[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkiego zabrało mi sporo czasu. Wskazała głową żółte naszywki na jego kołnierzu. - Gratuluję awansu. - A, to - musnął palcem kołnierz. - To nie ma znaczenia. Czysta formalność, aby przyspieszyć zakończenie mojej pracy. - To znaczy? - Rozwiązanie armady, pilnowanie bezpieczeństwa w przestrzeni wokół tej planety, przewożenie polityków tam i z powrotem miedzy Barrayarem i Escobarem. Ogólne sprzątanie po balu. Nadzorowanie wymiany jeńców. Maszerowali szeroką bitą ścieżką, prowadzącą przez szarozielony las w górę, po zboczu krateru. - Chciałbym cię przeprosić za użycie narkotyków w czasie przesłuchania. Wiem, że fakt ten głęboko cię uraził. Musiałem to zrobić; powodowała mną konieczność. - Nie masz mnie za co przepraszać. - Obejrzała się na Illyana. Muszę wiedzieć... - I to dosłownie. W końcu to sobie uświadomiłam. Przez chwilę milczał. - Rozumiem - powiedział wreszcie. - Jesteś bardzo domyślna. - Przeciwnie. Jestem wyjątkowo niedomyślna. Vorkosigan obrócił się na pięcie. - Poruczniku, pragnę prosić cię o przysługę. Chciałbym spędzić kilka minut sam na sam z tą panią, aby pomówić o sprawach natury ściśle prywatnej. - Nie wolno mi. Dobrze pan o tym wie. - Kiedyś prosiłem ją, aby za mnie wyszła. Nigdy nie udzieliła mi odpowiedzi. Jeśli dam ci słowo, że nie będziemy rozmawiali o niczym, co nie dotyczy tego tematu, czy możemy mieć parę chwil dla siebie? - Och... - Illyan zmarszczył brwi. - Pańskie słowo? - Moje słowo. Słowo Vorkosigana. - Cóż, w takim razie wszystko w porządku. - Illyan z ponurą miną usiadł na 165 złamanym pniu, oni zaś ruszyli dalej. W końcu dotarli na szczyt i znalezli się w znajomym miejscu, z którego roztaczał się widok na cały krater. Tu właśnie, jakże dawno temu, Vorkosigan kreślił plany zdobycia kontroli nad statkiem. Oboje usiedli na ziemi, przyglądając się krzątaninie drobnych sylwetek w dole. Odległość tłumiła wszelkie odgłosy. - Kiedyś nigdy byś tego nie zrobił - zauważyła Cordelia. - Nie złamałbyś danego słowa. - Czasy się zmieniają. - Ani mnie nie okłamał. - Istotnie. - Ani nie rozstrzelał od ręki człowieka za zbrodnie, w których nie uczestniczył. - To nie było od ręki. Najpierw stanął przed sądem wojskowym, zaś jego egzekucja pomogła uzdrowić panujące tu stosunki. Zresztą fakt ten bez wątpienia zadowoli Międzygwiezdną Komisję Sprawiedliwości. Od jutra ich także będę miał na głowie. Prowadzą śledztwo w sprawie przypadków prześladowania więzniów. - Mam wrażenie, że zaczynasz obojętnieć na krew. %7łycie poszczególnych osób traci dla ciebie znaczenie. - Owszem. Do tak wielu śmierci przyłożyłem rękę. Zbliża się czas, by odejść. - Jego twarz i głos nie zdradzały cienia emocji. - Jakim cudem cesarz zdołał cię pozyskać do tego - niezwykłego zabójstwa politycznego? I to właśnie ciebie. Czy to był twój pomysł? Czy może jego? Vorkosigan nie robił uników ani niczemu nie zaprzeczał. - Jego i Negriego. Ja jestem jedynie wykonawcą. Jego palce spoczęły na trawie i zaczęły delikatnie odrywać kolejne zdzbła. - Z początku próbował podejść mnie okrężną drogą. Najpierw poprosił, abym dowodził inwazją na Escobar. Zaczął od łapówki - miałem zostać wicekrólem tej planety, kiedy zostanie skolonizowana. Odmówiłem. Wówczas usiłował mi grozić, powiedział, że rzuci mnie Grishnovowi na pożarcie, pozwoli oskarżyć o zdradę bez szans na ułaskawienie. Kazałem mu iść do diabła - no, może nie tymi słowami. To była najgorsza 166 chwila. A potem przeprosił mnie. Nazwał mnie lordem Vorkosiganem. Kiedy chciał mnie urazić, mówił do mnie kapitanie. Następnie wezwał kapitana Negriego, który przyniósł tajne akta nie mające nawet nazwy i udawanie się skończyło. Rozum. Logika. Argumenty. Dowody. Cesarz, Negri i ja - spędziliśmy w obitej zielonym jedwabiem komnacie w rezydencji cesarskiej w Vorbarr Sultana cały nie kończący się tydzień, przeglądając kolejne dokumenty, podczas gdy Illyan wałęsał się po korytarzach, oglądając cesarską kolekcję dzieł sztuki. Tak przy okazji, nie myliłaś się w [ Pobierz całość w formacie PDF ] |