[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jak z ogniów owych wyszed³em, nie pomnê.
Dym mnie ogarn¹³ i ¿ar³ mi xrenice
I same nogi nios³y nieprzytomne
WskroS spaleniska, pomiêdzy iskrzyce
Bomb pêkaj¹cych i przez gruzów kupy,
Z których stercza³y groxne, sine trupy.
Jeden wyci¹gn¹³ rêkê i zagrodzi³
Drogê tê, któr¹ szed³em, ob³¹kany,
Bo duch dopiero od niego uchodzi³
Czarn¹ krwi strug¹, s¹cz¹c¹ siê z rany.
Chcia³em ratowaæ, gdy wtem granat Swisn¹³,
W górê go porwa³ i mózg mu rozprysn¹³.
G³uchy od huków, a od dymów Slepy,
U stóp mej Swiêtej upad³em z³amany;
A mia³em w oczach lec¹ce czerepy
G³Ã³w ziewaj¹cych i krwawe ³achmany
Cia³ rozerwanych w powietrzu na æwierci,
A w uszach Swist i pisk, i wrzawê Smierci.
A pani moja zadumana siad³a
Na onym wzgórzu i na z³omie ska³y,
I patrz¹c na ów gród w p³omieniach, zblad³a,
A ob³ok szat jej, przejrzysty i bia³y,
178
Nagle siê zacz¹³ æmiæ i w barwach mieniæ,
Ogniami z³ociæ i mn¹ czerwieniæ.
Wiêc rzek³em:  Otom wywiedzion jest w ziemiê
Widzeñ okropnych i piek³a obrazów,
A znieSæ nie mogê i padam, jak brzemiê,
U nóg twych i na piersiach le¿ê g³azów,
I na kamieniach polnych, które jêcz¹...
Zmi³uj siê! Twarz mi nakryj szat twych têcz¹,
A¿by przemin¹³ ten dzieñ i godzina
Przestrachów mocnych i Smierci wybuchów;
Bo serce we mnie dr¿y i mdleæ zaczyna,
I s³aby jestem, i nêdzniejszy z duchów,
A jêzyk wysch³y mam i wargi s³one,
Bom przeszed³ morze krwi, morze czerwone...
Lecz ona, jakoby nie s³ysz¹c zgo³a,
Trwa³a w milczeniu swej wielkiej zadumy.
I brew Sci¹gniêt¹ mia³a wpoSród czo³a,
Patrz¹c na owe pierzchaj¹ce t³umy
Z bólem, który j¹ czyni³ dziwnie blisk¹
Tej ludzkiej nêdzy...
Schyli³em siê nisko
I do stóp jasnych przylgn¹wszy ustami,
Rzek³em:  O Swiêta moja! O przeczysta!
JeSli ty p³aczesz w sercu twym nad nami,
B³ogos³awiona b¹dx imieniem Chrysta!
179
Bo jest z nim Swiat ten na krzy¿u rozpiêty,
¯Ã³³ci¹ pojony i w³Ã³czni¹ w bok pchniêty...
I z³ama³ mi siê g³os, i pad³em z p³aczem
Twarz¹ na ziemiê, i ³zami gorzkiemi
Zrosi³em pole krwi¹ zapiek³e... Zaczem
Uderzy³ we mnie jêk i ³kanie ziemi -
I czu³em, jak dr¿y i jako siê trwo¿y
Cichy w swej kaxni, Baranek ten Bo¿y...
VI
A wstawszy, szliSmy dalej.
...Kraj by³ pusty
I czarny, jakby po przejSciu zarazy.
O, nigdy tego nie wypowiem usty,
Jakie mi drogê zabieg³y obrazy
I jakie trupy spotka³y mnie sine,
Otwarte maj¹c oczy, a¿ przeminê.
I nigdy tego nie wydam jêzykiem,
Jaka tam cichoSæ by³a przeraxliwa
I z jakim ptastwo lecia³o w niej krzykiem
Od gniazd zburzonych, i jakie ³uczywa
Z drzew osmalonych nad drog¹ tam sta³y
I nie¿ywymi ga³êxmi kiwa³y...
180
Gwa³t czyni¹c oczom oSlep³ym prochami,
Szed³em t¹ drog¹ krzy¿ow¹ i czarn¹,
Jako ów pielgrzym, id¹cy znad Arno
Przez krêgi piekie³. A taki nad nami
By³ ucisk, taka g³uchoSæ i martwota,
Jaka ma nastaæ przy koñcu ¿ywota.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Od bolesnego odbiwszy siê grodu,
WyszliSmy w pole szeroko zdeptane.
A ju¿ siê rosy perli³y zachodu.
I wskroS nad ziemi¹ lireczki sz³y szklane
Skowroñczych g³osów, które siê na ³uny
Nios¹c, powietrzne potr¹ca³y struny.
A id¹c onym polem we mg³ach sinem,
Pod las my przyszli i pod wielkie drzewa,
Gdzie stercz¹c z zgliszczów sczernia³ym kominem
Spalona chata sta³a. Smolne trzewa
Belek i tramów dym jeszcze dawa³y.
Przy chacie sad wiSniowy, kwieciem bia³y,
I d³ugi ¿uraw studzienny. Pod p³otem
W zgrzebnej koszuli i twarz¹ do ziemi
Le¿a³ pastuszek ma³y, w³osów z³otem
Nakrywszy piasek, rêkoma drobnemi
Rozkrzy¿owany, jak orlik, szeroko
W tym polu, krwawym dzieciêc¹ posok¹.
