[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czerwonymi kołami dla każdego z nas. Staje z rozstawionymi stopami, pistolet trzyma obu- rącz i strzela. Huk taki, że bolą mnie uszy. Wyciągam szyję, żeby popatrzeć na cel. Kula prze- szła przez środkowe koło. Odwracam się do swojego celu. Rodzina nigdy nie pochwaliłaby mnie za strzelanie. Powiedziałaby, że pistolety używane nawet do samoobrony, a nie tylko do przemocy, są oznaką samolubstwa. Wyrzucam rodzinę z głowy, rozstawiam stopy na szero- kość barków i delikatnie obiema dłońmi obejmuję chwyt pistoletu. Jest ciężki, trudno go utrzymać na dużą odległość od ciała, ale chcę, żeby był jak najdalej od mojej twarzy. Naci- skam spust, z początku z wahaniem, potem mocniej, odchylając się od broni. Dzwięk razi mi uszy, odrzut podbija ręce do nosa. Potykam się, przyciskam rękę do ściany za mną, żeby za- chować równowagę. Nie wiem, gdzie trafiła kula, ale wiem, że sporo minęła cel. Strzelam jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz, żadna kula nie trafia. - Statystycznie rzecz biorąc - odzywa się chłopak Erudytów stojący obok, Will, i uśmiecha się do mnie - do tej pory powinnaś wcelować chociaż raz, choćby przypadkiem. - Jest blondynem, ma potargane włosy i zmarszczkę między brwiami. - Naprawdę. - Nie akcentuję pytania. - Tak. Myślę, że właściwie to przeczysz naturze. Zaciskam zęby, odwracam się do celu, postanawiam przynajmniej pewnie stanąć. Sko- ro nie potrafię sprostać pierwszemu zadaniu, które mi dają, to jak przebrnę przez pierwszy etap? Mocno naciskam spust, tym razem jestem przygotowana na odrzut. Ręce mi odskakują, ale stopy są jak wrośnięte. Dziura po kuli pojawia się na skraju tarczy, unoszę brew pod adre- sem Willa. - No widzisz, mam rację. Statystyka nie kłamie - oznajmia. Uśmiecham się lekko. Zużywam pięć nabojów, zanim trafiam w środek. Na ten widok czuję przypływ energii. Jestem rozbudzona, oczy mam szeroko otwarte, dłonie ciepłe. Opusz- czam pistolet. Jest moc w kontrolowaniu czegoś, co może wyrządzić takie szkody - w kontro- lowaniu czegokolwiek. Może rzeczywiście to miejsce dla mnie. Do przerwy na lunch ramiona mi pulsują od trzymania pistoletu w poziomie, z trudem rozprostowuję palce. Masuję je po drodze do jadalni. Christina zaprasza Ala, żeby usiadł z nami. Za każdym razem, kiedy na niego spoglądam, słyszę jego łkanie, więc staram się na niego nie patrzeć. Przesuwam groszek widelcem, myślami wracam do testów przynależności. Kiedy Tori ostrzegała mnie, że Niezgodność jest niebezpieczna, odnosiłam wrażenie, że mam to wypisane na twarzy i jeśli wybrałabym niewłaściwą drogę, ktoś by to zobaczył. Jak do tej pory nie było problemu, ale nie czuję się dzięki temu bezpiecznie. A jeśli się odsłonię i zdarzy się coś strasznego? - Och, daj spokój. Nie pamiętasz mnie? - pyta Christina Ala, robiąc sobie kanapkę. - Zaledwie parę dni temu razem chodziliśmy na matmę. A ja nie jestem spokojną osóbką. - Matmę najczęściej przesypiałem - tłumaczy się Al. - Była na pierwszej godzinie! A jeśli niebezpieczeństwo nie pojawi się wkrótce - a jeśli uderzy po bardzo wielu la- tach, a ja nie zauważę, że się zbliża? - Tris! - Christina pstryka mi palcami przed twarzą. - Jesteś tutaj? - Co? O co chodzi? - Pytałam, czy w ogóle pamiętasz, że chodziłaś ze mną na zajęcia - powtarza. - Bo słu- chaj, bez obrazy, ja pewnie nie zapamiętałabym ciebie. Cały Altruizm wyglądał dla mnie tak samo. I nadal tak wygląda, tylko że teraz nie jesteś jedną z nich. Gapię się na nią. Jakbym chciała, żeby mnie sobie przypomniała. - Przepraszam, byłam nieuprzejma? - pyta. - Przyzwyczaiłam się do mówienia tego, co myślę. Mama twierdziła, że uprzejmość to oszustwo w ładnym opakowaniu. - Chyba dlatego nasze frakcje zazwyczaj nie zadawały się z sobą. - Wybucham krót- kim śmiechem. Prawość i Altruizm nie żywiły do siebie nienawiści, takiej jak Erudycja do Altruizmu. Prawdziwym problemem dla Prawości jest Serdeczność. Mówi się, że ci, którzy ponad wszystko cenią pokój, zawsze będą oszukiwać, żeby nie mącić wody. - Mogę tu usiąść? - Will stuka palcem w stół. - Co, nie chcesz zadawać się ze swoimi kolesiami z Erudycji? - pyta Christina. - To nie są moi kolesie. - Will stawia talerz. - To, że byliśmy w tej samej frakcji, nie znaczy, że ze sobą trzymamy. No i Edward i Myra chodzą z sobą, a ja nie zamierzam być pią- tym kołem u wozu. Edward i Myra, pozostałe transfery z Erudycji, siedzą dwa stoły dalej, tak blisko sie- bie, że trącają się łokciami, krojąc jedzenie. Myra przerywa, żeby pocałować Edwarda. Przy- glądam im się uważnie. Widziałam tylko kilka pocałunków w życiu. Edward odwraca głowę i przyciska usta do ust Myry. Z sykiem wypuszczam powietrze przez zęby, przenoszę wzrok. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |