[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyprawy. Przystanąwszy zapytał o coś, na co ja przytaknąłem głową, potem rowerzysta bez słowa pognał przed siebie. Po paru minutach pojawił się chłopiec w bekieszy, z kwadratem białego płótna na ustach i nosie, smyrgnął przez płot i otworzył bramę. Patrzyłem na bandaż i myślałem, że nasze nosy nie zmieściłyby się pod tą szmatą. Potem stałem chyba z kwadrans przed nowoczesnymi drzwiami, od wewnątrz zatarasowanymi przez krótką, ale grubą żerdz. Przeszkoda została także usunięta: 174 znalazłem się w kantynie, w której głównym sprzętem była solidna i wysoka lada, jak w banku; tworzyła winkiel. Na półkach roztasowało się dużo wyrobów ze złota, srebra i porcelany. Wpatrywałem się zakłopotany. Pomyślałem sobie coś o rozsądku i właśnie dlatego zawstydziłem się. Lśniącość nie dawała ciepła temu przybytkowi. Biały, sztywny obrus na stoliku w kącie potęgował uczucie zimna i melancholii. Gdyby się zapomnieć, to od biedy można by przyjąć, że znalazłem1 się przed ołtarzykiem wschodniego bóstwa, niestety, urządzonym bez gustu. W górze królował na płótnie bohomaz zrobiony z bardzo niekonweniujących z sobą kolorów. Obserwowałem, a zza lady patrzyła na mnie dziewczyna, której czarne włosy, rozczesane pośrodku na głowie, opadały za uszami jak smolne lepiszcze. Coś mówiła, pytała, zagadnąłem po angielsku, wszak to język marynarski wystarczy znajomość kilkuset wyrazów i objedziesz świat. Dziewczyna jednak nie rozumiała, natomiast w równych, krótkich odstępach czasu wypowiadała po kilka jednakowo brzmiących słów. Na pewno pytała, czego chcę. Przesunąłem wzrokiem po szybie na ladzie. Papierosy, których opakowanie nie zachęcało, zapałki, cukierki z zawiesiną krochmalu na bibułce, niciane skarpety bardzo drogie i kalesony su-perbajowe. Poza tym w kącie wino i wódka. Kartoczki są? spytałem. Kartoczki... Pani- majetie pa ruski? Teraz rozpoczęła się naprawdę gigantyczna praca nad przybliżeniem naszych intencji. Dziewczyna, ubrana w nieforemmy granatowy żakiet, unosiła brwi nad skośnymi oczami, wyżej, wyżej, bardzo wysoko, to miało jej pomóc w zrozumieniu moich słów i gestów. Pózniej pokazywała na coś, czego nie potrzebowałem. W końcu rozkładała bezradnie ręce. Nie panirmajetie pa ruski? Nie charaszo. 175 Charaszo odpaliła po raz pierwszy energiczniej i z uśmiechem. Nie przyjęła zarzutu. Ja nie ruska diewoczka. I jej twarz znów straciła energię, chociaż dziewczyna szczerze pragnęła mnie obsłużyć. Po chwili jednak wdaliśmy się w długie rozhowory na temat mojego życzenia. Wreszcie jakby skapowała i szukała czegoś gorączkowo pod ladą. Plecy miała okrągłe. Zaraz wyjęła białą kopertę z wydrukowanym już znaczkiem pocztowym w jednym rogu i z kołowym rysunkiem tańca ludowego w drugim rogu: Wyciągnąłem już rękę i zmitygowałem się, jakbym się zląkł, że moja decyzja jest pochopna i zaprzepaszczę coś nie do odżałowania. Ja choczu kartoczku... Znów podniosła w zdziwieniu brwi, lecz nie pytała, dlaczego upieram się przy pocztówce. I znów prowadziliśmy długą rozmowę, ona przeważnie na migi, ja zaś wyrzucałem masę słów, wśród których nieodmiennie powtarzałem kilka wyrazów zrozumiałych dla dziewczyny: charaszo, żenka, rebionka, tawariszcz, karteczka, avion. Siedem miesięcy i już rebionko. Siedem miesięcy panimajetie. Karteczka... panimajetie. Karteczka... panimajetie... karteczka... żenka... avion... Avion niet powiedziała. %7łelaznaja doroga. Karteczka! Panimajetie diewoczka! Krasiwaja diewoczka. Z tą pięknością to był zwykły komplement, chyba tonący tak schlebia ratującej go czarownicy- Krasiwaja? Próbowała uśmiechu i nagłe zatroskanie wymalowało się na jej płaskiej twarzyczce. %7łenka krasiwaja. Przełknąłem ślinę i powtórzyłem: Karteczka. %7łenka ma rebionko, panimajetie. Nagryzmoliła coś na papierze i powiedziała: Za-wtra. Zadecydowała, a mimo to jeszcze przez parę 176 minut nurzaliśmy się w rozmowie posługując się tym razem zapasem kilkunastu słów rosyjskich. Kiwaliśmy nad sobą głowami, bo dowiedzieliśmy się, że oboje nie mamy już rodziców. Człowiek rozumie człowieka najlepiej przez straty. U was żenka. Ech, żenka. U was muż, ot. Nie. U mnie muza niet. Rozmowę skomplikowaną długimi przystankami, jak powróz węzłami, przerwało wejście umundurowanego faceta, który obrzucił nas badawczym spojrzeniem. (Przepraszam za faceta. Tam nie ma facetów, tam są monolitnie wyciosane wizerunki.) Twarz wyglądała na stanowczą, a gesty były konkretne. Zamilkliśmy. Wojskowy kupił zapałki, po namyśle wziął jeszcze pudełko cukierków, następnie przypatrywał się po kolei wszystkim towarom w kantynie, w końcu zerknął raz i drugi na mnie i przechyliwszy głowę zapytał o coś dziewczynę. Odpowiedziała jakby z wahaniem, unikając mojego wzroku, ale złapałem słowo karteczka". Poczułem tkliwość i wdzięczność jakby dziewczyna obroniła mnie przed czymś, a być może w ten sposób wyraziła solidarność ze mną i zrozumienie dla desperacji. %7łenka... Polsza... Rebionko". Teraz odczytałem w geście mężczyzny pytanie, czy nie potrzebuję niczego więcej. Dziewczyna spojrzała na mnie. Wtedy ja wyciągnąłem do niej rękę na pożegnanie. Podniosła swoją rękę i podała mi ją, lecz dłoń ani drgnęła, jakby była w łupkach. Hm. Nazajutrz, jak było umówione, znów poszedłem do kantyny o przepisowej godzinie. Powietrze było gęste od szronu i kłuło, ale nic to. Tam gdzie kończył się falochron, woda podskakiwała aż do szczytu kamiennego brzegu, na tle kosmatego powietrza reprezentowała wyrazny zimny połysk ekspansji. Myślałem, że tu jest naj- 12 Dziewczyny i chłopcy 177 zimniejsza woda na całym świecie i podziwiałem aż do dreszczy w grzbiecie lekko ubraną kobietę, która w lodowatej wodzie łowiła zielsko gołymi rękami wgłębiając je po łokcie. To zielsko będzie gotowane albo smażone na sojowej mazi. Nie wiem, dlaczego czułem się współwinny i [ Pobierz całość w formacie PDF ] |