[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zabić czterech moich ludzi. Cóż, wojna. Afrykanin wyciągnął rękę. Tak, to była wojna. Ale teraz możemy się wreszcie spotkać i wypić drinka, zamiast celować do siebie z karabinów. Uścisnęli sobie dłonie. Creasy wprowadził Ndlovu do salonu i przedstawił Glorii oraz pozostałym. Po zakończeniu powitalnej ceremonii, Ndlovu spojrzał ciekawie na Maxie MacDonalda. Jeszcze jeden duch z przeszłości! Odwiedzał już pan ten kraj od chwili uzyskania niepodległości? Nie. Wolałem poczekać, aż emocje wystygną. W swoim czasie była to rozsądna decyzja. . . zwłaszcza dla byłego Zwia- dowcy Selousa. Na twarzy policjanta pojawił się półuśmiech. Ale teraz w istocie emocje wygasły. Creasy podszedł do barku. Co pan pije? spytał. Ndlovu opowiedział się za whisky z wodą. Natychmiast też zaczął tłumaczyć, dlaczego jego ludzie nie trafili na ślad morderców córki pani Manners, i wyrażać z tego powodu ubolewanie. Zapewniał, że uczyniono olbrzymi wysiłek i nicze- go nie zaniedbano. W ostatnich latach jest coraz mniej tego typu zabójstw. Nie ustalono motywu zbrodni. Na nieszczęście deszcze zmyły ślady opon i kroków. Jednakże policja wypożyczyła czterech tropicieli z biura walki z kłusownictwem. Na jeden tydzień. Niczego nie znalezli, bo nie było już nic do znalezienia. Trudno przypuścić, aby istniała jakaś motywacja polityczna. Nie dokonano też rabunku. Raz jeszcze Ndlovu wyraził swoje ubolewanie i złożył kondolencje. W pełni rozumiem sytuację odparła Gloria Manners. Zapoznałam się z pańskim raportem i nie mam najmniejszych wątpliwości, że zrobił pan wszystko, co leżało w jego mocy. Pan z kolei zrozumie chyba matkę i nie będzie miał jej za złe, że przyleciała z ekipą obecnych tu panów. . . Ndlovu wzruszył ramionami. Mój minister prosił mnie, abym okazał pani i jej ludziom dobrą wolę i chęć kooperacji. Protestowałbym, gdyby pojawiła się pani z bandą zwykłych najemni- ków. Często są to po prostu bandziory, ale Creasy i Maxie nie należą do tej kate- gorii. Na własnej skórze doświadczyłem, że są to świetni tropiciele i umieją żyć w buszu. Jeśli istnieje jakakolwiek szansa trafienia na coś, czego moi ludzie nie 67 dostrzegli, to ci dwaj na to z pewnością trafią. W minionych dniach miałem oka- zję zapoznać się ze wszystkimi danymi dotyczącymi pana MacDonalda. Wiem, że biegle mówi językiem Ndebele i paroma plemiennymi narzeczami. To wielki atut. Zwrócił się do Creasy ego: Kiedy jedziecie do buszu? Skąd pan wie, że chcemy tam jechać? Nie przyjechaliście na łowienie ryb w jeziorze. Ndlovu uśmiechnął się i spojrzał na Michaela: Czy ten młody człowiek coś wie o afrykańskim buszu? Odwiedza po raz pierwszy Afrykę odpowiedział za Michaela Creasy. Przez kilka dni zostanie w Harrare, żeby się oswoić. Pózniej dołączy do nas w Victoria Falls. Policjant wyjął z kieszeni wizytówkę. W razie jakichś problemów proszę do mnie zadzwonić. Michael podziękował i schował kartonik. Z zewnętrznej kieszeni Ndlovu wy- jął plik papierów i podał Creasy emu. Oto czasowe zezwolenia na broń. Prosiłbym, aby nie była widoczna w ob- rębie miast i osiedli. Zezwolenia są ważne na trzydzieści dni. Mam prawo je prze- dłużyć, jeśli zajdzie taka konieczność. Creasy podał dokumenty MacDonaldowi, który je przejrzał i skinął głową. Trzydzieści dni to aż nadto. W tym czasie albo na coś trafimy, albo już tu nas nie będzie powiedział Creasy. Mam takie samo zdanie powiedział policjant. Bardziej oficjalnym tonem obwieścił: Proszę pozostawać ze mną w kontakcie, informując o postępach, i proszę nie zapominać, że operujecie panowie na podległym mi terytorium. Broń może być użyta jedynie do samoobrony. Jeśli traficie na winnego czy winnych, nie chcę słyszeć o zastępowaniu wymiaru sprawiedliwości. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |