[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiedy zaczêÅ‚y siê krzy¿owaæ zmarszczki wokół jego oczu? Czy to nie dziwne, ¿e
czoÅ‚o na przypominaj¹cej jajo gÅ‚owie stryja jest takie gÅ‚adkie? Niczym czoÅ‚o
młodej dziewczyny.
Jezu, pomySlaÅ‚ Matthew, i zacisn¹Å‚ powieki. Buck nie ma nogi.
Staraj¹c siê opanowaæ panikê, Matthew pochyliÅ‚ siê. UspokoiÅ‚ go równo-
mierny oddech Bucka.
 To byÅ‚o cholernie gÅ‚upie zagranie. ZasÅ‚aniaj¹c mnie wÅ‚asnym ciaÅ‚em, po-
peÅ‚niÅ‚eS straszny bÅ‚¹d. Czy¿byS miaÅ‚ zamiar walczyæ z tym rekinem? Przypusz-
czam jednak, ¿e nie jesteS ju¿ tak szybki, jak niegdyS. Teraz pewnie mySlisz, ¿e
jestem ci coS winien. No có¿, by Sci¹gn¹æ ten dÅ‚ug, bêdziesz musiaÅ‚ prze¿yæ.
Rcisn¹Å‚ mocniej jego dÅ‚oñ.
 Zapamiêtaj to, Buck. Bêdziesz musiaÅ‚ prze¿yæ, by Sci¹gn¹æ ten dÅ‚ug. Za-
stanów siê nad tym. JeSli mnie zostawisz, przegrasz, na dodatek razem z Beau-
montami rozparcelujemy miêdzy siebie twoj¹ dziaÅ‚kê z  Marguerite . Twoje pierw-
sze wielkie znalezisko, Buck. Poza tym, jeSli siê nie wygrzebiesz, nie uda ci siê
wydaæ tych pieniêdzy.
Pielêgniarka poklepaÅ‚a kurtynê, delikatnie przypominaj¹c, ¿e czas odwie-
dzin min¹Å‚.
 MusiaÅ‚bym siê za ciebie wstydziæ, gdybyS nie nacieszyÅ‚ siê sÅ‚aw¹ i bogac-
twem, o których zawsze tak bardzo marzyÅ‚eS, Buck. Pamiêtaj o tym. Wyrzucaj¹
mnie st¹d, ale wkrótce wrócê.
Tate, aby pokonaæ zdenerwowanie i sennoSæ, kr¹¿yÅ‚a tam i z powrotem po
korytarzu. Zobaczywszy pojawiaj¹cego siê w drzwiach Matthew, podbiegÅ‚a do
niego.
 OdzyskaÅ‚ przytomnoSæ?
 Nie.
Tate ujêÅ‚a go za rêkê, jednoczeSnie zmagaj¹c siê z wÅ‚asnymi obawami.
 Lekarz uprzedzaÅ‚, ¿e Buck jeszcze przez jakiS czas siê nie obudzi. Chyba
jednak wszyscy mieliSmy nadziejê, i¿ bêdzie inaczej. Teraz wartê przejmuj¹ mama
i tata.  Kiedy zacz¹Å‚ potrz¹saæ gÅ‚ow¹, niecierpliwie ScisnêÅ‚a mu palce.  Mat-
thew, posÅ‚uchaj. Stanowimy jeden zespół. S¹dzê, ¿e Buck bêdzie potrzebowaÅ‚
nas wszystkich, wiêc powinnySmy nieco odpocz¹æ. Idziemy do hotelu. Zjemy
jakiS posiÅ‚ek i przeSpimy siê kilka godzin.
81
Mówi¹c te sÅ‚owa, ci¹gnêÅ‚a go korytarzem. USmiechnêÅ‚a siê do rodziców uspo-
kajaj¹co, a potem poprowadziÅ‚a Matthew w stronê windy.
 Musimy siê nawzajem wspieraæ, Matthew. To najlepsze rozwi¹zanie.
 Na pewno mogê coS zrobiæ.
 WłaSnie to robisz  oSwiadczyła łagodnie.  Wkrótce tu wrócimy. Po pro-
stu musisz trochê odpocz¹æ. Ja równie¿.
SpojrzaÅ‚ na ni¹. ByÅ‚a blada, niemal przezroczysta. Wokół oczu rysowaÅ‚y siê
cienie  wynik wyczerpania. ZdaÅ‚ sobie sprawê, ¿e w ogóle o niej nie mySlaÅ‚. Nie
wzi¹Å‚ tak¿e pod uwagê, ¿e powinna znalexæ w nim wsparcie.
 Potrzebujesz snu.
 RzeczywiScie przydaÅ‚oby mi siê kilka godzin.  Trzymaj¹c go za rêkê,
wsiadÅ‚a do windy i nacisnêÅ‚a guzik parteru.  Potem tu wrócimy. Bêdziesz mógÅ‚
siedzieæ przy Bucku, dopóki siê nie obudzi.
 Tak.  Matthew wpatrywaÅ‚ siê bÅ‚êdnym wzrokiem w zmniejszaj¹ce siê
numerki.  Dopóki siê nie obudzi.
Na zewn¹trz wiatr zacinaÅ‚ deszczem i koÅ‚ysaÅ‚ palmowymi liSæmi. Taksówka
podskakiwaÅ‚a na w¹skich, opustoszaÅ‚ych uliczkach, co chwila wpadaj¹c w jak¹S
kaÅ‚u¿ê. Jazda samochodem przypominaÅ‚a sen  w snopach przednich SwiateÅ‚ prze-
suwaÅ‚y siê ciemne skupiska nie znanych budynków, a wszystkiemu towarzyszyÅ‚
monotonny pisk wycieraczek na przednich szybach.
