[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do redakcji. Tymczasem musi ją czymś zjednać. Przecież to kobieta... Ponętna wi- zja jej włosów i łabędziej szyi wypełniła cały jego umysł. Usta wyschły. Jakby... zamknął oczy... jakby czuł smak skóry na jej szyi. W myślach rozpinał jej sukienkę. S R Pod spodem ma oczywiście bieliznę. Wątły, koronkowy biustonosz, spod któ- rego jak dojrzałe owoce wyskoczą pełne, jędrne piersi. Będzie drżała od jego doty- ku i... Na ziemię ściągnęło go uparte szarpanie za rękaw. Z niejakim rozdrażnieniem stwierdził, że to sam pan premier przyszedł wkraść się w jego łaski. Obrócił się tak, by móc, rozmawiając, dyskretnie obserwować Cate. Ale nie było jej na swoim miejscu! Zaczął szukać jej wzrokiem w tłumie, gdy w pewnym momencie usłyszał zza jakichś parasoli złowieszczy dzwięk jej śmiechu. Poczuł się, jakby dostał armatnią kulą prosto w brzuch. Malcolm Devlin miał ją w swych szponach. Wokół nich zebrała się już grup- ka osób, Cate rozmawiała z nimi, uśmiechała się... Zmiała się! W obecności naj- cwańszego drania w tym kraju! - Nie teraz - jęknął, odsuwając jakiegoś uciążliwego utrapieńca, który bloko- wał mu przejście. Słuchając plotek, Cate po raz kolejny poczuła pokusę wyciągnięcia notatnika i spisania co smakowitszych kawałków. Na szczęście miała wspaniałą pamięć do szczegółów. Naprawdę chciała dotrzymać obietnicy i z nikim nie rozmawiać, ale to prze- cież nierealne. Zanim się zorientowała, co to za Malcolm, było za pózno, a nim zdążyła zareagować, zaprosił do towarzystwa kilka kolejnych osób. Na szczęście, gdy zaczęła opowiadać, jak spotkała Tomana szpitalnej impre- zie dobroczynnej, wszyscy byli już znudzeni. Wystarczyło wspomnieć, ile się czeka na operację serca, by uznali swoje własne towarzystwo za znacznie bardziej atrak- cyjne. Tylko Malcolm dalej słuchał. Zaniepokoiła się, co powie Tom, gdy przyłapie ją z mężem Olivii. Wyczeka- ła, aż grupa wokół niej pogrąży się w dyskusji o czyimś domu za pięćdziesiąt mi- S R lionów i ruszyła w stronę drugiego końca pomostu. Malcolm, niestety, podążył za nią. - Cate, możesz mi powtórzyć swoje nazwisko? Jego niewinne oczy nie dawały jej spokoju, a upór działał na nerwy. - Summerfield - odpowiedziała po krótkim wahaniu. - Summerfield - powtórzył z namysłem. - Gdzie ja mogłem słyszeć to nazwisko... Nie pisano o tobie ostatnio w kroni- ce towarzyskiej? Ten facet minął się z powołaniem. Byłby z niego świetny dziennikarz. Stanęła na palcach, szukając wzrokiem Toma, ale parasole zasłaniały widok. - Szczerze mówiąc... Słońce przysłonił wysoki cień. Serce jej zamarło. Szczupły, ciemnowłosy i dyszący żądzą zemsty Tom Russel patrzył na nią z góry. - Kochanie... - gwałtownie wyciągnął do niej ręce. Jego głos, choć miły, przy- prawił ją o dreszcze. Tom z udawanym ociąganiem spojrzał na jej towarzysza. - O, Malcolm. Dziękuję, że przyszedłeś. - Uścisk dłoni przypomniał szczęk oręża. Rozcierając uwolnioną z uścisku dłoń o marynarkę, Malcolm złożył Tomowi kondolencje. - Miło mi się rozmawia z twoją przyjaciółką - dodał. - Ale powiedz mi, Cate, ta Summerfield z Clariona", to nie jest jakaś twoja krewna? Pytanie wzbudziło zainteresowanie kilku najbliżej stojących osób. Krewni Toma. Było ich dość, żeby dokonać na niej samosądu. On sam patrzył na nią nie- przyjemnie. Ogarnęła ją fala paniki. Malcolm Devlin miał ją na widelcu. Mogła skłamać, udawać inną Cate Summerfield, to przecież nie było nie- prawdopodobne. Przypomniała sobie drogą, mądrą twarz babci i ogarnął ją wstyd. Nie może tchórzliwie ukrywać swego zawodu, zdradzić wpajanych jej od dziecka ideałów. Na pewno przyjaciele Toma cenią sobie wygodne życie w demokratycznym kraju. S R Jak długo taka demokracja przetrwa bez publicystów gazet takich jak Clarion"? Mimo tych pocieszających myśli tchórzliwe serce waliło jak młot pneuma- tyczny. Tom ją zabije. - Tak, to ja. Piszę dla Clariona". Choć na twarzy miała uśmiech, włosy stały jej dęba ze strachu. Nikt się nie poruszył. Za sekundę otrząsną się z szoku, rzucą się na nią i powieszą na pierwszej lepszej rei. Zastanawiała się, czy powinna już uciekać, gdy poczuła na swojej talii ramię Toma. - Jesteśmy kolegami po fachu, prawda, kochanie? - dodał z uśmiechem na ustach, choć jego oczy wcale nie były uradowane. - Tylko po przeciwnej stronie barykady. Choć ratował sam siebie, była mu wdzięczna za ten gest i nie umiała ukryć tej wdzięczności. Natychmiast wszystko mu wybaczyła. Zadziwiające, jak nawet w tak ekstremalnej sytuacji mogła czerpać przyjemność z bliskości jego ciała. Krew krą- żyła zmysłowo w żyłach, umysł poddał się uczuciu. Nawet gdy odsunęli się nieco od siebie, czuła się jakby odizolowana od szyderstw Malcolma i jemu podobnych. Tom miał rację. Jechali na tym samym wózku. Niestety, krótka chwila razem szybko się skończyła. - Dobrze, że pojawił się ktoś nowy w twoim życiu - to któraś macocha złapała [ Pobierz całość w formacie PDF ] |