[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Tak.
 Ile?
 Pięć.
 Kim ona jest?
 Guwernantką.
Dziewczę pokiwało powa\nie głową, po czym rzekła z namysłem:
 Nie jest śmiertelnie zraniona, ale ona chce umrzeć. Lekarza nie mo\ecie wołać. Ja jestem
winna i ja przy niej zostanę. Czy mogę?
 Owszem  potwierdził ksią\ę.
 Więc słuchajcie co zarządzę, w pańskim i moim interesie. Teraz ją tutaj obanda\uję, po
czym odejdę, by poszukać ziół, które leczą rany. Niedługo przyjdę i od tej chwili będę cały czas
przy niej i będę ją pielęgnowała, dopóki nie wyzdrowieje, ale nikt nie śmie tu przychodzić. Na
skutek rany będzie miała wysoką gorączkę i wtedy będzie wszystko opowiadać, co się
zdarzyło, więc łatwo nas mo\e zdradzić. Dlatego nikt nie śmie przychodzić, tylko ja.
 Ja tak\e nie?  pytał ksią\ę.
 Nie, widok pana mógłby ją zabić.
 Do diabła! To niech umiera!
Zarba spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem i rzekła:
 Dopiero teraz widzę co zrobiłam, to wielka wina, to straszny grzech, którego nie potrafię
odpokutować, ani naprawić. Pan jesteś wcielonym diabłem. Ale proszenie zapominać, \e
śmierć tej seniority wiele kłopotów sprowadzi na pana. Jej trupa musiałby zbadać lekarz, w
ka\dym razie odkryliby pchnięcie no\em i natychmiast wytoczyliby śledztwo.
Ksią\ę spoglądał ze zdziwieniem na Cygankę, która pozwalała sobie w taki sposób do niego
przemawiać, lecz \e ją potrzebował i ostatni wypadek nadto go osłabił, więc rzekł tylko:
 Dobrze, czyń co uwa\asz za stosowne. Kortejo niech się o wszystko postara. Tylko
proszę, aby krew starannie pozostała usunięta. Zresztą to wy sami wręczyliście mi te przeklęte
krople, więc mnie to dalej nic nie obchodzi, reszta, tu ju\ wasza sprawa. Adieu!
Oddalił się. Zarba po zabanda\owaniu rany równie\ wyszła, aby wkrótce powrócić z
odpowiednimi ziołami. W zamku rozpuścili wieść, \e guwernantka dostała nagle krwotoku i \e
zajmować się nią będzie Cyganka, która się lepiej na tej dolegliwości zna, ni\ niejeden lekarz.
Co się w pokoju chorej działo, o tym nikt się mógł dowiedzieć, nawet Kortejo.
Guwernantka, gdy odzyskała przytomność koniecznie chciała zedrzeć banda\e, lecz Zarba
czuwała pilnie. Rozwinął się wkrótce pomiędzy obiema kobietami cichy i przyjazny stosunek,
który zbawienne skutki wywierał na guwernantkę. Nie mówiła w ogóle o owym wieczorze,
lecz uśmiech zniknął z jej oblicze, męka duszy przewy\szała cierpienia ciała, dlatego minęły a\
trzy miesiące od owej chwili zanim mogła po raz pierwszy opuścić pokój.
Tymczasem Zarba odwiedzała ciągle Korteja. Kochała go pierwszą, wielką miłością, swego
południowego, gorącego serca, lecz coraz częstsze były chwile, w których poznawała, \e
miłość jego do niej zaczyna wygasać, \e nie kocha ju\ tak, jak na początku. W pałacu
wydawało jej się duszno i ciasno, dokładnie wiedziała, \e jest tylko z konieczności tolerowana,
a w gruncie rzeczy pogardzaną i odsuniętą osobą. Coraz częściej rozmyślała nad tym
bezprawnym, zbrodniczym u\yciem przez nią podanego środka i zastanowiwszy się nad tym
głębiej, doszła do przekonania, i\ ksią\ę jest zbrodniarzem, którym pogardzać trzeba, zaś jej
kochanek jego pomocnikiem i pewne wątpliwości w stosunku do niego pomału napełniały jej
serce. Im więcej się przywiązywała do guwernantki, tym większe cierpiała wyrzuty sumienia,
a\ pewnego razu, ze łzami w oczach wyznała, jak się cała rzecz odbyła i na klęczkach prosiła o
wybaczenie. Przy tym dowiedziała się od niej o faktach, które przedstawiły jej Korteja w innym
świetle i jej serce, jeszcze kochające, przejęły strachem.
* * *
Tymczasem Sternau nie mógł zapomnieć o najdro\szej sercu istocie, która tak bezwzględnie
radę jego i pomoc odrzuciła.