181
Przy nim fujarka i nó¿, i wierzbowe
Ga³¹zki m³ode z zastyg³¹ krwi ros¹...
Przypad³em z jêkiem i martw¹ mu g³owê
Podj¹wszy, nios³em tê dziecinê bos¹,
By jej mogi³ê daæ i z mchów pos³anie.
A nios¹c brzemiê to, wo³a³em:  Panie!...
I pod krzy¿ go tam z³o¿y³em wioskowy,
I na pierS drobn¹ upad³em sierocie.
A z krzy¿a Chrystus pogl¹da³ surowy
Z twarz¹ sczernia³¹, z koron¹ w poz³ocie
Blasków zachodnich, i zda³ mi siê krwawiæ
Piêciu ranami swymi...
Nie móg³ zbawiæ,
O, nie móg³ zbawiæ, ziemio, krzy¿ ten ciebie
I pró¿na mi³oSæ ta, i ta ofiara!
Ty jad przekleñstwa po¿ywasz w twym chlebie
I zawsze jesteS pogañska i stara,
I nienawiSci¹ ¿yjesz, a widomy
Twój znak to wilcze plemiê i miecz Romy!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A gdySmy weszli w las, uderzy³ we mnie
P³acz bardzo rzewny i kwilenie ciche.
Wiêc id¹c na ten g³os w najgêstsze ciemnie,
Ujrza³em w trawie dzieci¹teczka liche,
Jak wyci¹ga³y wychud³e r¹czyny
Po k¹sek chleba, a ten by³  jedyny.
182
Tak z puchów gniazda dziobeczki pisklêce
Stercz¹ doko³a z wrzaskliwym szczebiotem,
Jako tych dwojga g³owiny i rêce...
Na twarzy matki chmura:  A co potem...
Co bêdzie potem, gdy chleba zabraknie?...
Dokoñczyæ nie Smie i sama  nie ³aknie.
I nagle wielkie przejê³o mnie dr¿enie
O ten drobia¿d¿ek nêdzny, o te dzieci...
Gdy wtem, przez ciemne drzew onych zielenie,
Czerwona strza³a s³oneczna nadleci
I g³Ã³w tych dotknie krwawoSci¹ zachodu...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Poblad³ mój anio³ i rzek³:  Zgin¹ z g³odu.
VII
A gdySmy zeszli nieco, rzek³a pani:
 Oto jest rozstaj i krzy¿owe drogi.
Chceszli, wywiodê ciê ju¿ z tej otch³ani,
Bo z prêdka ciê¿kie tutaj przyjd¹ trwogi,
Od których wiêdnie wszelki duch cz³owieczy,
A gorsze od tych s¹ poSlednie rzeczy.
Rzek³em:  O jasna, ty wiesz. Ale ze mn¹
Jest mi³oSæ, która daje wielkie si³y
I gwiazd¹ wschodzi tam, gdzie zewsz¹d ciemno,
183
I ¿yciem dyszy na spodzie mogi³y,
I na dnie Smierci. A jam zrodzon w p³aczu
I usta ziemi mówi¹ mi:  Tu³aczu ...
A jeSli skrzyd³o jaskó³cze siê przetrze
SkroS burzy, tedyæ j¹ i duch przeminie.
A ona, pilno patrz¹c na powietrze,
 Cz³owiek tam jeden  rzek³a  nêdzny ginie,
Jak Judasz, wielki ów przedawca Chrysta.
I sz³a, kwapi¹ca siê i smêtkiem mglista.
A ja, nie wiedz¹c, o czym by mówi³a,
Za wiewem szat jej szed³em zadumany.
A wiod³a nas tam Scie¿eczka pochy³a,
W dó³ spadaj¹ca od leSnej polany,
Na której ³uny gorza³y zachodnie,
Z wierzcho³ków sosen zatliwszy pochodnie.
A w dole, jako zroszone mrowisko,
Kiedy je oScieñ podwa¿y od spodu,
Czerñ widaæ by³o i obozowisko
Zbrojnego, ró¿nych zawo³añ narodu,
Sk¹d, jak kipi¹tek z kot³a i jak pary,
Huk bêbna bucha³ i zmieszane gwary.
I wnet rozleg³o siê przed nami pole,
Które w sinoSci onej przedwieczornej,
Podobne wodzie wielkiej i jeziornej,
Pod oparami sta³o, a w pó³kole,
184
Bia³oSci¹ p³Ã³cien bij¹c w zachód z³oty,
Jak wzdête ¿agle, biela³y namioty.
A tam, gdzie pani moja mnie wywiod³a,
Wzgórek by³, wyspie podobny, niedu¿y,
A na nim w wielkich blaskach sta³a*jod³a,
Strzaskany maj¹c czub, jak maszt wSród burzy,
I bursztynowych ¿ywic pe³ne wnêki,
I grube, smolne, z pnia stercz¹ce sêki.
Ledwie obj¹³em wzrokiem to widzenie,
Gdy zabrzmia³ hejna³, bo gas³o ju¿ s³oñce,
I wnet z mrowiska tego wysz³y cienie,
I pod tr¹b g³osem sz³y roty milcz¹ce,
Wij¹c siê z wolna w przeguby ogromne. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • WÄ…tki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.