była jeszcze dzieckiem, ale tak zręcznie posługiwała się magicznymi eliksirami i czarodziejskimi sztuczkami, że sława jej rozniosła się po okolicy. W wielu położonych w pobliżu wsiach krążyły nadzwyczajne opowieści o jej talentach i doświadczeniu. Na domiar mówiło się, że jest niezrównanie piękna. Zwłaszcza ta pogłoska wzbudzała w Epiminofasie zaciekawienie. Dla wiernych Amaliasa rosnąca sława jakiegoś domorosłego zaklinacza czy proroka nie była niczym nowym. Przeważnie wiejscy znachorzy gięli karki przed kościelną władzą, co przyczyniało się do wzrostu posłuszeństwa wśród tych, którzy uwierzyli w ich moc. Jeżeli zaś okazywali się oporni, dawano im przykładową nauczkę, co przeważnie pomagało. Efekty podporządkowania sobie samozwańczych świętych zależały od siły przeświadczenia o ich własnej potędze. Niekiedy urojenia okazywały się tak silne, że niechętnie stosowano wobec szamanów tortury. Jeśli kiedykolwiek w przeszłości Epiminofas zmuszony był uciekać się do takich środków w przypadku szczególnie opornych wiedzm, były to dla kapłana najbardziej satysfakcjonujące przeżycia w dziele szerzenia świętej wiary. Pamiętając o tym, tłusty hierarcha zadbał, by osobiście przybyć na miejsce obchodów Dnia Chrzestnego. Zjawił się tam w złoconej lektyce, niesionej przez ośmiu świątynnych adeptów - krzepkich chłopaków, wybranych nie tylko do dzwigania swego przełożonego, lecz również pełnienia roli przybocznej ochrony i poskromicieli tłumu. Obchody miały zacząć się w południe w Dolmen-Abbas, świętym miejscu, położonym mniej więcej w środku grupy wiosek, tak iż mieszkańcy mogli dotrzeć tam pieszo. Nikt tam nie mieszkał - niewątpliwie ze względu na głęboką cześć, jaką otaczano to miejsce. Dolmen przypominał inne miejscowości, położone we wschodniej części cesarstwa i znajdował się na polanie nad osadą właśnie o nazwie Abbas. Był to krąg olbrzymich, z grubsza ociosanych kamiennych słupów, połączonych rozpadającymi się nadprożami i pokryty niskim, stożkowatym dachem z belek i trzciny, chroniącym przed lodowatym śniegiem, częstym w tej górskiej okolicy. Chociaż kamienną budowlę wzniesiono w dawno zapomnianej epoce - jak szeptano, ku czci bogów o wiele starszych niż Amalias - stanowiła obecnie jeden z licznych przybytków ku czci nowego, oficjalnie wyniesionego na ołtarze bóstwa - odpowiednie miejsce dla dorocznych ceremonii i składania ofiar. Lektykę z naczelnym kapłanem doniesiono pod sam Dolmen na czele procesji dzieci i ich rodzin z okolicznych wiosek. Ci, którzy przybyli z odleglejszych zaścianków, spędzili noc w zaciszu świątyni, grzejąc się przy rozpalonym ognisku z torfu. Wierni przykryli zniszczony wilgocią dach nową warstwą splecionych trzcin, ziemię wewnątrz posypano świeżo zżętą trawą. Natychmiast po przybyciu świątynni adepci przystąpili do rozstawiania za ołtarzem parawanu ozdobionego jaskrawymi malowidłami, za którym Epiminofas mógł wdziać swe zabrane w podróż wspaniałe (lecz nie najwspanialsze) szaty i przygotować się do ceremonii. Obrzędy się rozpoczęły. Młode dziewczęta i niewinni chłopcy w strojach z płótna lub grubo tkanego lnu po kolei podchodzili do ołtarza w asyście starszych krewnych. Niektórzy zbliżali się do kapłana z wielką nieśmiałością, inni - z podniesionym czołem. Wywoływano ich po imieniu, a po podejściu do ołtarza pytano raz jeszcze, czy przyjmują takie właśnie imię, jak podali rodzice. Następnie zakapturzeni adepci silnie ujmowali prawe dłonie obdarzanych imionami, Epiminofas zaś z wprawą nacinał ceremonialnym spiżowym nożem ich wskazujące palce. Skapującą do zagłębienia w ołtarzu krwią drugi z adeptów zapisywał imiona na rytualnym zwoju, w ten sposób potwierdzając oddanie dziecka w wieczną niewolę Amaliasowi. Dla małej Tamsin zarezerwowano miejsce na końcu. Przybyła pózno, nawet po samym Epiminofasie. Towarzyszące jej pojawieniu się spojrzenia i szepty potwierdzały otaczający ją rozgłos. Jej obojętne, nieprzeniknione spojrzenie wywarło niezwykłe wrażenie nawet na naczelnym kapłanie. Amulf będący głową rodziny poprowadził zalęknionych kuzynów, swoje dzieci oraz Tamsin, by przyjęli błogosławieństwo. Towarzyszyło temu głębokie milczenie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |