[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szedł wzdłuż toru drogi żelaznej, może wiorstę, a może i dalej. Za-
częło świtać. Na wschodzie ukazał się jasny pasek, który stopniowo
wzrastał, aż całe niebo przybrało barwę zielonego szkła, poplamionego
szarymi, białymi i bladoróżowymi obłokami.
Po dusznej atmosferze bufetu chłodny wiatr orzezwił starca, ale 
nie uspokoił go. Pułkownikowi zdawało się, że gdy raz stanie na otwar-
tym polu, na swoim polu, w jego piersi nie wytrzyma tęsknota, wyrwie
się i gdzieś odleci, jak gołąb wypuszczony z klatki. Lecz stało się ina-
czej: zamiast ukojenia uczuł zdziwienie. Horyzont, niegdyś taki szero-
ki, wydał mu się ciasnym. Lasów nie widać, tylko tu i owdzie sterczą
dymiące kominy fabryk. Nie widać ani chat, ani ogrodów przy nich,
tylko posępne, ceglane domy na śnieżnych wydmach. Nawet wiatr,
zamiast szumieć między gałązkami wierzbiny, tłukł się o nieskończenie
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
73
długi szereg słupów albo w telegraficznych dzwonkach płakał jak za-
błąkana sierota.
To już nie ta ziemia, którą przed pół wiekiem opuścił!...
Na dworcu zadzwoniono. Pułkownik ledwie zdążył zająć miejsce w
wagonie  i pociąg ruszył.
Przez całą drogę starzec rozglądał się chcąc choć nie jakąś nitkę
nawiązać między rzeczywistością i wspomnieniami. Daremna praca!
Inny kraj leży na dnie duszy, inny przed oczyma. Chłopi bez sukman.
%7łydzi bez lisich czapek, domy bez drzew, ziemia bez lasów. Nie był
nawet pewny, czy ptaki nie straciły głosu.
Do Warszawy przyjechał już pózno wieczór i umieścił się w drugo-
rzędnym hotelu, który z pozoru przypominał dawne  zajazdy . Lecz i
tu spotkało go rozczarowanie. Zamiast prostych sprzętów, obitych wło-
sieniem albo skórą, jakie bywały za jego czasów, zastał modne meble,
obrazy kobiet z półświatka, popsute elektryczne dzwonki i służbę w
poplamionych frakach. Nie był to już stary  zajazd , ale zagraniczny
hotelik w złym gatunku.
Przespawszy noc jako tako, pułkownik od rana wyszedł na miasto.
Wziął dorożkę i kazał obwozić się po wszystkich znanych niegdyś uli-
cach. Niepojęte zmiany... Znikły wysokie, w białe i czerwone pasy ma-
lowane słupy latarniowe, znikły dworki i rozległe ogrody, a miejsce ich
zajęły szeregi ogromnych kamienic, zbudowanych po większej części
bez lądu i smaku. Nawet tam, gdzie za jego czasów polowano na dzikie
kaczki, stało dziś miasto duże, ruchliwe, ale  jakieś inne...
Ludzi zupełnie nie poznawał, ani z ubiorów, ani z fizjognomij. Co
dziwniejsza, chwilami raziło go to, że nie słyszy gwaru francuskich
rozmów, do których przez pół wieku nawykło ucho!
Po tej przejażdżce uczuł pustkę jeszcze większą niż we Francji i
postanowił wejść w towarzystwo ludzi.
Miał tu znajomych między różnymi osobami, które spotykał w Pa-
ryżu albo u wód.
Zanotował kilka nazwisk i poprosił hotelowego szwajcara o wy-
szukanie adresów. Na drugi dzień przyniesiono mu tylko jeden adres
człowieka dość majętnego, z którym przed dziesięcioma laty poznał się
w Vichy.
Pułkownik natychmiast udał się do niego i szczęściem zastał w
domu.
Gospodarz na razie nie poznał go, a poznawszy zmieszał się. Go-
rączkowo ściskając gościa, troskliwie począł go wypytywać, czy nie
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
74
miał kłopotów z paszportem?  a gdy uspokoił się co do tej kwestii,
zapytał, jak też długo myśli bawić w Warszawie?
 Chciałbym tu osiedlić się, o ile, naturalnie, uda mi się zawiązać
stosunki  odparł pułkownik.
 O!... stosunki u nas zawiązują się łatwo. Znajdzie tu pan może
nawet i swego kolegę...
 Któż to?...  przerwał mu prędko starzec.
 Jest to także były oficer francuski. Biedaczysko!... przyjechał bez
grosza i ledwo znalazł jakąś lichą posadę... Dziś nie może odżałować,
że opuścił Francją. Och!... u nas bardzo trudno o zajęcie... tysiące mło-
dzieży szuka go na próżno...
 No, ja tego nie potrzebuję  odparł gość śmiejąc się pierwszy raz
od paru miesięcy.  Mam trochę gotówki i emeryturę pułkownika.
Uśmiech tak widać ozdobił marsowatą twarz starca, że gospodarz,
poprzednio dość chłodny, nagle wpadł w entuzjazm. Porwał gościa w
objęcia, kilkanaście razy nazwał go pułkownikiem, przypomniał mu
mnóstwo przyjemnych chwil spędzonych razem w Vichy, przedstawił
mu całą swoją rodzinę i zaklinał na wszystkie świętości, ażeby raczył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.