[ Pobierz całość w formacie PDF ]
72 samo zagnali do roboty. To, mówię, leżeli jedni na drugich, Moskal na Niemcu, Niemiec na Moskalu pokotem. Tu w tej alei? A rżnęli się nie tylko bagnetem, ale i długimi nożami. Tak ta pogaśli, skłuci wraz, trzy- mając się za gardła jeden drugiego, z powbijanymi w piersi nożami. Tu właśnie, w tym ci- chym miejscu, w tym kościele . Zepsuł nam chwilę ponurą bajką stary gaduła. Odszedł w swą stronę telepiąc z miejsca na miejsce stare nożyska, a niosąc między dojrzewające żyta swoją sklerozę, dojrzałą w pełni. Popchnął nam myśl i uczucia w nieznośną dziedzinę wojny. Ach, więc to tutaj jest na naszej ziemi ta nieruchoma granica, ta linia prosta, gdzie się po wiekach zeszli starzy kamraci gdzie na się z rowów i skrytek tylowiecznych wypadli poróż- nieni przyjaciele! Ta to tajna aleja stała się kresą jedyną ich granicy na naszym rozgrodzonym polu! Tu się wreszcie poczęli rżnąć nożami. Tu się wreszcie ścisnęli garściami za gardziele. Nóż zbójecki w piersi zbójeckie pierwszy drugiemu, drugi pierwszemu. Tak! Dobrze! Tak niechaj będzie! Nóż po rękojeść w piersi przyjaciela, przyjacielu! Za krzywdę tamtych, za powstańców pędzonych w Sybir daleki. Gniew straszliwy, zemsta boża tu ich przygnała między owe bez- mowne drzewa. Tu im kazała wytaczać wzajem ze siebie krew. Niemiec Moskala, Moskal Niemca oko za oko, ząb za ząb mordować we wściekłej zemście za krwawe polskie łzy, za niewolę, za tyloletnie kajdany. Tak! Dobrze! Tak niechaj będzie! Bij po sam trzonek, Niemcze! Nie żałuj ani jego, ani siebie, Moskalu! Szarp go, jak wilk, zębami! Do ostatniego tchu! Uchodzimy z tego miejsca, gdzie, zda się, jeszcze słychać wściekłe jęki z milczącej ziemi, gdzie w szumie liści łka płacz umierających. Droga, co znika w trawie, prowadzi nas na wzgórza, gdzie rosną najwyższe drzewa. Wiązy ogromne, obłamane, koślawe, tworzą z koron swych jakby baldachim dziwnego kształtu. U podnóża tych drzew zatoczone jest koło rozległe z grubych kamieni, które tu zostawił lodowiec czy Wisła pradawna porozrzucała po polach. Stoją wokół, jakoby niewysokie men- hiry w wyniosłej trawie, prowadząc kamienną aleją do środkowego dolmenu, gdzie jednak rzucają się w oczy najzupełniej nowoczesne, czarne, równo w głazie kute litery: 29 DEUTSCHE, 37 RUSSEN GEFALLEN 1914 Na niewysokich menhirach, z których każdy ma jednako ostre zakończenie, czytamy, obok niemieckich, nazwiska owych Deutsche wyryte w twardym kamieniu: ,,Moczyński, Rogoziński, Fabiński, Kornowski, Krajewski, Rekowski, Zakrzewski ... A na obłych lodowcowych czy wiślnych kamieniach czytamy, obok rosyjskich, nazwiska owych Russen, którzy wbiwszy noże po rękojeść w piersi wrogów śpią tu na wieki u pograni- cza ich boju: Wąsowicz, Zabielski, Galewski, Wiktor, Szczerbiński ... Uczucia nasze schwytane zostały w potrzask. Ani w prawo teraz, ani w lewo! Jesteśmy w położeniu Puka polującego zajadle na drozda. 73 Uciekamy z tego miejsca naszej fatalnej pomyłki. Szumi w dole łan żyta. Tam pójdziemy! Tam na nas czeka radość! Dołem ciemne, śródzdzbłem wodnistozielone, górą rdzawe, brunatnokłose rośnie i buja w dobie swego kwitnienia. Obłoki faliste, to śniade, to pociemniałe, snują się po nim na obraz i podobieństwo chmur niebieskich. Kwiaty żytnie, pylniki zwisające na niteczkach cienkich jak włosy, oblegają plewy wybiegające w ość świetlistą. Pręciki kwiatów pokazały się już i wi- rują, roją się w tym ogromnym kłośnym morzu. Ponad wzrost wysokiego mężczyzny wybu- jały, przelewa się ciemniejącymi kłosami ten dar niebios dla niskiej ziemi, płynie w dal. Pławi się w rozkoszy naszych oczu łan żytni o krańcach niedosięgłych. Trafiliśmy na ścieżkę, co przecina niwę na poprzek, i zapadliśmy z głowami, ponad któ- rymi szum się przechadza, w tę krzycę błogosławioną, dzieło wielkiej pracy człowieczej. Dołem wahają się za wiatrem tam i sam seledynowe zdzbła, a wśród nich tulą i chyłkiem pę- dzą żywot podjadki, pasożyty i wysysacze soków ognicha, mak, kąkol, zbiedniała koni- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |