[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alison. Zerknąwszy na nieruchomą derkę, Jack zachichotał z zadowoleniem. - Gdy z nory wyskakuje małe - mruknął - mądry człowiek czeka przy drugim wylocie na lisicę. - Głośno roześmiawszy się z własnego żartu, jeszcze raz popędził konia, gnającego w stronę Londynu. March wbiegł po schodach do domu przy Royal Crescent, pilnie wezwany przez ciotkę. W sieni natychmiast zobaczył starszą panią. Przemierzała tam i z powrotem mozaikowy parkiet. - March, wreszcie przyszedłeś! - wykrzyknęła na jego widok. - Dzięki Bogu. - Przyszedłem zaraz, jak tylko dostałem twój bilecik. Co się stało, ciociu? - Starsza pani była wzburzona i bardzo zle wyglądała. Srebrne włosy miała w nieładzie, a na bladej twarzy malowała się głęboka troska. - Alison zniknęła! Pojechała za Jackiem Crawfordem! March poczuł ściśnięcie w dołku. - Co ty mówisz? 75 Lady Edith wręczyła mu karteczkę, którą do tej pory wymachiwała. - Zostawiła mi wiadomość, że Jack wyjechał z Bath, a ona rusza za nim. Mój Boże, czemu miałaby coś takiego zrobić? March szybko przeczytał liścik. Alison pisała: Lady Edith. Jack wyjechał z Bath do Londynu. Muszę za nim jechać. Nie martw się, pani, biorę z sobą Blicklinga. - Blicklinga? - zdziwił się March. - Tego zupełnie nie rozumiem. Po co ktoś, uciekając z mężczyzną, miałby brać lokaja? - Uciekając z mężczyzną - powiedział March. - March - surowo skarciła go ciotka. - Jeśli masz zamiar tylko po mnie powtarzać, to do niczego nie dojdziemy. Nie uwierzę, że Alison uciekła z Jackiem Crawfordem, ale dlaczego ona chce stworzyć takie wrażenie? - Mój Boże! - March jeszcze raz przestudiował wiadomość Nie! Tego Alison by nie zrobiła. Przysiągłby, że wobec Crawforda żywiła jedynie pogardę i lęk. Panicznego wyjazdu tego łobuza należało się spodziewać. Ale dlaczego Alison za nim pojechała? - Czy to jest jej pismo? - spytał, tknięty nadzieją. - Tak. March spochmurniał. Spojrzał na ciotkę. - Jadę za nią. Nie wierzę, że robi to wszystko z własnej woli. - Jestem tego samego zdania co ty, March. Nie wiem, co się stało, ale znam Alison. Nie znikłaby ot tak, jak pierwsza lepsza lafirynda. A już na pewno nie po to, żeby uciec z Jackiem Crawfordem. Jedz, kochaneńki. - Głos jej zadrżał. - I proszę cię, przywiez ją całą i zdrową. March obrócił się na pięcie i wybiegł z domu. Wskakując do kariolki, rzucił kilka słów wyjaśnienia Toby emu, który zajął swoje miejsce z wyrazem determinacji na szelmowskiej twarzy. W chwilę pózniej kariolka opuściła Royal Crescent, wzniecając za sobą obłok pyłu. Na szczęście ruch w rannych godzinach powszedniego dnia był niewielki, dzięki czemu March skręcił wkrótce na londyński trakt. Ponieważ nie przewidywał szybkiego dognania Crawforda i Alison, skupił uwagę na powoziku i koniach, pędził bowiem, jak to się mówi, na łeb, na szyję. Nagle spojrzał zdumiony. W karecie nadjeżdżającej z przeciwka zauważył bladą twarz siostry, przyklejoną do szyby. Zerknąwszy przez ramię, zobaczył, że Meg wychyla się z okna i macha do niego jak szalona. Postanowił zignorować te sygnały. Nie miał czasu na rozmówki o niczym z Meg i jej przyjaciółkami. Uniósł ręce, by popędzić konie, lecz niespodziewanie dostrzegł na twarzy Meg wyraz paniki. Zaklął i gwałtownie powściągnął konie. Zeskoczył z kariolki właściwie jeszcze w biegu. - March! Och, March, dzięki Bogu! - wykrzyknęła Meg, nadbiegając ku niemu poboczem drogi. Rzuciła mu się na szyję i wybuchnęła płaczem. Nad jej ramieniem March dostrzegł Sally Pargeter i kilka innych nie znanych mu panienek z mamami. Całe to towarzystwo gramoliło się z karety. - Ej, Meg! Co jest, u diabła...? - Delikatnie potrząsnął siostrą. - Och, March - zaszlochała Meg. - Alison uciekła do Londynu z Jackiem Crawfordem! Osłupiały March spojrzał na siostrę. - Co takiego? Skąd o tym wiesz? I na jakiej podstawie przypuszczasz, że uciekła właśnie z nim? Meg spojrzała na niego z niemądrą miną. Oczy miała okrągłe jak guziki. - Ty wiesz? Skąd...? - Wszystko jedno - burknął, tymczasem zaś dołączyło do nich towarzystwo, które wysiadło z karety. Powstała nieopisana kakofonia, póki nad wszystkim głosami nie zapanował jeden, należący do pani Binsham. - A cóż to się dzieje? - spytała matrona, której z oburzenia trząsł się zwielokrotniony podbródek. - Czyżbyś pędził tak, hrabio, za damą do towarzystwa lady Edith Brent? - Widząc skinienie głowy w odpowiedzi, pani Binsham wykrzyknęła z satysfakcją cnotliwego człowieka: - Wiedziałam! Lepiej oszczędz sobie wysiłku, milordzie, bo po tej małej ladacznicy już nie ma śladu. Odjechała z tym całym kapitanem Sharpem. Wszeteczna natura, zawsze to mówiłam. To znaczy... - Zająknęła się, widząc jawnie wrogie spojrzenie Marcha. - Skąd wiesz, pani, że Ali... że panna Fox jest w towarzystwie pana Crawforda? - spytał chłodno March. Miał wrażenie, że wszyscy dookoła słyszą jego bicie serca. - Przecież zostawiła list! - wykrzyknęła pani Binsham, triumfalnie podsuwając pod nos hrabiego skrawek papieru. March ujął kartkę zdrętwiałymi palcami i przez chwilę nieruchomo się na nią gapił. W końcu przeniósł zdumione spojrzenie na Meg. - Nie rozumiem, co ty masz z tym wspólnego? - stwierdził. - Co panie mają z tym wspólnego? - poprawił się, omiatając wzrokiem panny i kobiety. Meg, która wyczuła jego oszołomienie, położyła mu rękę na ramieniu. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |