[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Paweł też tak sądził. Był zły na siebie. Chciał, żeby stary dojrzał i żeby sam, bez zachęcania, mu wszystko wyśpiewał. Tymczasem Borowicz musiał podzielić się swymi wątpliwościami jeszcze z kimś i trafił akurat na mordercę. Morderca był wyjątkowo bezwzględny. Jeżeli pierwszego zabójstwa dokonał w nocy w uśpionym miasteczku, to drugie popełnił w biały dzień, w najbardziej ruchliwy dzień targowy. - Trzeba przepytać wszystkich mieszkańców sąsiednich domów, czy nie zauważyli czegoś podejrzanego. Jest to dla nas jedyna szansa - powiedział Morski. - A także przeszukać okoliczne krzaki i ogrody: morderca musiał gdzieś wyrzucić narzędzie zbrodni. Nie wyszedł przecież na rynek z zakrwawionym łomem - dopowiedział starszy sierżant Kujawiak. - Narzędzie zbrodni na pewno owinął w gazetę. Po zabójstwie wyrzucił gazetę - powiedział kapitan Morski. Przesłuchano kobietę, Stefanię Wójcik, która znalazła Borowicza. Twierdziła, że poszła do niego, aby napisał jej podanie do urzędu melioracyjnego. Nic podejrzanego nie widziała. Była tak roztrzęsiona, że lekarz podał jej krople uspokajające. Po podpisaniu protokołu zwolniono ją do domu. Paweł udał się do domu stojącego naprzeciwko, z balkonikiem oblepionym dzieciarnią i królującą wśród nich matroną. Kiedy Paweł zadzwonił do furtki, towarzystwo z balkonu zniknęło jak zdmuchnięte. Otworzyła mu para zasmarkanych dzieciaków, które zaprowadziły go do matki, czekającej na niego w dużym pokoju na parterze. - Pan z milicji? Co za niesłychana tragedia. Już drugie morderstwo na naszej ulicy. Człowiek nie może czuć się tu bezpiecznie. Ja mam dzieci w wieku szkolnym... - Nie dopuszczała Pawła do głosu. - Pozwoli pani, że zadam kilka pytań - wtrącał, korzystając z przerwy, gdy nabierała oddechu. - Kiedy pani widziała ostatni raz Borowicza? - Jak to kiedy? - zastanowiła się. - Dzisiaj o dziesiątej. Był przecież na targu. - Czy coś kupował? - Nie, on mało kupował. - A czy często bywał na targu? - Taki jak on, Panie świeć nad jego duszą, mało ma do roboty. Włóczył się po mieście, zawsze gdzieś zaglądał. - A czy dzisiaj zachowywał się tak jak zwykle? - A bo ja wiem, trudno tak odpowiedzieć. - Niech pani sobie przypomni. To ważne dla śledztwa. - Zdawało mi się, że się bardzo spieszył. - Tak?... - Nawet mi się nie ukłonił, a przecież był to bardzo grzeczny człowiek; zawsze mi się kłaniał. - I więcej nic pani nie spostrzegła? - Nie, nic więcej. - Od której godziny siedziała pani na balkonie? - Naprawdę minutkę, ja nie należę do takich, co się nudzą i tylko w cudze okna patrzą. - A na ulicę kiedy pani wyszła? - Usłyszałam syrenę, więc chciałam się czegoś dowiedzieć. Ja tam nie mam czasu. Mąż jest prezesem Gminnej Spółdzielni i obiad musi być na czas. Paweł pożegnał się. Ludzie Morskiego chodzili po okolicznych domach. Spotkali się wszyscy w komisariacie. Niestety, nikt z mieszkańców, których przepytano, nie zauważył, czy Borowicz z kimś rozmawiał. Około godziny jedenastej wyszedł z targu i udał się do domu, skąd już więcej nie wyszedł. Morski siedział przy nowym biurku Pawła i uzupełniał notatki przed napisaniem raportu. Paweł połączył się telefonicznie z majorem Balińskim Zwierzchnik - jak było do przewidzenia - kiedy poznał szczegóły sprawy, bardzo się zdenerwował. Ironicznie przypomniał Pawłowi, że już wykorzystał swój limit urlopowy, a wyjazd do Piaskowej Góry ma charakter służbowy. Paweł obiecał mu, że następnego dnia będzie mógł coś powiedzieć o postępach śledztwa. Kiedy wyszedł na miasto, był wieczór. Zapragnął napić się mocnej herbaty i postanowił odwiedzić Martę Nowak. Kiosk Ruchu na rynku był jeszcze czynny. Kupił papierosy i zapałki. Ta sama kioskarka, która obserwowała go natarczywie, kiedy przyjechał, teraz nie była już taka śmiała. Szybko podała mu papierosy i wydała resztę. Jednak Paweł chciał z nią porozmawiać. - Prowadzę tu śledztwo w sprawie zamordowania Branieckiego, jak pani już zapewne wiadomo. Kioskarka przytaknęła głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |