[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak zadra. Deszcz rozbijający się o oprawione w ołów gomółki szkła w oknie& Umierający
przyjaciel udziela mu błogosławieństwa&
115
Seton Cosmopolita podawał się za Anglika. Ciemne oczy i śniada karnacja przeczyły temu,
lecz w tamtych czasach nikt się nad tym nie zastanawiał. Wspaniała epoka, wtedy nie używano
paszportów, każdy był tym, za kogo się podawał& Tylko on znał jego prawdziwe imię. Arabski
alchemik Geber, człowiek który jako pierwszy wydarł przyrodzie sekret destylacji alkoholu
i tajemnicę kamienia filozoficznego. Przeżył prawie osiemset lat, by zginąć na skutek ludzkiej
chciwości i własnej głupoty. Ech, druhu&
Ołów stopił się. Teraz na gorącą powierzchnię metalu alchemik rzuca szczyptę proszku. Miesza
starannie. Trzydzieści obrotów wystarczy. Niedużą, stalową formę umieścił na parapecie, kła-
dąc pod spód płytkę terakoty. Leje z puszki żółty metal. Formę łapie cęgami, zanurza w garnku z
wodą. Syk i kłąb pary. Po pół godzinie można wyjąć sztabkę. Wygląda bardzo dobrze, ma szwaj-
carskie oznaczenie Credit Bank Suisse oraz informację o masie  1 kilogram.
Alchemik kładzie ją na wadze. Kilogram i piętnaście gramów. Nigdy nie udaje się precyzyj-
nie trafić& Ale pewnie się nie pogniewają, jak kruszcu będzie odrobinę więcej. Co jeszcze?
Prawdziwe sztabki mają wybity numer. %7ładen problem. Z walizki wyjmuje puncę i młotek&
Zrobić złoto to nie kłopot. Ale wymienić je na gotówkę  tu zaczynają się schody. W XVII
i XVIII wieku bił holenderskie dukaty. Wtedy groził za to stryczek. Ryzykował, ale jego monety
miały próbę nawet nieco lepszą niż prawdziwe, nigdy nie wpadł& Ciekawe, swoją drogą, co by
mu zrobili współcześni Szwajcarzy?
* * *
Dziesiąta wieczorem. Monika dawno się ulotniła, żararaka stuka łbem o pokrywkę wiaderka.
Katarzyna przeciąga się kusząco.
 Mam ochotę na małą przechadzkę  mówi.  Z gadem na smyczy, to znaczy w pudełku.
 ZOO już zamknięte  zauważa Stanisława.
 Owszem, ale pomyślałam sobie, żeby zanieść to paskudztwo do szkoły i odłożyć na miej-
sce&
 Sądzisz, że to Sieklucki?
 Może& Nie podoba mi się ten typek. Ma na zapleczu pracowni kilka akwariów z gadami.
Myślę, że warto by sprawdzić, czy któreś nie jest czasem puste.
 Ale szkoła jest zamknięta na głucho&
Kuzynka pokazuje jej pęk kluczy. Wychodzą w chłód i wilgoć pazdziernikowej nocy. W taka
pogodę żule zapadli na melinach, nie wyściubiają nosa za próg. Szkoła stoi ciemna, po murach
spływa woda& Drzwi podłączone są do alarmu, ale Katarzyna już dawno poznała kody. Zatrza-
skuje ciężkie, dębowe skrzydło. Zapala światło. Jeśli ktoś z zewnątrz zauważyłby błysk latarki,
może zadzwonić po policję. A zatem do pokoju nauczycielskiego po klucze od pracowni i za-
plecza.
Pakamera powitała ich kwaśnym zapachem amoniaku, wonią odchodów węży&
116
 O, niezła kolekcja  Stanisława kręci głową patrząc na solidny, stalowy regał.
Rusztowanie ciągnie się od podłogi do sufitu. Akwaria z rybkami, terraria z jaszczurkami,
węży jest kilkanaście. Największe wrażenie robi dwumetrowy pyton. Na widok kobiet unosi
płaski łeb i wysuwa rozwidlony języczek.
 Nie pokazuj języka, bo ci krowa nasika  mruczy Katarzyna i nie widząc zgorszonego
wzroku kuzynki rozgląda się po pomieszczeniu. Wszystkie akwaria są pełne rozmaitej zwierzy-
ny. %7ładne nie stoi puste.
 Cholera, to chyba nie jego robota  wzdycha.
 To co robimy z naszym ciapusiem?
