[ Pobierz całość w formacie PDF ]

d Herblay .
 Tak!  D Artagnan schował list do pewnego stopnia zawiedziony.  Nie dowiedziałem
się niczego. Kto jest tym przyjacielem Aramisa, od którego ów łotrzyk list odebrał. Ach!
pierścień! Byłbym głupcem pokazać się z nim przed kardynałem. Vivadiou! Ba, wszak,
miałem go na palcu wczoraj  głupstwo, pewnie nie zauważył.
Mimo to zmienił się nieco wyraz jego twarzy, kiedy wkładał pierścionek do kieszeni.
Przypomniał sobie dokładnie, że wczoraj, gdy stanął przed kardynałem i ojcem Józefem
pierścień miał na palcu.  Cóż za głupiec ze mnie.
Coś mu szeptało do ucha, że rozmowa, jaką miał mieć z kardynałem, potoczy się na temat
zabitego szpiega. Portos wszedł ciężkimi krokami, pochwycił kielich wina i wychylił go
duszkiem; kiedy usiadł, ławka pod nim zatrzeszczała.
 A niechże cię uściskam, d Artagnan!  zawołał zadowolony.  Jesteśmy razem, zupełnie
jak za starych, dobrych czasów. Od rana wino i szabla i całonocna jazda poza nami. Czemu, u
diabła, spadłeś tak nisko? Kurier pocztowy, ty, porucznik, wozisz listy?
 Kurier do króla z listami od dwóch królowych.
 To mi wyjaśnia sprawę dostatecznie. A nasz szlachetny Atos  gdzie przebywa?
 W Lyonie. Wiele mówi o wystąpieniu ze służby, pija hiszpańskie wino jak zwykle i ma
diabelskie szczęście w grze w kości. Jeżeliś wiedział, że jesteśmy w Lyonie z dworem, czemu
żeś dobrodzieju nie wstąpił nas odwiedzić?
To pytanie zmieszało Portosa. Wychylił drugi kielich. D Artagnan począł przyglądać mu
się baczniej, nie dając mu jednakże poznać tego po sobie.
 Nie bawiłem w Lyonie nawet dziesięciu minut  powiedział kolos. Zamówił więcej wina
i jadło.  Posłuchaj, towarzyszu! W zeszłym tygodniu przyjechałem do Paryża. Madame du
Vallon zamierza nabyć posiadłość w Pikardii i tam się udała? A przybyłem do Paryża w celu
załatwienia jej interesów. I pomyśl tylko, co mnie tam spotkało!
 Na pewno nie awanturka miłosna. Mąż ośmiuset tysięcy liwrów!  zaśmiał się
d Artagnan. Teraz był ostrożny; był pewny, że Portos nie ufa mu we wszystkim, nie jest
szczery w swych wyznaniach. Ta okoliczność zdziwiła go i jednocześnie nakazywała
ostrożność.
 Ależ nie, co innego  zostałem obrabowany  oświadczył Portos, czerwieniąc się ze
złości  obrabowany! Trzech ludzi mnie napadło. Zarzucili mi pętlicę na szyję i skrępowali!
mnie. Jednego kopnąłem w głowę i czułem, że mózg mu wyskoczył, kopnąłem i drugiego 
padł trupem. Tylko trzeci, ach ten trzeci! Skończony szubrawiec! Czarnobrewy łotr! Co
przypuszczasz, że on zrobił. Wskoczył mi na plecy i chciał mnie; zamordować nożem!
Prawda, że rozdarł mi tylko ramię, ale upływ krwi i wyczerpanie spowodowały, żem stracił
przytomność. Okradł mnie i uciekł.
 Nie do Grenoble, chyba  zawołał d Artagnan.
 Właśnie, zgadłeś. Słuchaj! Szczęśliwym trafem tej samej nocy widziałem tego łotra
wyjeżdżającego z Paryża. Wskoczyłem na konia i popędziłem za nim. Mam pieniądze,
rozumiesz mnie, pędziłem za nim jak oszalały; koń padł pode mną. Dostałem innego. Mila za
milą, cal za calem zbliżałem się do niego. W pięć minut po nim wjechałem do Lyonu, na
24
słowo, to prawda. Miast zatrzymać się tam, przeklęty szatan zmienił konia i ruszył: dalej w
chwili, kiedy ja przybyłem do poczty. Mój koń był wyczerpany, nie mogłem nabyć innego.