Matthew wyj¹Å‚ z portfela kilka karaibskich banknotów, a Tate w tym czasie
wysiadÅ‚a. W ci¹gu kilku sekund miaÅ‚a kompletnie mokre wÅ‚osy.
 Tata daÅ‚ mi klucze do pokoju  zaczêÅ‚a.  Co prawda to nie Ritz.  Gdy
znalexli siê w maleñkim hallu zastawionym wiklinowymi fotelami i wspaniaÅ‚ymi
roSlinami, ponownie próbowaÅ‚a siê uSmiechn¹æ.  Ale za to mamy st¹d blisko do
szpitala. Nasze pokoje znajduj¹ siê na pierwszym piêtrze.
Gdy szli po schodach, Tate nerwowo pobrzêkiwaÅ‚a kluczami.
 To twój pokój. Tata mówiÅ‚, ¿e jesteSmy s¹siadami.  SpojrzaÅ‚a na klucze
i odczytaÅ‚a numery.  Matthew, czy mogê wejSæ do ciebie? Nie chcê byæ sama. 
PodniosÅ‚a gÅ‚owê i spojrzaÅ‚a mu w oczy.  Wiem, ¿e to gÅ‚upie, ale&
 W porz¹dku. Chodx.  Wzi¹Å‚ od niej klucze i otworzyÅ‚ drzwi.
W pokoju znajdowaÅ‚o siê łó¿ko przykryte narzut¹ w pomarañczowe i czer-
wone kwiaty oraz maleñka komoda. Lampkê zdobiÅ‚ przechylony na bok aba¿ur.
Marla zabraÅ‚a z Å‚odzi ubrania i uÅ‚o¿yÅ‚a je starannie w nogach łó¿ka. Matthew wÅ‚¹-
czyÅ‚ lampkê. ¯Ã³Å‚tawe SwiatÅ‚o s¹czyÅ‚o siê przez krzywy aba¿ur. Deszcz waliÅ‚ w szy-
by peÅ‚nymi zÅ‚oSci piêSciami.
 Skromnie tu  mruknêÅ‚a Tate. Pod wpÅ‚ywem dziwnego przymusu wypro-
stowaÅ‚a aba¿ur, jakby ten zwyczajny gest miaÅ‚ rozwiaæ panuj¹cy w caÅ‚ym po-
mieszczeniu smutek.
 S¹dzê, ¿e przywykÅ‚aS do czegoS caÅ‚kiem innego.  Matthew wszedÅ‚ do Å‚azienki
i wróciÅ‚ z cienkim rêcznikiem, maj¹cym rozmiary serwetki pod talerz.  Wytrzyj wÅ‚osy.
 Dziêki. Wiem, ¿e powinieneS siê przespaæ. Najlepiej by byÅ‚o, gdybym zo-
stawiÅ‚a ciê samego.
UsiadÅ‚ na brzegu łó¿ka i skoncentrowaÅ‚ siê na zdejmowaniu butów.
82
 JeSli chcesz, mo¿esz przespaæ siê tutaj. Nie musisz niczego siê obawiaæ.
 Niczego siê nie obawiam.
 A powinnaS.  Z westchnieniem wstaÅ‚, wzi¹Å‚ od niej rêcznik i sam energicznie
zacz¹Å‚ wycieraæ jej gÅ‚owê.  Na szczêScie, nie musisz. Zdejmij buty i wyci¹gnij siê.
 PoÅ‚o¿ysz siê obok mnie?
Kiedy usiadÅ‚a i ze znu¿eniem zaczêÅ‚a zmagaæ siê ze sznurowadÅ‚ami swoich
tenisówek, bacznie siê jej przyjrzaÅ‚. WiedziaÅ‚, ¿e mógÅ‚by j¹ mieæ  wystarczyÅ‚by
jeden dotyk, jedno sÅ‚owo. MógÅ‚by siê w niej zatraciæ, zapomnieæ o smutku. Wy-
korzystaæ jej delikatnoSæ, przychylnoSæ i sÅ‚odycz.
Ale wtedy znienawidziłby samego siebie.
Bez sÅ‚owa zdj¹Å‚ narzutê. PoÅ‚o¿yÅ‚ siê na przeScieradle i wyci¹gn¹Å‚ do niej rêkê.
Bez wahania poÅ‚o¿yÅ‚a siê, przytuliÅ‚a do niego i oparÅ‚a gÅ‚owê na jego ramieniu.
OgarnêÅ‚a go gwaÅ‚towna fala po¿¹dania. Potem zamieniÅ‚a siê w têpy ból, gdy
Tate poÅ‚o¿yÅ‚a dÅ‚oñ na jego klatce piersiowej. WtuliÅ‚ twarz w jej pachn¹ce desz-
czem wÅ‚osy i znalazÅ‚ w nich zdumiewaj¹c¹ mieszaninê otuchy i bólu.
Bezpieczna, przepeÅ‚niona ufnoSci¹ zamknêÅ‚a oczy.
 Wszystko bêdzie w porz¹dku. Wiem, ¿e wszystko bêdzie w porz¹dku.
Kocham ciê, Matthew. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • WÄ…tki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.