[ Pobierz całość w formacie PDF ]

słowiańskich, których ziemię zajął, wytępił z niej ludzi i tępić ich nie przestanie, dopóki żyw.
Jagiełło ręką milczenie nakazał.
 Radzcież, waszmość, ilu was tu jest  rzekł  bo ja na moją głowę losu tych wojsk brać
nie chcę. Radzcie i prowadzcie.
 Niełatwo to  odparł Zyndram  ale porządku trzeba i surowości.
 Stoimy już niemal przed nieprzyjacielem  wtrącił Sędziwój.
 Czuć go, jeśli nie widać!  rzeki Witold.  Dotąd szliśmy własną ziemią i godziło się
dać trochę swobody ludziom, teraz by ona była zgubną.
 Nie ma ładu, gdzie nie ma głowy jednej dziesięć rozkazów, gdyby najlepsze były, zamęt
sprawią, jednego trzeba, aby wiódł i rozkazywał. Temu ja władzę zdam chętnie.
Spojrzał na stojących, wszyscy też po sobie patrzyli, ale każdy drugiego oczyma
wskazywał.
 Zdaniem waszym, czyjejże tu dłoni cugle zwierzyć?  zawołał król i patrzył na
miecznika krakowskiego.
Wszyscy zgodnie też oczy zwrócili ku Maszkowskiemu.
 Tak jest, dał dowody, że rozumie sprawę; niech rozkazuje  rzekł król rękę ku niemu
wyciągając.
Chciał się wymawiać miecznik, ale mu słowa rzec nie dano.
 Rozkaz pański!  rzekł Jan z Tarnowa  usłuchać go i milczeć trzeba!
 Jednej tu głowy za mało, by wszystkiemu podołała  odparł Zyndram  ja nie
wodzem, ale panów Rady ręką prawą będę.
 Słusznie  rzekł Jagiełło  niech wszyscy radżą, niech jeden wykonywa.
 Księciu Witoldowi to przystałoby  odezwał się Zyndram.
 Nie  odrzekł Witold  panowie koronni złym by na mnie okiem patrzyli, a ja mam
dosyć moich bojarów, by ich w ryzie trzymać.
 Radzcie nie zwłócząc  rzekł król.
 Pierwsza rzecz  zawołał Zyndram  ład... jeszcze go nie mamy. Trzeba surowe
rozkazy po wojsku otrąbić, aby nikt nie śmiał samowolnie ruszyć z obozu, ani się na swą rękę
wyrywać, dopóki by hasło nie było dane: gdy marszałek Zbigniew z Brzezia chorągiew królewską
podniesie.
 Trąbi i hasła daje, komu się zamarzy  przerwał Jan z Tarnowa  niechże tego nadal
nie będzie, niech nie śmie nikt, oprócz trębacza królewskiego, dawać znaku.
 Nie może być, aby jedno trąbienie starczyło  mówił Zyndram  trzy trąbienia
ustanowić należy. Na pierwsze zagranie o świcie, a choćby i nocą na trwogę, aby się wszyscy mieli
do koni i zbroi; na drugie niech siodłają konie i zwijają namioty, a za trzecim hasłem rycerstwo w
gotowości ma być do ruszenia.
Na to się wszyscy zgodzili.
 Nikt z nas tych pruskich ziem nie zna lepiej  dodał Zyndram  nad wielkiego kniazia
Witolda, który je stokroć wszerz i wzdłuż przerzynał.
 Alem pamięci nie pewien i sobie nie wierzę, gdzie o powodzenie dwustu tysięcy ludu
idzie  odezwał się Witold  trzeba przewodników.
 Tych mamy  rzekł Zyndram  wcześnieśmy się o nich postarali.
 Co zacz są?  spytał Jagiełło.
 Prości ludzie: Trojan z Krasnego Stawu i Jan Grunwald, wójtowie parczowscy, obaj z
Prus rodem.
 Niech ich tu przyprowadzą  rzekł Jagiełło  często z oczu ludzkich więcej się
dowiedzieć można niż z powieści.
Podszedł tedy Zyndram do płotka w namiocie i uchyliwszy go dał znać służbie królewskiej,
aby onych Prusaków przywiedziono.
Cicha rozmowa wiodła się. między panami, gdy podniesiono zasłonę i dwóch z prosta
ubranych, w kapotach, mężczyzn z ogorzałymi twarzami, z długimi włosy wprowadzono przed
króla. Ci od tego poczęli, że do nóg mu upadli.
Zaczął im tedy mówić podkanclerzy, ksiądz Mikołaj, o wielkich obowiązkach, jakie na
siebie brali, o wielkiej zasłudze lub wielkiej winie, na jakie zarobić mogli.  %7ładnemu z was
chleba na starość nie zabraknie  odezwał się król  byle służba wierną była.
 Miłościwy Panie a Ojcze  rzekł śmielszy Trojan  obajśmy, Janasz i ja, rodem z tych
krajów, obaj je znamy, przeszedłszy nieraz pieszo, tak że każdą rzeczułkę i ścieżynę, i bór, i kałużę
po nocy znalezć możemy; a resztę Bóg miłościwy zrządzi.
Kazano im tedy zaprzysiąc zaraz na krzyż i ewangelię przed księdzem podkanclerzym na
wierne służby, co też uczynili, i w gotowości być dniem i nocą dla wskazywania drogi. Tu
obradowano i obmyślono też dalszy pochód ku Drwęcy, bo nikt już ściągać dłużej nie chciał dla
samego żywienia tak wielkiej wojsk liczby, co niełatwo przychodziło.
Kędy przeciągnęły te tłumy, końskie zęby i kopyta nie zostawiły ani trawki, studnie stały
suche, a żywności naokół kęska by nie znalazł. Więc w imię Boże iść, a wojnę rychło kończyć było
potrzeba. Król jeden jeszcze się na panów węgierskich oglądał; w innych gorzały już dusze do boju.
Tego dnia na noclegu pacholę królewskie, jeden z najulubieńszych jego, Janko Dobrek,
który od dni kilku, dochwyciwszy się wody zgrzany, zachorzał mocno, w gorączce wielkiej na
noclegu zmarł, z żalem wszystkich. Sam Jagiełło dowiedziawszy się o tym, za złą wróżbę znowu to
wziąwszy, wielce był markotny. Jankowi mogiłę usypano za obozowiskiem i biały krzyż naprędce
wystrugany na niej zatknięto.
Poszedł Jagiełło sam oglądać poczty i ludzi, szczególnie co przedniejsze chorągwie, kiedy
już ruszać miano i wszyscy na koniach siedzieli. Z dala widzieć wojsko niczym jest, jak mrowie
wygląda i bucha życiem, lecz z bliska oglądać, w oczy zajrzeć, w twarze i czoła, dopiero po nich
ducha poznać i wróżyć można o wojnie. Tego chciał Jagiełło, a wielu też z rycerstwa radzi byli
pana bliżej powitać i słowo od niego posłyszeć.
Tak się rozpatrując, nadszedł król do pocztu pana Andrzeja z Brochocina, którego dawno i
dobrze znał, a liczył go do tych, którym najwięcej ufał. Stali ludzie jego dobrze zbrojni i dobrani,
młodzież dziarska, a między nimi krył się i ów Teodorek z Zaboru, znać wstydząc się swojej
młodości. Ale trafiło się tak, że drudzy, ustępując, obnażyli go i królowi w oczy wpadł, schować się
nie mogąc.
Zdumiał się czegoś bardzo Jagiełło zobaczywszy go i splunął.
 A tegoś to skąd wziął?  pytał wskazując na chłopca.
 Ten mi się, Miłościwy Panie, przyplątał sam, ochotnikiem, a rad bym się go pozbył, ale
się odpędzić nie dał. Dzieciak to i do niczego, w wojnie się chyba przyuczy.
 Skąd jest?
 Ani go dopytać.
Skinął pan Andrzej, aby z konia chłopak zsiadł i do stóp królewskich przyszedł, choć król
mu się do siebie zbliżyć nie dał.
Rad nierad zsunął się chłopak z konia i stanął zarumieniony.
 Osobliwe podobieństwo  odezwał się Jagiełło  albo niegodziwe czary. Spytajcie go,
czy siostry nie ma?
Pytanie to posłyszawszy, pacholę szybko odparło, iż siostrę ma i że do niej wielce jest
podobnym, a siostra jego na dworze księżnej Aleksandry Mazowieckiej pod tę porę być musiała.
Dopiero się król uspokoił i uśmiechnął, a w chłopca dziwny jakiś duch wstąpił, iż zamiast
nieśmiało stać, Jagielle w oczy wprost z natarczywością dziecinną patrzał.
 Zginie to gdzie marnie w ciężkim pochodzie  rzekł pan Andrzej  ale samo sobie
winno, gdy mu się przedwcześnie rycerzem być zachciało.
 Do domu wracać za pózno  odezwał się chłopak śmiało  może mi we zbroi za [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.