[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PozdrowiÅ‚em ich sÅ‚owami: «Niech bÄ™dzie pochwalony Jezus Chry- stus^ ale żaden mi nie odpowiedziaÅ‚. Zdziwiony, przyjrzaÅ‚em siÄ™ im uważnie, by poznać, co to za jedni, ale żadnego z nich nie rozpozna- Å‚em. PostaÅ‚em obok nich parÄ™ minut i dobrze siÄ™ im przypatrujÄ…c odniosÅ‚em wrażenie, jakby cierpieli. Ponownie pozdrowiÅ‚em ich, lecz i tym razem nie odpowiedzieli. PoszedÅ‚em zatem na pierwsze piÄ™tro, do celi ojca gwardiana, którego spytaÅ‚em, czy czasem nie przybyli do nas jacyÅ› bracia z zagranicy. PrzeÅ‚ożony odparÅ‚ na to: «Ojcze Pio, a któż by wypuszczaÅ‚ siÄ™ tu do nas w takÄ… niepogodÄ™?!». «Ojcze - powiedziaÅ‚em - na dole, przy kominku siedzÄ… czterej kapucyni z naciÄ…gniÄ™tymi na twarze kapturami i grzejÄ… siÄ™. Pozdrowi- Å‚em ich, lecz nie odpowiedzieli mi. DokÅ‚adnie przyjrzaÅ‚em im siÄ™, ale żadnego z nich nie rozpoznaÅ‚em. Nie wiem, co to za jedni». Ojciec gwardian krzyknÄ…Å‚: «Jak to możliwe, żeby przybyli tu bracia z zagranicy, o których nic mi nie wiadomo?! Zejdzmy na dół». ZeszliÅ›my do sali kominkowej, lecz tam nie byÅ‚o już nikogo. ZrozumiaÅ‚em wtedy, iż najprawdopodobniej byli to dawno zmarli bracia proszÄ…cy o pomoc. CaÅ‚Ä… tÄ™ noc spÄ™dziÅ‚em modlÄ…c siÄ™ za nich". PrzychodzÄ™ z czyśćca" Innym znowuż razem Ojciec Pio siedziaÅ‚ w altanie, w przyklasz- tornym ogrodzie, a byÅ‚o to w piÄ™kne majowe popoÅ‚udnie. Towarzy- 46 szyÅ‚o mu piÄ™ciu braci oraz biskup Alberto Costa z Melfi. To wÅ‚aÅ›nie biskup Costa spytaÅ‚ go, czy zjawiÅ‚y mu siÄ™ kiedyÅ› duchy zmarÅ‚ych. - Wiele razy", odparÅ‚ Ojciec Pio, po czym zaczÄ…Å‚ swÄ… opowieść. ByÅ‚o to w czasie wojny. Klasztor w San Giovanni Rotondo, jak wszystkie inne, byÅ‚ opustoszaÅ‚y, gdyż wiÄ™kszość zakonników wziÄ™to do wojska. WÅ›ród niewielu, którzy zostali, byÅ‚em ja i o. Paolino. MieliÅ›my siÄ™ opiekować alumnami. KtóregoÅ› zimowego popoÅ‚udnia, a spadÅ‚o wtedy sporo Å›niegu, do klasztoru przybyÅ‚a na parÄ™ dni siostra ojca Paolina, Assunta Di Tommaso. Przed nadejÅ›ciem zmroku o. Paolino powiedziaÅ‚ swej siostrze, by na noc udaÅ‚a siÄ™ do jednej z usÅ‚użnych nam parafianek, Racheliny Russo. Assunta baÅ‚a siÄ™ jednak wyjść z klasztoru w takÄ… niepogodÄ™. W drodze do najbliższej osady mogÅ‚y jÄ… spotkać różne niebezpieczeÅ„- stwa - czy to bÅ‚Ä…kajÄ…cy siÄ™ wygÅ‚odniaÅ‚y wilk, czy to jakiÅ› zÅ‚oczyÅ„ca. Wielce zakÅ‚opotany o. Paolino odrzekÅ‚: «Assunto, przecież wiesz, że w klasztorze obowiÄ…zuje klauzura i kobiety nie majÄ… tu wstÄ™pu. Co mamy zrobić?». Assunta zaproponowaÅ‚a: «Wystarczy mi łóżko polowe tu, w tym pokoju, i tej nocy jakoÅ› to bÄ™dzie. Jutro pójdÄ™ do Racheliny». «JeÅ›li ciÄ™ to urzÄ…dza - odpowiedziaÅ‚ o. Paolino - każę przygotować ci tu łóżko, byÅ› mogÅ‚a spokojnie odpocząć». ZawoÅ‚aÅ‚ do siebie kilku alumnów, którym poleciÅ‚ przynieść łóżko i rozpalić ogieÅ„ w kominku, tak by salÄ™ nieco ogrzać. Po kolacji, kiedy nasi podopieczni udali siÄ™ już spać, zeszliÅ›my jeszcze na chwilÄ™ na dół. W czasie rozmowy o. Paolino zwróciÅ‚ siÄ™ do swej siostry: «Assunto, idÄ™ do koÅ›cioÅ‚a odmówić różaniec, zosta- wiÄ™ ciÄ™ tu z Ojcem Pio». «PójdÄ™ z tobÄ…» - odpowiedziaÅ‚a. WychodzÄ…c z sali zamknÄ™li za sobÄ… drzwi, a ja zostaÅ‚em przy kominku. ModliÅ‚em siÄ™ z przymkniÄ™tymi oczyma, kiedy nagle drzwi otwarÅ‚y siÄ™ i do sali wszedÅ‚ jakiÅ› starzec, opatulony w pÅ‚aszcz, jaki nosili zazwyczaj wieÅ›niacy z San Giovanni Rotondo. PrzysiadÅ‚ siÄ™ koÅ‚o mnie. SpojrzaÅ‚em naÅ„ nie zadawszy sobie nawet pytania, w jaki 47 sposób wszedÅ‚ do klasztoru o tak póznej porze. Potem odezwaÅ‚em siÄ™ do niego i zapytaÅ‚em: «Kim jesteÅ›? Czego chcesz?». Starzec odrzekÅ‚: «Ojcze Pio, jestem PiÄ™tro Di Mauro z ojca Nicoli, zwany Precoco». Po czym dodaÅ‚: «ZmarÅ‚em w tym klasztorze 18 wrzeÅ›nia 1908 roku w celi nr 4, kiedy byÅ‚ tu jeszcze przytuÅ‚ek dla żebraków. KtóregoÅ› wieczoru, kiedy leżaÅ‚em w łóżku, zasnÄ…Å‚em z za- palonym cygarem i spaliÅ‚em siÄ™. PrzychodzÄ™ z czyśćca. MogÄ… mnie wybawić modlitwy. Bóg pozwoliÅ‚ mi tu przyjść, aby prosić Ojca o ratunek». WysÅ‚uchawszy go powiedziaÅ‚em: «BÄ…dz spokojny, jutro odprawiÄ™ za ciebie MszÄ™ Å›w. ». WstaÅ‚em i odprowadziÅ‚em go do bramy klasztornej. Nawet nie przeszÅ‚o mi przez myÅ›l, że brama byÅ‚a zamkniÄ™ta na klucz. OtworzyÅ‚em jÄ… i pożegnaÅ‚em dziwnego goÅ›cia. Plac, przykryty Å›niegiem, tonÄ…Å‚ w Å›wietle księżyca. Mężczyzna nagle zniknÄ…Å‚ mi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |