[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Och, życie zwierząt w czasie głębokiej zimy nie jest znowu tak złe! Aż do południa myśliwi pracowicie odrzucali śnieg sprzed drzwi chaty. Wicher zerwał się na nowo i zamieć szalała z taką siłą, że pod wieczór nie można już było wystać na dworze. Z małymi przerwami zawieja trwała trzy dni, ale czwartego dnia rankiem niebo ukazało się już wolne od chmur i słońce jaśniało oślepiającym blaskiem. Rod zachorował teraz; doznając zwykłej w tych stronach niemocy, której ulegają wszyscy nowicjusze — tak zwanej ślepoty śnieżnej. Jedynie przez krótką chwilę mógł spoglądać na ośnieżone pustkowia, kędy widniała bezkresna biel, lśniąca, migotliwa, usiana tysiącem jaskrawych błysków — gdyż zaraz odczuwał bolesne kłucie oczu. Nazajutrz po ustaniu zawieruchy, gdy Wabi wciąż jeszcze uczył Roda, jak należy stopniowo przyzwyczajać wzrok do zmian zaszłych w krajobrazie, Mukoki opuścił chatę, mając zamiar zwiedzić parów w poszukiwaniu wodospadu. Tegoż dnia Wabi zajął się odkopywaniem sideł i ustawianiem ich na nowo, ale upłynęła jeszcze cała doba, nim Rod mógł mu pomagać w tym zajęciu. Była to praca nie lada; znikły skały i głazy stanowiące punkty wytyczne i przeciętnie dało się odszukać tylko trzy czwarte sideł. Dopiero w dwa dni po odejściu Mukiego ukończono robotę związaną z pierwszą linią łapek i gdy młodzi myśliwi z nastaniem zmierzchu zawrócili w stronę chaty, byli pełni nadziei, że już w niej zastaną Mukiego. Ale Muki się nie zjawił. Czwartego dnia o świcie jeszcze go nie było. Miejsce radosnego oczekiwania zajął lęk. Stary Indianin mógł zrobić w ciągu trzech dni około stu mil. Czyżby go spotkało jakie nieszczęście? Rod przypominał sobie niejednokrotnie tajemniczego Woongę ukrywającego się w parowie. Może on lub któryś z jego towarzyszy urządził na Mukiego zasadzkę i zabił go. Tego dnia żaden z chłopców nie miał ochoty opuszczać obozu. Łowy szły im wyjątkowo dobrze ze względu na to, że wszystkie zwierzęta po kilkudniowym poście były mocno zgłodniałe; od ustania zamieci złowili wilka, dwa rysie, czerwonego lisa i osiem skunksów. Ale gdy nieobecność Mukiego przedłużała się, zarówno Rod, jak i Wabi stracili chęć do polowania. Pod wieczór zobaczyli ludzką postać pnącą się z trudem na szczyt wzgórza. Był to Mukoki. Z okrzykiem radości obaj młodzi skoczyli poprzez śnieg na spotkanie, nie tracąc nawet czasu na obucie rakiet. W chwilę potem stary Indianin stał już między nimi. Uśmiechał się i na pytanie zawarte w ich oczach odpowiedział twierdzącym skinieniem głowy. — Znalazłem wodospad. Pięćdziesiąt mil! Wszedłszy do chaty, padł zaraz na krzesło, wyczerpany do ostatka, a chłopcy na wyścigi jęli mu ściągać buty i odpinać plecak. Najwidoczniej Mukoki bardzo się śpieszył, bowiem Wabi zaledwie raz czy dwa razy przedtem widział go tak zupełnie wyzutym z sił. Młody Indianin zaraz włożył na patelnię olbrzymi befsztyk, a Rod wsypał do garnka dodatkową garść kawy. — Pięćdziesiąt mil! — powtarzał Wabi po raz dwudziesty.— To była ciężka wędrówka, prawda, Muki? — Dzikie góry. Strasznie dzikie góry! — odparł Mukoki. — Nie takie jak tam — machnął dłonią w kierunku parowu. Rod stał milcząc, pełen zdumienia, szeroko otwierając oczy. Czyż możliwe, aby stary myśliwiec odkrył miejsca jeszcze mniej dostępne? — Wodospad niewielki — ciągnął dalej Mukoki, ożywiając się, w miarę jak zapach kawy i mięsa nasycał powietrze. — Nie wyżej jak do sufitu — ręką wskazał poszycie chaty. Rod obliczał przy stole. Wkrótce podniósł głowę. — Zgodnie z tym, co mówią Mukoki i mapa, jesteśmy oddaleni od trzeciego wodospadu o przeszło dwieście pięćdziesiąt mil! — rzekł. Mukoki wzruszył ramionami i uśmiechnął się znacząco. — Zatoka Hudsona — mruknął. Wabi, zdumiony, odwrócił się od piecyka. — Więc parów nie idzie na wschód? — krzyknął prawie. — Nie. Skręca wprost na północ. Rod nie mógł zrozumieć powodu zmiany zaszłej raptem w twarzy Wabigoona. — No chłopcy! — przemówił wreszcie młody Indianin. — Jeśli tak jest w istocie, mogę wam zaraz powiedzieć, gdzie się znajduje to złoto. Jeżeli potok w parowie zawraca na północ, to należy on do dopływów rzeki Albany; która wpada do Zatoki Jamesa. Trzeci wodospad, gdzie czeka na nas złoty skarb, leży w najdzikszej części północno-amerykańskiej głuszy. Skarb ten dotąd istnieje. Nikt go nie odnalazł. Ale by go dostać, należy przedsięwziąć jedną z najdłuższych i najbardziej awanturniczych wypraw, o jakich marzyliśmy kiedykolwiek. — Hura! — wrzasnął Rod. — Hura! Skoczył na równe nogi, pełen radości, że odnajdą złoto i że w tym celu zwiedzą najdalsze krańce północnej ziemi. — Ruszymy wiosną, Wabi! — Wyciągnął rękę i obaj chłopcy silnie uścisnęli sobie prawice. — Pojedziemy czółnem — dodał Mukoki. — Potok rozszerza się. Za pierwszym wodospadem sklecimy czółno z brzozowej kory. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |