[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zerwałem się i wskoczyłem na przód powozu, by uniemożliwić woznicy ucieczkę, ale
okazało się, że jest w tym samym stanie co Deemer. Calloo usiadł za mną i położył mi rękę na
ramieniu. Mechanizmy w środku trzeszczały i rzęziły, jakby za chwilę miał się rozlecieć. Spaliła
się spora część jego kombinezonu, a cała lewa strona ciała była czarna. Przybył mu kolejny ślad
po kuli, może dwa, ale zdawało mi się, że gladiator się uśmiecha. Wydał też z gardła jakiś
skrzeczący dzwięk, który uznałem za pozdrowienie.
29.
Zamknąłem Calloo w kabinie powozu wraz z bezwładnym ciałem, zaklinając go, by nie
zabijał Nadolnego, który tylko stracił przytomność. Potem przesiadłem się na miejsce woznicy,
wypychając zwłoki na zewnątrz. Wyjąłem bat z uchwytu i zdzieliłem zwierzęta po głowach.
Dopiero gdy już pędziły, uświadomiłem sobie, że nie umiem powozić. Ciągnąłem za lejce,
próbując zwolnić, ale wyglądało na to, że konie trochę za bardzo wzięły sobie do serca moją
pierwszą komendę. Wzięliśmy kilka zakrętów na dwóch kołach i uderzyliśmy tyłem powozu w
słup latarni, ale po przejechaniu paru przecznic zdołałem w końcu zmusić zwierzęta, by zwolniły
do kłusa.
W gorączce następujących po sobie zdarzeń zdołałem jakoś wykoncypować plan, a może
powinienem raczej powiedzieć - wskoczył mi do głowy pewien plan. Odnalazłem lokal, w
którym Calloo i ja zatrzymaliśmy się na gumele tamtej nocy, kiedy odkryliśmy kryształową kulę.
Musiałem użyć całej swojej siły, by zatrzymać czwórkę koni przy krawężniku przed niewielkim
sklepikiem. Gdy tylko się upewniłem, że nie ruszą dalej beze mnie, zeskoczyłem z siedzenia i
przebiegłem przez chodnik do drzwi.
Na moje szczęście za ladą stał ten sam mężczyzna co przedtem, członek spisku  o .
- Witam, panie Cley - rzekł i zrobił znak. Wyciągnąłem rękę poprzez ladę i złapałem go za
kołnierz.
- Słuchaj - powiedziałem - potrzebuję dziesięciu kubków kopa. - Obróciłem się i
zobaczyłem, że przy stolikach siedzi kilka osób. Znów spojrzałem na sprzedawcę, którego wciąż
trzymałem za kołnierz, i rzekłem: - Powiedz swoim ludziom, że porwałem Mistrza. Jeśli
zamierzają cokolwiek zrobić, niech zrobią to dziś. Zrozumiano?
Pokiwał głową. Puściłem go. Natychmiast zabrał się do nalewania kopa do kubków i
nakładania przykrywek. Potem ułożył je wszystkie elegancko w kartonowym pudle. Także tym
razem nie przyjął zapłaty.
- Do zobaczenia w Wenau! - krzyknął za mną, gdy zmierzałem ku drzwiom.
- Wenau! - zawołał zgodny chór klientów. Wróciłem do powozu i położyłem pudełko obok
siebie.
Natychmiast ruszyliśmy z kopyta. Konie sprawiały wrażenie współspiskowców, bo
zachowywały się niemal jakby wiedziały, że mają zmierzać ku oczyszczalni ścieków. Po kilku
minutach skręciliśmy i moim oczom ukazał się biały marmurowy budynek wodociągów.
Zjechałem na lewą stronę ulicy i zatrzymałem powóz przed szarym ulem.
Ledwie stanęliśmy, Calloo wygramolił się z kabiny z przewieszonym przez ramię
Nadolnym. Zeskoczyłem z kozła i dołączyłem do niego. Zabrałem pudło z kopem, po czym
ciąłem konie batem po głowach. Ruszyły ulicą, ciągnąc za sobą powóz.
Weszliśmy do budynku i szliśmy tą samą trasą co poprzednio. Jeśli wtedy Calloo szedł
powoli, to teraz wlókł się jak ślimak, rzężąc popsutymi mechanizmami. Dotarcie do miejsca, w
którym tunel rzeki wypływał na płaszczyznę, zabrało nam całe wieki. Ale nie miałem innego
wyjścia jak czekać na niego. Nie mogłem też narzekać, biorąc pod uwagę fakt, że uratował mi
życie tyle razy, iż nawet straciłem rachubę.
Szliśmy tunelem, aż dotarliśmy do granicy miejsca, w którym ten otwierał się na betonową
komorę, gdzie znajdował się fałszywy raj. Dałem towarzyszowi znak, by położył Mistrza na
ziemi. Zrzucił go w taki sposób, że Nadolny siedział wsparty o ścianę. Przykląkłem i zacząłem
bić go lekko po twarzy, by się ocknął. Dobrze, że trucizna zawarta w owocu osłabiła go, bo w
przeciwnym razie mógłby już spróbować nam się wymknąć za pomocą swojej magii.
Po kilku policzkach i potrząsaniu za ramię zaczął dawać oznaki życia. Gdy tylko
zobaczyłem, że otwiera oczy, otworzyłem pierwszy kubek kopa, odchyliłem mu głowę i
począłem lać zawartość do gardła. Przerwałem w połowie kubka, bojąc się, że się zadławi. Kiedy
próbowałem kontynuować, Nadolny zdążył w pełni dojść do siebie i wypluł na mnie całą porcję.
- Nie ujdzie ci to na sucho, Cley. Moi ludzie są tuż za rogiem. Wystarczy, że zawołam, a
zaraz tu będą - powiedział, dysząc ciężko.
- Spróbuj wydać jakikolwiek dzwięk, a mój towarzysz natychmiast zatka ci gębę butem -
odparłem. - Jeśli chcesz przeżyć, musisz to wypić. Nim ruszymy dalej, musisz wlać w siebie
mnóstwo kopa.
- Wybacz, lekarze mi zabronili - mruknął ze śmiechem, po czym zacisnął usta.
Calloo spokojnie obserwował całą scenę, warcząc i bucząc. Chyba rozumiał coś z tego, co
się działo, bo uniósł nogę i kopnął Nadolnego w brzuch. Niezbyt mocno, ale wystarczyło, by ten
otworzył usta. Wlałem w niego dwa kolejne kubki, nim zdołał znów mnie odepchnąć. Calloo
ponownie użył buta i powtórzyliśmy całą procedurę. W końcu Nadolny uspokoił się i, obrażony,
bez walki wypił pozostałe kubki.
Gdy skończyłem go poić, zapytał:
- Jaki masz plan? Chcesz mnie oszołomić kopem i zostawić w tym tunelu?
- Nic z tych rzeczy - odparłem. - Jesteś mi potrzebny, by rozbić jajko.
Po tych słowach poleciłem Calloo postawić go na nogi, co ten uczynił z łatwością
niedzwiedzia podnoszącego swoje młode.
- Genialne - rzekł do mnie Nadolny.
- Myślisz, że się uda? - zapytałem.
- Obawiam się, że nie zdążysz się dowiedzieć, bo w ciągu kilku minut ty i ten wielki wrak
spalicie się na popiół.
- Nie krępuj się - powiedziałem. - Jeśli masz ochotę na migrenę, proszę bardzo.
Z ręką Calloo mocno zaciśniętą na karku Nadolnego pokonaliśmy ostatnich kilka jardów do
wylotu tunelu. Wyjrzałem z cienia i zobaczyłem czterech żołnierzy strzegących kuli. Widok
fałszywego raju znów wzbudził we mnie podziw.
%7łałowałem, że nie pomyślałem o przyniesieniu karabinów żołnierzy z  Dżdżownicy .
Musieliśmy się zbliżyć do kuli bez interwencji straży. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.