Poczuł niezwycię\one pragnienie zobaczenia swej ukochanej i chocia\ z początku dzielnie
walczył z tym uczuciem, tęsknota jednak go przemogła, więc postanowił ją odwiedzić,
zwłaszcza, \e przez cały ten długi czas nie dawała ani znaku \ycia, co go zaczęło niepokoić.
Udał się więc do zamku, by jej zło\yć wizytę lecz najpierw musiał udać się do rządcy pałacu.
Gdy go ujrzał, stremował się nieco, bo i Kortejo poznał go natychmiast.
 Czego chcecie?  pytał dumnie, prawie wyzywająco.
 Chciałem zapytać, czy mógłbym się widzieć z panną Walser?
 Czego od niej chcecie?
 Zło\yć jej przyjacielską wizytę, jako dowód grzeczności.
 Tak bardzo grzecznym nie wydajecie się.
 Czasem bywa się do niegrzeczności zmuszonym  odrzekł Sternau spokojnie i z
naciskiem.
 Aha! Przypominacie sobie więc mnie?.  Bardzo dobrze!
 To było&
 Stało się to w pierwszym dniu karnawału  uzupełnił Sternau.
 Dopuściłeś się wzglądem mnie zniewagi.
 Lecz nieznacznej  zaśmiał się nauczyciel.  Spodziewam się jednak, \e mały ten
wypadek nie powstrzyma pana od tego, byś mi zezwolił rozmawiać z panną Walser.
 Owszem, powstrzyma. Nie będziesz pan z nią mówił.
 A  rzekł nauczyciel na wpół z uśmiechem, na wpół wyzywająco.  Kto mi zabroni?
 Ja!
 Pan? A to w jaki sposób?
 Zakazuję przychodzić do mego domu.
 Ba. To wam nic nie pomo\e. Mo\ecie zabronić mi wstępu do waszego domu, lecz nie
przystępu do panny Walser. Zresztą, nie masz pan prawa zabraniać tego, bo nie jesteś
właścicielem pałacu.
 Lecz działam z rozkazu mego pana.
 Udowodnij to!
 Do pioruna. Jako ochmistrz, nie jestem zobowiązany do dawania panu wyjaśnień. Wynoś
się pan!
 Wynoszę się rzeczywiście, lecz nie na ulicę, lecz do księcia Olsunny.
 To zupełnie zbędne  dał się słyszeć głos za nim.  Czego pan ode mnie chcesz?
Obrócił się i poznał księcia, który wszedł, by osobiście załatwić jakąś naglącą sprawę.
Ksią\ę poznał go równie\. Czoło jego zmarszczyło się, a \yły nabrzmiały.
 A, có\ porabia tu ten człowiek?
 Chce odwiedzić senioritę Walser  odrzekł Kortejo.
 W jakiej sprawie?
 Nie wiem, powiedział, \e to kurtuazyjna wizyta. Nauczyciel potwierdził to spokojnym
skinieniem głowy, jakby obchodzono się z nim z największym szacunkiem i dodał do słów
ochmistrza:
 Jestem mianowicie mentorem w tym samym domu, w którym uczyła panna Walser, nim
objęła obecne stanowisko. Uwa\am za swój obowiązek, odwiedzić ją teraz w pałacu.
 To zupełnie zbędne  odrzekł ksią\ę.
 Dlaczego?  zapytał Sternau.  Ja sam mogę tylko osądzić, czy wizyta ta jest potrzebna
czy nie, bo cel jej mnie samemu jest znany.
 Nie będziesz pan mówił z seniora. Idz ju\ sobie!  rozkazał ksią\ę krótko.
Twarz nauczyciela przybrała zupełnie odmienny wyraz, tak \e ksią\ę i jego prawa ręka,
Kortejo, mimo woli cofnęli się przed nim.
 Pójdę rzeczywiście, je\eli i wasza wysokość sobie tego \yczy,  rzekł z roziskrzonym
wzrokiem  lecz powrócę w towarzystwie policji, by zbadać powody, dla których ta panna ma
pozostać przede mną ukryta.
 Nie mówi ona z nikim i nie przyjmuje nikogo.
Ta odpowiedz księcia dowodziła, \e obawiał się nauczyciela.
 Więc obchodzicie się z nią, jak z osobą uwięzioną?  zapytał.
 Nie lecz ona jest obecnie chora.
 Chora? Czy wolno zapytać jaka to słabość?
 Krwotok.
 Kiedy się rozpoczął?
 Przed pięcioma tygodniami.
 Który lekarz ją leczy?
 Jest w dobrych rękach.
Sternau spojrzał na obu badawczo i rzekł z powagą:
 Panowie, znacie moje stanowisko, i ja wasze tak\e. Jeśli panna Walser rzeczywiście jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.