[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naprawdę sporą wyspą. Możliwe, że dziewczyna widywała mnie od czasu do cza-
su, jak krążę pośród drzew niby zagubiony duch, jej samej jednak nie dostrze-
głem ani razu. Aż do dnia, w którym nogi zaniosły mnie ku wulkanicznym sto-
kom, daleko od terenów łowieckich Deszczowego Przybysza. Zobaczyłem wśród
wielkich liści jasną wstęgę jej warkocza  obcy kolor wśród setek odcieni barw
puszczy. Odwrócona plecami, nie widziała mnie. A poruszałem się na tyle ostroż-
nie, że moje lekkie kroki pewnie gubiły się pomiędzy zwykłymi głosami dżun-
gli. Obudził się we mnie psotny chłopiec. Co będzie, jeśli podejdę bliżej i rzucę
orzeszkiem w pannę Odczepcie-Się-Ode-Mnie? Może też czymś rzuci. Może bę-
dzie chciała dać mi w ucho, lecz tym razem nie miałem zamiaru na to pozwolić.
Byłem silniejszy od niej. Nic prostszego: wytarzać ją w opadłych liściach lub
wrzucić gąsienicę za koszulę. A może uda mi się podejść tak blisko, by szarpnąć
za ten śmieszny, biały ogonek? Posuwałem się, kroczek za kroczkiem, ostrożnie
odsuwając gałązki, dbając, by nie stąpnąć na chrust. Jagoda marudziła, co rusz
przykucając. Grzebała w ziemi, jakby coś wykopywała. Zbliżałem się coraz bar-
dziej do jej pleców. Uśmiechałem się szeroko, sam do siebie, wyobrażając sobie,
jak podskoczy to biedne dziewczę, gdy niespodzianie czyjaś dłoń klepnie jaw
134
kark! Byłem już całkiem blisko, gdy Jagoda raptownie poderwała się na nogi.
Usłyszała mnie? Dziewczyna zamarła bez ruchu, lekko pochylona ku przodowi.
W uniesionej ręce kurczowo ściskała niewielki nóż. Lecz nie odwracała się. Zaro-
śla o wielkich talerzowatych liściach częściowo zasłaniały mi widok. Co takiego
widziała Jagoda, że przeraziła się tak bardzo? Bezwiednie przyjąłem podobną
postawę  pochylony, jak przed atakiem lub ucieczką. Zrobiłem jeszcze kilka
kroków w bok, zmieniając kąt widzenia i zobaczyłem to, co pojawiło się przed
dziewczyną. W pierwszej chwili nie byłem w stanie określić nawet rozmiarów
tej istoty. Oliwkowo zielona barwa jej ciała prawie idealnie wtapiała się w tło.
Tylko na piersiach wykwitała szarosrebrzysta łata, przyciągając wzrok z hipno-
tyczną siłą. Oto mieliśmy przed sobą jednego z drapieżników, których brakło mi
w delikatnych mechanizmach przyrody na Jaszczurze. Głowę o półludzkiej twa-
rzy przedzielała szeroka wyrwa uchylonej paszczy, grożącej hakowatymi kłami.
Bursztynowe ślepia wpatrywały się w Jagodę bez mrugnięcia. Na krótkiej, silnej
szyi prężyły się mięśnie i fałdy skóry, tworząc coś na kształt kaptura kobry. Aapy,
szokująco podobne do ludzkich rąk opatrzonych w szpony, otwierały się i zaci-
skały złowróżbnie. Potwór był wyższy od człowieka, a przecież nie były to jego
pełne rozmiary. Pozbawiony nóg, wspierał się wyłącznie na silnym ogonie, który
niknął gdzieś w chaszczach.
Tyle miejsca na karcie potrzeba, by opisać to, co dostrzegłem i zapamiętałem
w jednej chwili. Nie trzeba geniusza ani naukowca, by rozpoznać samca lamii 
ohydne, obrażające rodzaj ludzki połączenie człowieka z jadowitym gadem.
Aamią wychylił się nagle ku przodowi i w bok, a Jagoda powtórzyła ten ruch
ułamek sekundy pózniej. Był to tylko udawany atak. Znieruchomieli na nowo.
Zacisnąłem palce na rękojeści noża, zbliżając się powoli. Istniał cień nadziei, że
łamią zignoruje mnie lub uzna za niezbyt groznego i podaruje choć jedną cenną
minutę.
Następny markowany atak, jakby bestia bawiła się swoją ofiarą. Jagoda, stoją-
ca na ugiętych nogach, znów zrobiła taki sam unik, jakby była to figura niesamo-
witego tańca śmierci.  Nie uciekaj. Błagam, tylko nie uciekaj  powtarzałem
w myślach, unosząc ostrze nad głowę. Gdyby Jagoda załamała się w tej chwili
i rzuciła do ucieczki na oślep między drzewami, nie miałaby żadnej szansy. Aa-
mią dostałby ją jednym ruchem, jak rozprężająca się sprężyna. Cisnąłem nożem,
celując w rozwartą paszczę.
Nie liczyłem, że zabiję napastnika, ale miałem nadzieję, że przynajmniej ra-
nie go dotkliwie. Ciężkie ostrze przeleciało Jagodzie nad ramieniem. W tej samej
chwili rzuciłem się do przodu, przewracając ją na ziemię i nakrywając własnym
ciałem. Zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak łamią uchyla się przed ciosem, a klinga
trafia go w szyję, rozcinając kaptur. Trysnęła krew. Potworny pysk rozwarł się
na całą szerokość w wyrazie bólu i zaskoczenia. Przeżyłem chwilę panicznego
strachu, oczekując uderzenia kłów lub rozdzierania ciała szponami. Nic takiego
135
nie nastąpiło. Potwór zniknął tak samo nagle, jak się pojawił. Jagoda szamotała
się pode mną. Przekręciła głowę, ukazując rozszerzone strachem oczy, pod któ- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.