[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyr\nął, niczym gospodyni kury, wszystkie \ony, nało\nice, mamki i dzieci...
Machar poczuł wewnątrz lodowaty chłód, gdy uświadomił sobie, \e to, co przed chwilą usłyszał, to
nic innego tylko skrzyp otwieranych drzwi do kuchni. A to? O bogowie, o Isztar! - cię\kie kroki,
człapiące, skrobiące...
 Nie! - zaklinał nie wiadomo kogo skulony w kłębek kupiec. -śeby tylko przeszedł. śeby tylko nie
mnie...".
Kroki zbli\ały się. I nagle ucichły. Płynęły sekundy i nie słychać było najmniejszego dzwięku.
Machar ju\ miał odetchnąć z ulgą...
.. .gdy nagle drzwiczki od spi\arki otworzyły się na oście\.
Handlarz tkaninami o imieniu Machar umarł, zanim jego ciało wywleczono z komórki i ogromny
brązowy półksię\yc siekiery oddzielił głowę kupca od tułowia. Machar umarł na serce, gdy
zobaczył, kto przed nim stoi, oświetlony płomykami przewróconych kaganków, które zaczynały
ju\ chciwie lizać ściany.
Kalian cicho bulgotał, słodkawy dym biegł po fajce, wypełniał płuca, wylatywał na zewnątrz przez
nozdrza i usta, wzlatywał pod sufit. Realność odpływała.
Haszyd, władca khoraj skiego miasta Vagaran, kilka miesięcy temu zasmakował w paleniu
mieszanki z suszonych płatków czarnego lotosu
-133-
i innych, równie rzadkich i drogich ziół. Przenosiły go na Ziemie Nieznane, gdzie wprawdzie nie
był satrapą, ale niemniej jednak przebywając tam, odczuwał niewypowiedzianą rozkosz, która, w
odró\nieniu od całej reszty, jeszcze nie zdą\yła mu się znudzić. Za powtórzenie dziwnych snów
trzeba było płacić ogromne pieniądze, gdy\ zioła, dostarczane mu przez Aj-Bereka, były tak
drogie, \e wątpliwe, aby kogokolwiek w Vagaranie, poza samym satrapą, stać było na podobne
przyjemności.
Dzisiejszy dzień przyniósł Haszydowi zbyt wiele kłopotów i zdenerwowania. Potrzebował
uspokojenia. Niczym nie zakłóconego zapomnienia. Haszyd zjadł kolację, odmówił wieczorną
modlitwę, wydał Sdemakowi rozporządzenia na noc, poszedł do siebie i wyciągnął kalian.
Jak zawsze, z ka\dym łykiem dymu zacierały się kontury znajomych przedmiotów, unosiła się i
zasnuwała wszystko wokół biało-ró\owa mgła. Realność odpływała. Mgła odrywała Haszy da od
ziemi. Z białoró\owych oparów pieszczących ciało delikatnym dotykiem, a uszy dzwiękiem
dzwoneczków i dalekim śpiewem czystych kobiecych głosów, wyciągały się ręce splecione z
aromatycznych traw, obejmowały go i unosiły gdzieś wysoko ponad obłoki. Spadając z niebieskich
przestworzy, Haszyd płynął w ciepłych błękitnych oparach. Towarzyszył mu korowód nagich
tancerek nieziemskiej urody, których ruch i śmiech wywoływały u satrapy konwulsje szczęścia
oraz nieznane zwierzęta i ptaki, śpiewające peany pochwalne.
Czas w Ziemiach Nieznanych nie miał \adnego znaczenia.
Nagle płynne opadanie zostało przerwane. Nogi dotknęły ziemi. Otaczająca satrapę błękitność
rozsunęła się i Haszyd zobaczył przed sobą czyjeś oblicze. Znajome rysy. Skłębiona posiwiała
broda, zmarszczone brwi. Co to za postać? Zna jej imię...
Twarz zamiast zniknąć, zbli\yła się do satrapy, przerywając cudowne pływanie. Jej wargi
poruszały się bezdzwięcznie, z otwierających się ust wystrzelały ruchliwe czarne \mijki i
przelatywały obok Haszyda. Władca Vagaranu poczuł, \e upojenie wycieka z niego jak woda z
dziurawej beczki i zamiast niego pojawiają się mdłości.
Haszyd przypomniał sobie imię twarzy. Sdemak! Co on tu robi? Po co przyszedł? Trzeba go
przegonić.
- Wynoś się. Precz. Wynocha - mamrotał satrapa, dopóki twarz się nie rozwiała. Zaraz potem spod
nóg odpłynęła ziemia i Haszyd poczuł, \e znowu płynie.
-134-
Dowódca Sdemak zaklął długo i soczyście. Nie w porę Haszyd napalił się tego świństwa. A
wszystko przez tego Aj-Bereka, niech go diabli, to on podsunął władcy tę truciznę. Dowódca
zrozumiał, \e nie uda mu się otrzezwić satrapy, nie ma na to czasu.
Sdemak wykrzyknął imiona i od razu do komnaty Haszy da wpadło z korytarza dwóch \ołnierzy.
- Chłopcy - powiedział ze zmęczeniem dowódca. - Będziecie nieść pana. Nie odstępujcie mnie
nawet na krok. Wypełniać tylko moje rozkazy. Tylko moje, jasne? Pan zachorował. Jest
nieprzytomny. Gdyby coś mówił, wyrywał się - nie zwracajcie uwagi. Jasne? Dobrze... Chłopcy,
mamy obowiązek uratować naszego władcę. Obowiązek! Bierzcie go.
Z komnat Haszyda wyszedł Sdemak, za nim dwóch potę\nych \ołnierzy, którzy mieli na zmianę
nosić na rękach swojego władcę.
Z pięciu kuszników, dwóch miało iść w ariergardzie ich maleńkiego oddziału. Ruszyli pałacowym
korytarzem.
Zza pierwszego zakrętu wypadł zziajany oficer. Sdemak nie zatrzymując się, rozkazał mu iść tu\
obok nich. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.