Kuzynka wypatrzyła duży słój z dziurkowaną pokrywką. Pewnie do trzymania owadów.
 Trudno, do rana jakoś się przemęczy.
Spokojnie wytrząsa jadowitego węża na blat, szybko, zanim się zorientuje, przygniata do
desek rozwidlonym kijkiem. Stanisława chwyta żararakę za kark tuż przy głowie i pakuje do
słoja.
 Zobaczymy reakcję pana profesora  mówi.  Zdziwi się, czy się nie zdziwi& Tak czy
siak, da mu to do myślenia, niezależnie od tego, czy jest winny, czy nie. Co ty na to, żeby się tu
troszkę rozglądnąć?
 Doskonały pomysł.
Pierwsza szafa wypełniona jest preparatami w słojach. Nic ciekawego, jakieś chrząszcze.
W drugiej ośmiolitrowa butla z mlecznobiałą zawartością.
 O  cieszy się Stanisława.  Zacieru nastawił i bimberek będzie pędził&
Jej kuzynka oświetla zawartość latarka. Kręci głową.
 To nie bimber tylko hodowla jakichś kultur bateryjnych, ciekawe&
 Ano nic tu po nas. Chodzmy&
Na dworze zacina deszcz. Ochłodziło się, para z oddechów jest wyraznie widoczna w ciem-
nościach.
 Niepokoi mnie jedno  wzdycha Stanisława.  Jeśli ktoś ma do nas jakiś żal, wie gdzie
mieszkamy&
 Hmm& uhum  kuzynka sprawdza, czy czeczeński rewolwer tkwi dobrze na swoim
miejscu w kieszeni. Dawno nie strzelała& Ma nadzieję, że nie wyszła z wprawy.
* * *
Księżniczka Monika budzi się w swoim szałasie. Spogląda na wyświetlacz telefonu komór-
kowego. Szósta rano. Na zewnątrz po deszczu jest mokro. W środku sucho i ciepło. Materac,
dwie baranie skóry, śpiwór. W piecyku dogasa żar. Ubranie zawiesiła na kołkach wbitych w ścianę.
Powietrze pachnie dymem. Większość ludzi uznałaby te warunki za skrajnie prymitywne. Ale
jej tu dobrze. Laptop w zasięgu ręki, książki& Czego jeszcze chcieć od życia? Centralnego
117
ogrzewania i ciepłej wody w kranie? Po co? Wstaje i przeciąga się, aż strzelają jej stawy. Lubi
sypiać nago, lepiej wtedy kontroluje ciepłotę ciała. Aatwiej wychwycić moment, kiedy należy
się obudzić i dorzucić do pieca. Spogląda w lustro. Nadal jest bardzo chuda, ale dwa miesiące
dobrego odżywiania pozwoliły jej odrobinę odzyskać ciała. Nie lubi chodzić głodna.
Włosy ma już nieco przetłuszczone, trzeba umyć. Narzuca na siebie szlafrok i wychodzi
z szałasu. Trawa, zmoczona całonocnym deszczem, przyjemnie chłodzi jej stopy. Wiatr ciągną-
cy od strony łąki jest zimny, ale przywykła. Ludzie boją się niskich temperatur, ubierają zbyt
grubo, a potem jedna noc pod gołym niebem skutkuje zapaleniem płuc. A przecież można się
zahartować. Można sprawić, by ciało było twarde jak deska, odporne, okrzepłe. Trzeba tylko
chcieć& Trzciny i pomost. Tu nikt jej nie zobaczy.
Zrzuciła szlafroczek i zaczerpnęła miskę wody. Przyjemnie poczuć na nagiej skórze uderze-
nie wiatru. Zmoczyła włosy i natarła je szamponem. W zimnej wodzie nie chciał się pienić, ale
chwila tarcia i detergent zrobił swoje. Spłukała. Wodę wylała do dołka dwa metry od strugi.
Szkoda truć rybki chemią. Zanurzyła się w rzeczce. Położyła w wodzie, pozwoliła by ją uniosła.
Bliższy kontakt z mułem na dnie uznała za raczej niewskazany. Palce u stóp zaczęły drętwieć.
A zatem koniec kąpieli. Wyskoczyła na pomost i starannie roztarła ręcznikiem. Zawiązała go na
głowie w węzeł, lodowaty wiatr w połączeniu z mokrymi włosami może być niebezpieczny.
Owinęła się w szlafrok i ruszyła do domku. Przyjemnie będzie dla odmiany zanurzyć się w ciepłe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.