[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Najbardziej martwiło ochmistrzynię milczenie Sary i jej odmowa odwiedzenia
pana MacDougala. Pani Hamilton przekazała jej wiadomość od tego człowieka,
lecz Sara tylko się odwróciła.
Pani Hamilton przystanęła przed jej drzwiami i potarła bolące miejsce w krzy\u.
Co działo się między tym dwojgiem? Myślała, \e wie, lecz teraz nie była taka
pewna. I kto postrzelił pana MacDougala?
Zapukała do drzwi Sary i weszła, nie czekając na odpowiedz. Sara siedziała przy
słabym ogniu, czesząc mokre włosy. Z rozpuszczonymi włosami, ubrana w
bladoró\owy szlafrok z koronką przy kołnierzu i mankie-
148
tach wyglądała niemal tak młodo jak wtedy, kiedy pierwszy raz przybyła do Byrde
Manor. Ledwie dwunastoletnia, słodka, jednak pełna \ycia, miała prawdziwy
talent do pakowania się w tarapaty.
A teraz ta strzelanina...
Pani Hamilton wzięła się pod boki.
-To staje się zbyt niebezpieczne, Saro. Najwy\szy czas, \ebyś napisała do Liwie i
Neville'a i powiadomiła ich, co właściwie się tutaj dzieje.
Sara pogrą\ona była w swych mrocznych myślach, lecz na oświadczenie starej
kobiety odwróciła się gwałtownie.
-Nie. Jeszcze nie.
" To wymknęło ci się z rąk, dziecko. Nie widzisz tego?
" Nie. - Sara wstała. - Wmieszanie Liwie i Neville'a nic nie pomo\e. Proszę, pani
Hamilton. - Ujęła kobietę za rękę. - Nie wiem, kto postrzelił pana MacDougala, ale
wiem, \e on i ja w końcu zawarliśmy porozumienie.
" Porozumienie? Chcesz powiedzieć, \e on zrezygnuje z dowiedzenia swych praw
do Byrde Manor?
Sara odwróciła wzrok od czujnego spojrzenia słu\ącej. Będzie musiała powiedzieć
pani Hamilton prawdę o pierwszym mał\eństwie Camerona Byrde'a z matką
Marshalla MacDougala i o swej propozycji kupienia milczenia pana MacDougala.
Podniosła wzrok na lojalną słu\ącą jej matki.
- Nie byłam całkiem szczera, kiedy powiedziałam pani, \e on niczego
się nie dowiedział w Dumfries.
Pani Hamilton wysłuchała wszystkiego i trochę zbladła. -1 tak - zakończyła Sara -
zgodził się przyjąć ode mnie równowartość Byrde Manor. Kobieta pokręciła głową.
" Ten Cameron Byrde. Co za drań! Sądzę, \e mamy wielki dług wobec pana
MacDougala za to, \e zgodził się nie zhańbić Liwie i Augusty. Ale, Saro, to tak
du\o pieniędzy!
" Tak. Ale jaki\ mo\e być lepszy u\ytek z moich pieniędzy ni\ chronienie mojej
siostry i matki? Mam a\ za du\o pieniędzy, i tylko jedną rodzinę.
Pani Hamilton westchnęła.
" Dobrze powiedziane, dziecko. Dobrze powiedziane, ł powiadasz, \e się zgodził?
" Tak. Tam... tam nad rzeką omawialiśmy szczegóły naszego porozumienia. Wie
pani, jak przekazać fundusze i tak dalej. Ruszyłam z powrotem do domu, a on
wrócił do łowienia ryb, kiedy usłyszałam strzał.
Pani Hamilton zadr\ała, po czym wzięła Sarę w mia\d\ące objęcia.
149
" Dzięki Bogu, \e ju\ cię tam nie było. Równie dobrze mogli ciebie postrzelić.
" Tak - mruknęła Sara. Bała się, \e ktoś umyślnie postrzelił pana Mac-Dougala, \e
ktokolwiek to był, poczekał, a\ ona odejdzie. Lecz kto chciałby zrobić coś takiego?
Nikt w Kelso nie miał powodu go skrzywdzić.
Z wyjątkiem pana Guinei. Ale było to mało prawdopodobne. Czy to mo\liwe, by
ktoś inny przyjechał tutaj za MacDougalem? Ktoś z jego przeszłości, kto miał do
niego urazę?
- On pyta o ciebie - powiedziała pani Hamilton, gdy wreszcie puściła
Sarę. - Pewnie chce ci podziękować za to, \e wyciągnęłaś go z rzeki.
Sara wiedziała, \e musi stanąć z nim twarzą w twarz, lecz myśl o jego
straszliwym oskar\eniu obezwładniała ją. Gdyby to był inny mę\czyzna, byłaby
oburzona takim niedorzecznym podejrzeniem. Myśl, \e uwa\ają za morderczynię,
była mia\d\ąca. Wiedziała, \e musi go przekonać do siebie, ale nie była do tego
gotowa.
" Zobaczę się z nim pózniej.
" Lepiej zaczekaj do jutra. To jego ramię będzie go rwało całą noc. Dałam mu
dawkę laudanum i miętowej herbaty z miodem, \eby mógł szybko zasnąć. Sen
sprzyja zdrowieniu, czy\ nie? No, chodz  dodała, prowadząc Sarę do drzwi. -
Zejdziemy do kuchni i coś zjemy.
Sara jadła, gdy\ był to jedyny sposób na uspokojenie pani Hamilton. Lecz po
zjedzeniu pół miski duszonej baraniny i kawałka chleba z masłem przeprosiła i
wróciła do swego alkierza. Przysunęła krzesło do okna, usiadła z ksią\ką na
kolanach, patrząc na zachodzące słońce. Zmierzch ociągał się, co było typowe dla
wiosny w północnych krajach. Jedna po drugiej pojawiały się gwiazdy, cicho
rozsypując się po niebiosach i w pewnej chwili Sara zasnęła.
Tak znalazł ją Marsh.
Obudził się półprzytomny i zdezorientowany w łó\ku, którego nie rozpoznał.
Jednak zmiana pozycji i przenikliwy ból sprawiły, \e wszystko sobie przypomniał.
Swoje starcie z Sarą nad rzeką; jej odejście; huk wystrzału.
Gdy patrzył na nią teraz, trudno mu było uwierzyć, \e ona miała coś wspólnego z
tym strzałem. Stał w otwartych drzwiach jej alkierza i po prostu wpatrywał się w
nią. Osunęła się na krzesło przy oknie i spała. Lampa zaczęła się dopalać, lecz
wystarczyło jej mizernego światła, by oświetlić Sarę.
Włosy spłynęły jej na ramiona i piersi.
Jej gęste rzęsy tworzyły na bladych policzkach niewinne cienie w kształcie
półksię\yca. Jej usta, przeciwnie, kusiły go ka\dym ró\owym kapryśnym
wygięciem.
150
Mimo bólu w ramieniu, wątpliwości w głowie i utrzymujących się skutków
laudanum poczuł wyrazny przypływ po\ądania. Jeśli kiedykolwiek pociągała go
kobieta, to była nią Sara. Jedyna kobieta, od której powinien uciec, a przy której
chciałby trwać. Nawet teraz, kiedy nie był pewien, czy ona jest przyjacielem, czy
wrogiem, pozostawałajedyną kobietą, dla której skłonny był zmienić wszystkie
plany.
Tylko \e nie mógł jej mieć, szczególnie w sposób, jaki okrutnie jej zaproponował.
Bo\e, có\ z niego za odra\ający drań! Ka\dy mę\czyzna, któiy zaproponowałby
coś tak plugawego, zasługiwał na to, by go zastrzelić.
Wszystko, co mógł teraz zrobić, to zgodzić się na jej pierwotną propozycję.
Pozwolićjej wykupić wolnośćjej rodziny od grozby, jaką im przedstawił. Ze
względu na swą matkę - lecz przede wszystkim ze względu na Sarę - wiedział
teraz, \e musi dać jej tę wolność.
Musi opuścić Szkocję na zawsze. Ukląkł przed nią i poło\ył zdrową rękę na jej
kolanie.
- Saro. Saro?
Poruszyła się, zaczęła się wiercić na krześle i lekki grymas zachmurzył jej
pogodne rysy.
" Odejdz. Po prostu odejdz... - wymamrotała i urwała.
" Pójdę sobie. Jak tylko sfinalizujemy nasze porozumienie. - Potrząsnął jej
kolanem, nieznośnie świadomy ciepła i jędrności jej ciała. Niechętnie cofnął rękę.
- Saro, obudz się. Musimy porozmawiać.
Choć jej oczy pozostały zamknięte, uśmiechnęła się lekkim wygięciem ust, które
sprawiło, \e krew napłynęła mu do lędzwi. To był piękny, szczeiy uśmiech. Po
czym otworzyła oczy i przez chwilę spoglądała na niego.
" Pan MacDougal.
" Marsh. Chcę, \ebyś nazywała mnie Marshem.
" Marsh - powtórzyła, wcią\ się uśmiechając.
Przysunął się, po czym skrzywił, czując ból w ramieniu. Jej uśmiech natychmiast
zaczął blednąc. Jej oczy przejaśniły się, a on uświadomił sobie, \e ona śniła.
Kiedy się uśmiechnęła i wypowiedziała jego imię, nie była całkiem przebudzona.
Lecz teraz była. Usiadła prosto na krześle, mrugając oczami.
" Nie postrzeliłam pana. Jak\e chciał w to
uwierzyć!
" Nie wynajęłam te\ nikogo, \eby to zrobił.
Usiadł na piętach i starał się nie zauwa\ać jej splątanych przez sen włosów i
cienkiego, przylegającego szlafroka, który rozchylił się na biuście.
- Czy wiesz, kto to zrobił?
151
Pokręciła głową.
- Nie. Co pan robi tutaj, w moim pokoju w środku nocy?
Wstał.
-Nie przyszłaś do mnie.
- Nie bez powodu - odparła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.