[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stron szyi Sosa. Siła uderzeń była niewielka, ze względu na niewygodną pozycję
atakującego, lecz ostrza wbijały się raz po raz w poszerzające się rany. Szyja była
najodporniejszą częścią ciała Sosa, nie mogła jednak wytrzymać podobnego ataku
przez dłuższy czas.
Sos podzwignął trochę ciało i zaczął miotać lżejszym przeciwnikiem w obie
strony, ani na chwilę nie zwalniając okrutnego uścisku. Jednakże jego pozycja
również uniemożliwiała mu uzyskanie zamierzonego skutku. Nagle głowę ogar-
nęły mu płomienie. Czułe nerwy zostały odsłonięte. Wiedział, że przegrywa tę
fazę walki. Sztylety powalą go, zanim Sol utraci przytomność, której tak uparcie
się trzyma.
Nie zdoła zakończyć walki nie robiąc mu krzywdy.
Zwolnił uścisk, złapał Sola za włosy, by nie dać mu unieść głowy, i z całej siły
wbił pokryte zrogowaciałą skórą palce w jego odsłoniętą tchawicę.
Sol nie mógł oddychać. Przeszywał go straszliwy ból. Gardło zostało zmiaż-
dżone. Nadal jednak okrutne sztylety poszukiwały twarzy Sosa, walcząc jeśli nie
o zwycięstwo, to przynajmniej o obustronną porażkę. Sol nie rozumiał, co to zna-
czy przegrana w Kręgu.
Sos raz jeszcze zrobił użytek ze swej siły. Złapał jeden sztylet w rękę, wiedząc,
że ostrze się nie wyśliznie. Drugą ręką ponownie chwycił przeciwnika za włosy.
Wstał podnosząc go z ziemi, zakręcił się w koło i wyrzucił przyjaciela z Kręgu.
Następnie sam wyszedł i runął na leżącego na ziemi przeciwnika. Sol wyba-
łuszał oczy. Bezradnie przyciskał ręce do gardła. Sos odciągnął mu je i wbił palce
w szyję, masując ją brutalnie. Jego krew kapała na pierś Sola, gdy przykucnął nad
nim.
 Walka skończona!  krzyknął ktoś.  Wyszedłeś z Kręgu. Stój!
Sos nie zatrzymał się. Podniósł z ziemi jeden ze sztyletów Sola i wbił mu
ostrze w podstawę szyi, tak jak go uczono na kursach.
Ktoś runął na niego, lecz Sos był na to przygotowany. Uniósł tylko jedną po-
tężną rękę i odrzucił intruza na bok, nawet na niego nie spojrzawszy. Powiększył
nacięcie, aż w tchawicy Sola pojawił się niewielki otwór. Następnie przystawił
usta do rany.
142
Rzuciło się na niego więcej mężczyzn. Ciągnęli go za ręce i nogi, trzymał się
jednak mocno. Gdy Sos odetchnął, powietrze dostało się do płuc nieprzytomnego.
Przyjaciel zaczął znowu niepewnie oddychać.
 Sav! To ja, Sav!  ryknął mu do ucha jakiś głos.  Red River! Puść go!
Ja się nim zajmę!
Dopiero wtedy Sos uniósł powalane krwią usta i pogrążył się w nieświadomo-
ści.
Gdy się obudził, ból przeszywał mu szyję. Jego dłoń wyczuła tam bandaże.
Sola pochyliła się nad nim z łagodnym uśmiechem i wytarła zimną gąbką pot
spływający mu strumieniem po twarzy.
 Poznaję cię  szepnęła, gdy ujrzała, że otworzył oczy.  Nigdy cię nie
opuszczę. . . Bezimienny.
Sos starał się coś powiedzieć, lecz nie zdołał wykrztusić z siebie nawet kraka-
nia.
 Tak jest, uratowałeś go  powiedziała.  Znowu. Nie będzie mógł mówić,
ale jest w lepszym stanie niż ty, mimo że to ty zwyciężyłeś.
Nachyliła się, by pocałować go w czoło.
-Postąpiłeś bardzo odważnie, ratując go w ten sposób, ale to nic nie zmieniło.
Sos usiadł. Ból w szyi eksplodował, gdy jej dotknął. Nie mógł odwrócić gło-
wy, zawzięcie jednak próbował to uczynić. Był w głównym namiocie, niewątpli-
wie w przedziale Soli. Rozejrzał się obracając całe ciało. Nie było tam nikogo
oprócz nich.
Sola ujęła go delikatnie za ramię.
 Obudzę cię, zanim odejdzie. Obiecuję. Połóż się teraz, bo się zabijesz. . .
po raz drugi.
Wydawało się, że wszystko się powtarza. Opiekowała się nim już tak kiedyś,
dawno temu, i zakochał się w niej wtedy. Gdy potrzebował pomocy, ona. . .
Nagle był już następny dzień.
 Już czas  powiedziała budząc go pocałunkiem.
Założyła swój najelegantszy strój i była równie piękna, jak zawsze. Przed-
wcześnie spisał miłość do niej na straty. Uczucie nie umarło.
Sol stał na zewnątrz razem z córką. Miał bandaż na gardle i siniaki na całym
ciele, lecz poza tym był w pełni sił. Uśmiechnął się, gdy ujrzał Sosa, i podszedł
do niego, by uścisnąć mu rękę. Słowa nie były konieczne. Włożył małą dłoń Soli
w rękę Sosa i odwrócił się.
Ludzie z obozu stali w milczeniu, gdy Sol ich mijał, oddalając się od namiotu.
Dzwigał plecak, lecz nie miał broni.
 Tato!  krzyknęła Soli. Wyrwała się Sosowi i pobiegła za nim.
Sav skoczył za dziewczynką i złapał ją.
 On idzie na Górę  wytłumaczył jej łagodnym tonem.  Musisz zostać
z matką i swoim nowym ojcem.
143 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.