[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łożenia, naturalnie pozbawiony wszelkich, jak się wydawało, możliwości działania, z pewno-
ścią pojmował to w szczególny sposób i nie wiadomo dlaczego, zechciał się tym podzielić z
Baranem.
Twierdził, że jego ograniczone odcięcie od możliwości wpływania na cokolwiek i kogo-
kolwiek, zbliżyło go do wolności prawdziwej: wolności od potrzeby działania. Baran, zbyt
oczarowany wizją tego co właśnie chciał wprowadzić w życie, nie mógł z nim podzielać aż
tak skrajnego widzenia. Wysłuchał, zapamiętał, być może, po czym dość brutalnie wypchnął
Vujkovi%0ńa z głowy.
Zszedł na ląd w Ystad, przy siąpiącym deszczyku, z torbą plastykową bananów, kupio-
nych na promie, i z lezącą pod nimi, w dwu osobnych kawałkach, piramidką Cheopsa-Barana.
Nim znalazł autobus, w swej koszulce polo przemókł aż do skóry. Kiedyś trząsłby się może i
dostał kataru, teraz nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Podobnie jak i spojrzenia czystych
Skandynawów, podejrzliwie mierzących spod swych parasoli zmokniętego typa z rękami w
kieszeni i strąkami włosów przylepionymi do czoła.
Do Uppsali jechał na pół pustym wozem, w którym, prócz kierowcy i niego, był tylko
męsko-żeński pododdział Armii Zbawienia. Tryskając wewnętrzną pogodą, chórem wyśpie-
wywali psalmy na melodie przebojów. Zrazu słuchał ciekawie, jak muzyka  %7łółtej Aodzi
Podwodnej służy słowom  Zanurzmy się w Panu... Spróbował spać, gdy go to znudziło, aż
w końcu, gdy nie dali mu drzemać, jął się niecierpliwić. Nie widząc innego sposobu, ze swe-
go miejsca na końcu autobusu, ryknął:
- Baa... czność! Do raportu staa...waj!
Zamilkli zmieszani, jęli się oglądać na niego, to znów kapitana, który nimi dowodził.
Ten, zamiast dać spokój Baranowi, który zamknął oczy i udawał, że drzemie, wychylił się ku
niemu z fotela i tubalnym głosem spytał:
- Bracie, coś cię niepokoi?
- Decybele! - odparł Baran nie otwarłszy oczu - i nie żaden  bracie , kukło mundurowa!
- Lżysz mnie - podjął natychmiast kapitan z zawodową wprawą - gdy my się troszczy-
my o twoje zbawienie!
- Własnego wam mało? - nie wytrzymał Baran, choć miał szczery zamiar uniknięcia
tym razem awantury, zbyt dobrze pamiętał czym się one kończyły.
- Będzie jak Bóg rozkaże! - niby z tuby spiżowej zadzwięczało ufne i dziarskie przeko-
nanie, iż co do przychylnej treści owego rozkazu nie może być wątpienia, rzecz jest zakle-
pana.
Ten ton jak iskra poderwał Barana.
- Tu ja rozkazuję! - huknął, że aż zadzwoniły szyby, otworzył wreszcie oczy i ujrzał
przed sobą oblicze kapitana pokryte czerwonymi pryszczami.
Kierowca podniósł mikrofon z haczyka i przez głośnik poprosił:
- Trochę ciszej, panowie, nie mogę pracować.
- To wysiądz, ofiaro! - poradził mu Baran, senność mu minęła i poczuł ogarniające go
falą natchnienie. Wstał, postąpił do przodu, złapał za uchwyty nad głową, a gdy tak stanął z
ramionami w górze, poczuł się jak Atlas dzwigający planetę.
- Jestem tylko prostym sługą Najwyższego - ze słodyczą powiadomił kapitan, zaś młode
żołnierki wpatrzone w Barana, jęły szybciej oddychać - Nasz strój o tym mówi, nie poznałeś,
bracie?
Tego tylko trzeba było Baranowi.
- Włożyłeś uniform w imię Ojca i Syna! - począł się rozpalać. - Aby każdy wiedział, że
jesteś wybrany, lepszy, bliższy Bogu od tych co nie noszą munduru! Ty gabloto co sama
siebie reklamuje! Ty słupie do ogłoszeń wyklejony plakatem na swój własny temat!
- Będę przymuszony zatrzymać autobus! panowie - ostrzegł kierowca przez głośniki.
- Ale tego ci mało! - przekrzyczał go Baran - Mundurem dajesz do poznania, że nie
jesteś sam, lecz Armia Zbawienia za tobą! Grozisz w ten sposób swym umiłowanym braciom,
wy także grozicie... - zwrócił się do żołnierzy i żołnierek siedzących parami. - Grozicie
każdemu, że całą Armię ma naprzeciw siebie, wy, najpokorniejsze sługi Zbawiciela...
- Ty nie jesteś zły, ty tylko tak mówisz... pewność siebie znikła z głosu kapitana.
- Znamy te numery! - Baran zaczerpnął oddechu. - Dobrze cię szkolili! Na bluznierców
mowa numer siedem.
- Jesteś lepszy niż ci się wydaje... - raz zacząwszy, nie mógł już przestać kapitan.
Dosyć! - zagłuszył go Baran - Zciągać te mundury! Tylko maluczcy wejdą na niebiosa,
łachman i nagość najmilsze są Panu! Dalej! - Wysunął stopę i kopnął w kolano kapitana - Pan
ci dał przybranie: gębę jak zadek pawiana i ją będziesz nosił, to jest twój uniform! - postąpił
znów do przodu. - Zciągać! - krzyknął w stronę pododdziału. - Teraz musztra boża, zwlekamy
zło z siebie! Na  raz , rozpiąć guziki, na  dwa , ściągnąć bluzy!
%7łołnierze i żołnierki, przywykli do posłuchu, tylko czekali na znak kapitana, toteż
dosyć było, aby ten bezwiednie sięgnął palcami do zapięcia kołnierza, by dla naprawienia
winy jęli się rozbierać i rzucać mundury pod nogi.
Kierowca spojrzawszy w lusterko, zatrzymał autobus i oznajmił:
- Nie jadę.
Nikt nie zważał na niego.
- Teraz  trzy i  cztery ! - rozkazywał Baran - Na  trzy rozpiąć suwaki, na  cztery
wyskoczyć ze spodni i spódniczek! Pododdział wykonać!
Zamki zazgrzytały, gabardyna spadła na ziemię, błysnęły obciągnięte nylonem kolana
żołnierek, figi kolorowe, albo z czarnych koronek z wyszytym purpurowym płomieniem, co
miał przypominać, iż kto nie zgasi żądzy, będzie miał ją wypaloną piekielnym płomieniem.
Chcąc nie chcąc, kapitan, chociaż z ociąganiem, zdjął z grzbietu kurtkę i rozpinał pasek.
Pół gołe żołnierki i żołnierze bezwiednie mieli się ku sobie, szukając osłony przed zimnem i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.