Po wielkich staraniach zdobyłem jakiegoś zdechlaka, który mnie z trudem tu dowlókł. Ten
człowiek jest tutaj. Musisz mi dopomóc w odszukaniu go.
 Z całego serca  powiedział d Artagnan  któż to taki?
 Nie wiem.. Wysoki, z twarzą opryszka. Czarne brwi zrastały mu się nad nosem. Co?
Widziałeś go?
D Artagnan dopytywał się:
 Czarne brwi zrastały się... Czy jechał na plamistym koniu? Czy ubranie jego było
ciemnogranatowe lub czarne, naszywane srebrem?
Portos zerwał się z ławki.  Ty go znasz? Chodz! Prowadz mnie do niego! Wstawaj!
 On nie żyje  rzekł d Artagnan.  Siadaj towarzyszu, twój człowiek nie żyje. Powinieneś
go był widzieć na drodze, gdyż ja przejeżdżałem tamtędy na krótko przed tobą. Umarł na
moich rękach...
 Pardieu! Nic nie widziałem!  zawołał Portos i siadł na ławce zrozpaczony. Miły Boże
jestem zrujnowany, zrujnowany! I co ja teraz powiem Aramisowi?!
25
ROZDZIAA IV
Marszałek przyjeżdża, porucznik odjeżdża
 A więc widziałeś Aramisa?  zapytał szybko d Artagnan.
Portos połknął ślinę i spojrzał dziko na Gaskończyka.
 Jestem idiota  wymówił niezgrabnie.  Powiedziałem za wiele. Przyrzekłem...
 Myślę, mój kochany Portosie  rzekł d Artagnan zimno  że dawniej byliśmy szczersi ze
sobą i nigdy nie słyszałeś mnie wyrzekającego na twoją zbytnią otwartość względem mnie.
Ma foi! Jeżeli nie masz do mnie zaufania...
Portos zaczął kląć niemiłosiernie.
 Na miłość wszystkich świętych daj mi nieco czasu!  wołał zrozpaczony.  Mój
przyjacielu, nie rozumiesz mnie! Słuchaj, spotkałem Aramisa w Paryżu. Znalazłem go tam w
okropnym stanie ducha. Ten człowiek znajdował się na dnie rozpaczy, mówił o
samobójstwie... Aramis! Wyobraz sobie! Był ponury nie do opisania. Nie wiem dokładnie, co
było przyczyną tego.
 Myślę, że wiesz  pomyślał d Artagnan, a głośno: czyżby?
 No  Portos zaczął komponować  Aramis dał mi kopertę z pieniędzmi dla... sumę
pieniędzy, jaką zebrał dla pewnej damy, właściwie nie wiem co tam było. Przyrzekłem
dostarczyć to jej. Zmusił mnie do przysięgi, że nie wypowiem jej imienia...
D Artagnan zaśmiał się. Spostrzegł, że olbrzym był w istocie zakłopotany, ponieważ nie
mógł otwarcie wypowiedzieć, co miał na końcu języka. Muszkieter zmiękł.
 I rabusie zabrali pieniądze, hę?  zapytał  nic więcej?
 Nie. To było złoto w rulonach  ciągnął Portos, lecz w tej chwili się zarumienił.  Cały
kłopot, że ja nie wiem ile tego było. Napadli mnie wkrótce po rozstaniu się z Aramisem.
 Aramis nie był ranny, kiedy rozstawałeś się z nim?
 On? Ranny?  Portos patrzył na d Artagnana. Bynajmniej, chyba, że na duchu.
Przekonany, że uniknął dalszych pytań Portos zabrał się do potraw, ustawionych przed
nim.
D Artagnan pogwizdywał z cicha. Teraz dopiero zaczął domyślać się wielu rzeczy. A
więc: Aramis otrzymał list od Marii Michon, którego treść wywarła na nim piorunujące [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.