[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ludzie cierpią i giną. Nie mo\esz wygrać, jeśli nie pogodzisz się z tym i nie zaryzykujesz.
Przez chwilę Springer zachowywała kamienny wyraz twarzy, potem uśmiechnęła się.
- Dobrze mówisz, Kasyxie. Zrozumiałeś wagę tego, do czego dą\y Yaomauitl.
Zacząłeś przejawiać inicjatywę i chocia\ twój atak na diablęta pogrzebane pod piaskiem był
nieprzemyślany i fatalnie przygotowany, miałeś dość szczęścia, by się udał. Zniszczyłeś je. I
niezale\nie od tego, czy zawdzięczasz to trafowi, czy nie, nie mo\na przecie\ robić ci zarzutów
z sukcesu.
- Czy zamierzasz skierować nas dzisiaj do jakiegoś konkretnego snu? - spytała Samena.
Springer pokręciła głową.
- Musicie wyruszyć samodzielnie, wybierając stosowne sny. Nie mo\na was jeszcze
uwa\ać za w pełni wyćwiczonych Wojowników Nocy, lecz to ju\ potraficie. Moje zadanie jest
niemal skończone.
- Opuszczasz nas? - zdumiała się Samena. Nieoczekiwana perspektywa zostania bez
Springer napełniła ją obawą, zupełnie jak pierwsza przeja\d\ka samochodem bez instruktora.
Cały dzień spędziła w otchłani jako zakładniczka niedorostka Yaomauitla i obecnie lękała się
nieco powrotu do czyjegoś snu. Nie miała jeszcze okazji wyjaśnić pozostałym tego strachu, jaki
nią wtedy owładnął. Zmiertelnej rozpaczy narastającej w miarę upływu godzin spędzanych
samotnie w tym pokoju o ścianach równie nieuchwytnych jak mgła i równie trudnych do
przeniknięcia jak hartowana stal. Nie rozlegał się w nim \aden dzwięk, nie poruszała go
najl\ejsza nawet wibracja. Nikt jej nie odwiedzał. Nic nie zdawało się przeczyć przekonaniu, \e
przyjdzie jej tam zostać na całą wieczność.
Springer wyciągnęła z rękawa du\y składany wachlarz i zaczęła chłodzić nim swą
twarz.
- Nie jestem tak dokładnie tym, za co wy mnie bierzecie, nie bardziej w ka\dym razie
ni\ Ashapola jest dokładnie tym, za kogo go uwa\acie. Jesteśmy równocześnie potę\niejsi i
mniej znaczący, ni\ sądzicie, nasza wielkość wyrasta z naszej małości.
Kasyx, oswojony z filozoficznymi paradoksami, przeszedł nad tą zagadką do porządku
dziennego.
- Rozumiem - powiedział. - Ashapola jest Bogiem Ludzkich Mo\liwości, a ty jesteś
jego wysłannikiem.
- Mądry z ciebie Stra\nik Mocy, Kasyxie - stwierdziła Springer. - Kiedyś w przyszłości
twoje imię mo\e będzie wymieniane z czcią i podziwem.
Kasyx zwrócił się do Tebulota, Sameny i Xaxxy.
- Jeszcze jednego się nauczyłem - rzekł do Springer. - Nauczyłem się, \e \aden
Stra\nik Mocy nie mo\e być potę\niejszy i silniejszy ni\ Wojownicy, którym ma słu\yć.
Jesteśmy jednością. Jesteśmy Wojownikami Nocy.
Springer ujęła rękę Kasyxa i skłoniła głowę.
- śyczę ci powodzenia w twej walce z Yaomauitlem. Będę nad wami czuwać.
Połączywszy swe dłonie Wojownicy Nocy wznieśli się przez dach domu prosto w
bezksię\ycową noc. Wzlecieli wysoko, penetrując rozjarzony światłami krajobraz w po-
szukiwaniu jakiegokolwiek znaku Yaomauitla. Posługiwali się wzrokiem, słuchem i
wszystkimi wyostrzonymi zmysłami. Popłynęli na północ wzdłu\ jaśniejszej linii wybrze\a -
cztery ciemne cienie na czarnym niebie. Wyczuwali pod sobą sny i zmory tysięcy uśpionych
ludzi. Te sny zebrane w gromadę tworzyły pałace o niewidzialnych ścianach, między którymi
dochodziło do najdziwniejszych zdarzeń, gdzie jaśniał dzień lub panowała noc, strach lub
szczęście, namiętność lub cierpienie. Chmury pędziły po nierealnych niebiosach, kłębiły się
mechanizmy, pola zbó\ falowały jak po\ar. Rozlegały się głosy, łkania i tak wiele muzyki, \e
mo\na by sądzić, \e właśnie stroi się jakaś niewidoczna orkiestra wiolonczel, fletów i boleśnie
brzmiących skrzypiec. Krzyki. Zmiech. Mamrotania i płacze.
W snach, tak zwykłych jak i upiornych, wszystko było mo\liwe. Martwi mogli
powrócić takimi, jakimi byli za \ycia. Nienarodzeni mogli otworzyć oczy, by spojrzeć na swe
niedoszłe matki. Obcy sobie ludzie mogli zapałać do siebie wspaniałą, szczęśliwą miłością.
Najbiedniejsi mogli wygrać fortunę, bogaci dojść do ruiny i poni\enia.
Ponad tymi snami przemieszczali się Wojownicy Nocy, zostawiając za sobą coraz to
nowe cienie. Ka\dy, kto wyczuwał ich w swoim śnie, marszczył brwi, rano zaś pamiętał, \e w
nocy zdarzyło mu się coś niezwykłego.
To Samena pierwsza wyczuła obecność Yaomauitla. Dotarli niemal nad Beverly Hills i
mieli ju\ zawrócić na południe, nad Glendale i Pasadenę, gdy Samena uniosła nagle głowę i
wzniosła ręce.
- Jest tu - powiedziała. - Wyczuwam go. Bardzo blisko.
Wojownicy Nocy zwolnili lot. Samena zamknęła oczy i z wolna, kierując się raczej
emocjami ni\ wzrokiem, skierowała się na zachód. Pozostała trójka trzymała się w pobli\u,
przepatrując mrok w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów pułapki. Widzieli ju\, jak
nieobliczalne było potomstwo Yaomauitla. On sam, Zmiertelny Wróg, w pełni przecie\ dorosły
i posiadający stulecia doświadczenia, tym bardziej napełniał ich lękiem.
- W lewo. w lewo.....mruknęła Samena. Zlecieli spiralą ponad wielki, bladozielony,
pokryty stiukiem dom przy Lago Vista Drive w Coldwater Canyon. Na tyłach wśród orchidei
znajdował się nieregularny basen pływacki, przed domem zaś parkował bentley eight. Okna
jarzyły się światłami. Wojownicy Nocy słyszeli muzykę i śmiechy.
- Jesteś pewna, \e to tutaj?.......spytał Kasyx.  Nie wyobra\am sobie, by ktokolwiek
mógł usnąć w tym hałasie.
- Idzcie za mną - powiedziała cicho Samena i poprowadziła ich przez zielony dach,
pusty strych, przez sufit, a\ do dziecięcego pokoju.
Była to piękna sypialnia z zasłonami w roślinne wzory i błękitnym dywanem na całą
podłogę. Pośrodku stało spore mosię\ne łó\ko, którego nakrycie dopasowane było kolorem do
zasłon. Spał na nim mo\e ośmioletni chłopiec. Miał jasne włosy, opalona skórę, delikatne rysy,
szczupłe kostki i nadgarstki. Ubrany był w bladobłękitną pi\amę z marszczonymi spodniami.
Tu\ obok le\ał na poduszce, wpatrując się jak ogłuszony w sufit, niebieski pluszowy
niedzwiadek.
W głowach łó\ka wisiał na ścianie obrazek przedstawiający czterech Ewangelistów nad
dziecinnym łó\eczkiem z makatkowym napisem:  Mateuszu, Marku, Aukaszu i Janie,
błogosławcie to łó\eczko, w którym sypiam .
Cała czwórka stanęła w nogach łó\ka i popatrzyła na chłopca.
- Tutaj ma być diabeł? - zwątpił Xaxxa. - We śnie tego dziecka?
- Nie czujecie go? - zdziwiła się Samena. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.