[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stronę Palaisau. Snadz trafili na lepszą drogę, gdyż zaczęli szybko się oddalać. Do diabła! zawołał gniewnie czyżby Aramis nie chciał, bym go dopędził? Ba! Za wiele mam do stracenia, by ulec jego chwilowym grymasom. Mimo, że koń muszkietera był zmęczony, pędził co tchu. Powóz zniknął za wzgórzem, lecz skoro d Artagnan dostał się na szczyt, spostrzegł z zadowoleniem, że zyskał na przestrzeni. Czwórka jednak miała przewagę nad jednym, tym bardziej że po wspięciu się na szczyt koń d Artagnana zaczął zwalniać biegu. Na zakręcie d Artagnan dostrzegł dwóch jezdzców, którzy go doganiali. Hm! Na pewno Grimaud i Atos! pomyślał sobie i znów zwrócił całą uwagę na powóz. W tej chwili postanowił dobyć wszystkich sił konia, by dotrzeć do powozu, a gdyby mu się to 55 nie udało, co najmniej zabić jednego z czwórki. Musi zatrzymać Aramisa za każdą cenę, musi otrzymać od niego wiadomości. W międzyczasie d Artagnan zdołał wyciągnąć z siodła jeden z pistoletów i wsunąć go za pas. Teraz sięgał po drugi, gdy naraz wyczuł jezdzca tuż za sobą i zawrócił gwałtownie. W tej chwili nieznajomy strzelił do muszkietera. Kula zerwała mu kapelusz z głowy, lecz nie zraniła. Teraz dopiero spostrzegł d Artagnan swą pomyłkę. To nie byli przyjaciele, lecz obcy. Drugi jezdziec mierzył w niego z pistoletu. Bez namysłu d Artagnan podniósł broń i wypalił. W tej chwili jednak koń jego przykląkł na kolana. Kula przeciwnika ominęła muszkietera, ugodziła jednak w brzuch jego konia. Mordercy! zaklął muszkieter. Naraz koń zwalił się na bok, wyrzucając go z siodła. Jak zwinny kot d Artagnan szybko stanął na nogach. Upadek obezwładnił mu rękę. Upadając z konia przygniótł ją dotkliwie. Jeden z napastników zeskoczył z konia i chwycił za szablę, drugi dobijał ranne zwierzę. Mordercy! zawołał d Artagnan ponownie. Czy wiecie, że macie przed sobą oficera królewskiej gwardii? Pytanie to nie wywarło na drabach żadnego wrażenia. Byli to najwidoczniej jacyś weterani wojen z Italią i Niemcami, ludzie gotowi za cenę dobrego pistoletu podciąć człowiekowi gardło. Z całym wysiłkiem woli d Artagnan dobył szabli. Nie było czasu do stracenia. Jeden z brutali nacierał już. Tu nie było najmniejszego złudzenia co do zamiarów napastników. D Artagnan poznał się na nich natychmiast. Był to rodzaj ludzi, którzy zabijają lub sami padają w zawziętej walce z przeciwnikiem. Unikając pierwszych cięć, d Artagnan próbował metod napastnika i przekonał się, że aczkolwiek był dobrym szermierzem, bił się ciężkawo, po wojskowemu. Na razie muszkieter nie mógł czynić nic innego, jak bronić się. Bierz go z boku, Carabin! zawołał drugi, gotując się do walki. Zrozumiano odpowiedział towarzysz i natarł na d Artagnana. Tchórze! zawołał muszkieter, znalazłszy się w dwóch ogniach. Nie, monsieur dobrzy robotnicy odpowiedział Carabin zgryzliwie. D Artagnan cofnął się kilka kroków wstecz, by mieć oko na obydwie szable. Teraz dopiero wracał do siebie. Niezwykle szybkie cięcia jego rapiera oszołomiły przeciwników i zmusiły do tym większej natarczywości. Słońce chyliło się ku zachodowi. W blasku czerwonych promieni szable przeciwników nabrały koloru miedzi, a z oczu im tryskał piekielny ogień. Carabin starał się zajść d Artagnana z tyłu, lecz ten szybko plan jego zniweczył. Teraz opanowała muszkietera wściekłość, przed którą ustąpiła jakakolwiek groza niebezpieczeństwa. Kurz jaki się unosił spod stóp napastników, krwią zaszłe oczy, zaciśnięte usta, pot ściekający z czoła, błyskawiczne starcia szalej i śmierć, jakiej upatrywał u nich w przebiciu gardła, wszystko to zdawało się płynąć niby