[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Jakich chłopaków miałem na myśli ?  powtórzył moje pytanie.  Czy ja wiem?
Tak w ogóle. Naszych chłopaków& na przykład z Powstania Listopadowego 
powiedział.
A ja, który myślałem, który prawie przekonany byłem, że się rozczaruję Nowym na
kwaterze!
 Aha  mówię.  Aha. Aha. No tak. No to tych z Wiosny Ludów miałeś chyba też
na myśli?
 Też. Miałem też na myśli tych z Powstania Styczniowego.
 I tych z Komuny Paryskiej.
 Też. I tych z Wojny Domowej w Hiszpanii.
 I tych z Powstania Warszawskiego.
 Tak. Tych też oczywiście miałem na myśli. Zamilkliśmy przez chwilę i ja po tej
chwili powiedziałem:
 Gdybyś ich zawołał i gdyby cię usłuchali, to byłaby to wielka piękna armia
duchów. Tych dwóch zakapiorów tak się wycofało, jakby wiedzieli, co im grozi.
 Miałem jeszcze na myśli tych z Boliwii  powiedział najpierw Michał Kątny
łagodnie i poważnie i po tym dopiero się uśmiechnął.  Tak. Dziwnie szybko się
wystraszyli. A co oni właściwie od ciebie chcieli?
 A czy ja wiem, bracie? Coś im się nie podobało i tyle.
 Tak. Tak to jest.
 Ja nie wiem, jak to jest, ale zawsze jak wchodzę na obcą zabawę albo gdzieś do
knajpy w jakimś mieście i tak dalej, to zawsze coś się musi stać. Zawsze się
kroi na jakąś
bójkę.
 Tak to jest. Mogę ci powiedzieć, że to samo jest ze mną. Albo się komuś za
bardzo
nie podoba, albo się komuś za bardzo podoba. Co wychodzi na jedno, bo jak się
komuś za
bardzo podoba, to zawsze jest ktoś drugi, komu się to właśnie bardzo nie podoba.
 Narzeczony  mówię ze śmiechem.
 Raz narzeczony, raz fagas, czasami brat, ale to rzadziej. Najczęściej to jest
Strona 106
Stachura Siekierezada
mąż.
 Smutne życie tych mężów z tymi żonami.
 Mnie ich nie żal. Są tylko tyle samo warci, co one. A nawet o te trochę mniej.
Ale
nie ma o czym mówić. Twoje zdrowie, Janek.
 Tak. Moje. I twoje.
 Nasze.
 Nasze.
Cyknęliśmy się kubkami i spełniliśmy po łyku. Zaledwie pól godziny, może trzy
kwadranse, jak znałem tego chłopaka, a myślałem o tym, czy dojdzie do tego, że
opowiem
mu to, czego nikomu, nawet Gałązce Jabłoni mojej, nie opowiedziałem: moją
straszliwą
dymną mglistą chorobę. Chyba nie dojdzie, chyba na pewno nie dojdzie do tego,
ale samo to,
że o tym myślałem po trzech kwadransach znajomości z tym chłopakiem, już samo
to, że o
tym myślałem, było niezwykłe. Niesamowite. A wszystko przez te jego oczy. Bardzo
jasnoniebieskie. I bardzo dymne. Bardzo mgliste.
 Bezbłędny ten bimber. Ktoś tu pędzi w Bobrowicach?
 Nie. W Czerniawie. Taka wioska niedaleko przez las w stronę na Nową Dolę.
Powiem Peresadzie, żeby cię zaprowadził. Peresada to ten mały, który okiełznał
Kaziuka na
zabawie. Tego, który rąbał stoły. Widziałeś?
 Widziałem. Tego mi żal, bo może zgnić w kryminale, jak dopadnie w ataku szału
tę swoją sukę. Ależ on zawył:  Gdzie ta suuuuka?!
 Jak wilk zawył. Ciarki mnie przeszły.
 Ja jeszcze słyszę to wycie.
I zamilkł i ja nic nie mówiłem i tak było, jakbyśmy się wsłuchiwali w to wycie
Kaziuka, które gdzieś tam jeszcze niosło się w mroznym klarownym nocnym
powietrzu
przestrzeni. Zimowe mrozne nocne powietrze jakby stworzone jest po to, żeby
przeszywać je
wilczym wyciem, pomyślało mi się smutno. Ile razy w takie zimowe białe noce z
dala od
mojej Gałązki Jabłoni cudownej, wypędzony od niej wiecznymi i zawsze
niespodziewanymi
nawrotami mojej choroby, ile razy chciałem zawyć nad naszym rozdartym,
rozdzierającym
losem, Gałązko Jabłoni, ty tam, ja tu, ty tu, ja tam, i wkładałem pięść w usta i
gryzłem palce,
żeby nie wyć. Ty nie wiesz o tym i dobrze. Ja ci nie powiem. Bo po co? Ale to
się skończy.
To się musi skończyć.
 To skoczymy po bimber do tej Czerniawy w trójkę z Peresadą  powiedział
Michał Karny.
 Ja już nie. Biorę we wtorek wypłatę i wybywam stąd.
Do ciebie jadę, dziewczynko najmilsza, Gałązko Jabłoni, moja cudowna piękna
mądra
cierpliwa. Jakaś ty ze mną cierpliwa, duszko moja. Bądz jeszcze trochę
cierpliwa. Bądz!
 Wyjeżdżasz. To szkoda. Szkoda, że wyjeżdżasz.
 Posłuchaj, Michał. Tobie to mogę powiedzieć od razu i wprost. Umówmy się na te
parę dni, które zostały, że nie będziesz mnie pytał, gdzie jadę, do kogo, skąd
jestem, czy mam
rodzinę i tak dalej. Ja cię też nie będę pytał, jaki (tu chwilkę szukałem słowa)
niebieski wiatr
cię przygnał w te dzikie strony ani skąd jesteś, i tak dalej, ani kim jesteś,
choć to mnie
cholernie ciekawi. Będziesz chciał mówić o tym  ja będę słuchał, nie zadając
pytań. Ja będę
chciał mówić  ty będziesz słuchał, jeżeli oczywiście będziesz chciał słuchać.
Bo nie zawsze
się chce.
Strona 107
Stachura Siekierezada
 Tak powinno być, jak mówisz. I chcę ci powiedzieć, że cię o nic takiego nie
pytałem.
 Nie pytałeś. Michał, wiem, ale powiedziałem to, bo bałem się, że zapytasz. A
nie
lubię o tym mówić. Zwłaszcza pytany. Twoje zdrowie, Michał.
 Niepotrzebnie się bałeś, Janek. Ja też nie lubię o tym mówić. Ale skąd możesz
wiedzieć. Nasze!
 Nasze!
Spełniliśmy po łyku i ja wstałem i wyszedłem na dwór, bo przycisnął mnie
pęcherz.
Znieg jarzył się nisko na polach i gwiazdy jarzyły się wysoko tam na tamtych
polach. Zimno
było, mróz, a ja cały rozgorączkowany byłem. Tym, że, ech, straszliwe manowce,
tym, że już
za trzy, cztery dni, będę jechał do niej, Gałązki Jabłoni mojej ukochanej, ale
cicho sza, cicho
sza. Byłem też bardzo rozgorączkowany tym chłopakiem, jego niebieskimi dymnymi
oczami,
tym, co mówił i jak to mówił i w ogóle. A ja, który myślałem, że na pewno się
rozczaruję
Nowym na kwaterze. Ale skąd mogłem wiedzieć, jak to on powiedział. Zawsze
przecież tak
było, prawie zawsze tak było, że nic, tylko rozczarowania nowymi znajomościami.
Tak, że te znajomości nowe ja je zawierałem już tylko bardzo przelotnie.
Powiedziałem sobie, że nie mam czasu na tiutiutiu z pięknymi kobietami ani na
hohoho z
męskimi postaciami, ani na paraeunuchoidalne dyskusje z poetami (d ileż wolę
fantazyjne
dialogi z miasteczkowymi fryzjerami). Powiedziałem sobie, że tylko Gałązka
Jabłoni,
tajemnice świata świdrujące toń i ten dym, ta mgła ta mgła, którą muszę przejść,
muszę
zwyciężyć, bo inaczej zadusi mnie ona któregoś pięknego dnia.
Od Remizy Och. Straży Pożarnej słychać było obereczkowe dzwięki zabawy. Była
gdzieś pierwsza godzina nad zimowym pózno wstającym ranem i bumstarara trwała
tam w
najlepsze. Tych dwóch typów w towarzystwie może jeszcze dwóch innych typów
daremnie
wypatrywało za nami oczy, krążąc i buszując po sali, płosząc zamelinowane w
ciemnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.