podniecające wino w żyłach muszkietera. Naraz zaśmiał się głośno. Wciąż jeszcze bardziej zajęty przez pierwszego, d Artagnan nagłym skokiem w bok uwolnił się za pewną chwilę od Carabina i zaatakował drugiego. Ta jedna chwila musiała decydować o losie kawalera. Nie wolno było jej stracić. Zabić jednego, a pózniej skończyć z drugim. Kilka sekund upłynęło zanim Carabin mógł się zorientować w sytuacji i zbliżyć się do boku d Artagnana. W tych to sekundach rapier muszkietera obracał się przed oczami zbira z taką szybkością, że formalnie oślepił go. Trwało to jednak sekundę. Znów szable ścierały się. Jeszcze chwila, aż nagle d Artagnan skierował cios w głowę napastnika, zwiódł go jednak, gdyż rapier przeszył mu szyję. Carabin natarł z wściekłością. Tchórz! wrzasnął na muszkietera. Kawaler tak nie tnie! 56 Oczywiście, że nie odparł d Artagnan z całym spokojem, broniąc się przed awanturnikiem. Ja nie mam do czynienia z kawalerami, tylko z dobrymi robotnikami. Na wiarę, sam jestem dobrym robotnikiem. Pracuj więc, gdy obrócę cię w paliwo diabelskiego ognia! Carabin zaatakował muszkietera z taką gwałtownością, że ten się zdumiał. To był szermierz lepszego kalibru aniżeli pierwszy. Doskonale znał się na sztuce i bynajmniej nie zamierzał popisywać się nią tylko, chciał zabić. Ale d Artagnanowi nie było to wszystko pierwszyzną. Hotel Muszkieterów nie był miejscem szermierskiej rozrywki. Nie zdziwił się, gdy dojrzał w lewej ręce zbira sztylet, którym najwidoczniej pragnął sobie pomóc. Był to jednak zabieg bezowocny gdyż rycerz nie dopuścił go do siebie na tak krótką metę. Minuty mijały. Słońce zaszło. Walka trwała. Zwiadkami jej był zabity, dwa konie i trzeci zdychający. Carabin dwukrotnie dotknął d Artagnana końcem szabli, raz w ramię, raz w gardło. Tak jednak lekko, że nawet krew się nie pokazała. Na nic się zdały fortele, ale też walka zbytnio się przeciągała. Nie mógł dopuścić myśli do głowy, by zbir zwyciężył. Nagle muszkieter wbił rapier w przeciwnika. Carabin zachwiał się. Szabla wypadła mu z ręki. Patrzył na d Artagnana okropnym wzrokiem. Krew szybko farbowała przepoconą koszulę. Ach! ryknął strasznym głosem. Ty... tyś mnie zabił... Za chwilę zwalił się na twarz. Minęło kilka sekund i zbir uniósł się na łokciu z niemałym wysiłkiem. Na twarzy malował się obraz śmierci. D Artagnan stał z rapierem w ręku i łapał otwartymi ustami świeże, wieczorne powietrze. Panowała cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem konia. D Artagnan obejrzał szablę. Nie było na niej śladów krwi, więc schował ją do pochwy. Wody! jęknął Carabin w siodle... Z całego serca odpowiedział d Artagnan i pospieszył do konia. Pij podał rannemu butelkę do ust. Ale z ciebie mistrz, mój przyjacielu pochwalił rycerza słabym głosem. To jest przyjemność zginąć z takiej ręki. Twoje nazwisko? D Artagnan, porucznik m... Ach, ty jesteś d Artagnan, ten który zabił Jussaca. A więc to nie wstyd! %7łałuję jedynie, że nie wykonałem polecenia. Więcej wody... D Artagnan pochylił się znów nad zbirem, podając mu wodę. W tej chwili ranny, ściskając wciąż w dłoni sztylet, zamierzył się nim w muszkietera, drugą ręką pociągnął go silnie za rękaw. D Artagnan stracił równowagę i upadł na nogi zbira. Cios nie dopisał, sztylet zadrasnął lekko skórę rycerza na karku. Aotr zawołał d Artagnan, próbując się uwolnić z uścisku zbira. Gdybym... Jak błyskawica zbir podniósł się z ziemi. Okrzyk rozpaczy wydarł się z jego ust. Umierał. Ostatnim, nadludzkim wysiłkiem Carabin uderzył d Artagnana między oczy. Muszkieter padł twarzą na ziemię i leżał niby martwy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |