[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 To nie jest mieszkanie. To nasz strych  szepnąłeś.
Siedziałeś przy mnie, kiedy otworzyłam oczy.
 Spij, spróbuj zasnąć, wszystko będzie dobrze  powiedziałeś,
zaciskając z całej siły zęby. Nigdy cię takim nie widziałam, dlatego
myślałam, że przyśniłeś mi się, jak wcześniej ojciec.
To nie był sen. Moją rękę puściłeś dopiero, kiedy pielęgniarka wyrzuciła
cię z pokoju, w którym robiono mi badanie mózgu.
 Miała pani silny stan rzucawkowy  powiedział doktor znad podkładki
z papierami.
 Cud boski, że z tego wyszła  powiedział ci ten sam lekarz, postukując
drewniakami po szpitalnym korytarzu, gdy goniłeś go, żeby się czegoś
dowiedzieć.
Był strasznie zajęty, podobnie jak pielęgniarka, która nie chciała zmienić
mi kroplówki, chociaż ta dawno już przestała pompować glukozę i zassała
krew do plastikowego baniaka.
 Niech pan na nią uważa  dorzucił lekarz na pożegnanie, a ty
zatrzymałeś się przed szklanymi drzwiami, za którymi znikł.
Nie zamordowałeś anestezjologa, bo oddzielili cię szklaną szybą, zza
której kazali ci patrzeć na ręce w gumowych rękawiczkach wbijające igłę
w mój kręgosłup i twarze w białych maskach, pochylające się nad
rozkrojonym brzuchem.
Nie miałam pojęcia, dlaczego do wydania na świat dziecka potrzebny
jest szpital, lekarz, cewnik, lewatywa, kroplówka i zielona zasłona przed
oczami, dlaczego fachowcy wzięli moje ciało na stół, wbili weń igły,
skalpele i sączki. Bezradna gapiłam się co sił na zieloną fakturę lekkiego
płótna, zaprojektowanego pod kolor  uspokajających strojów
otaczających mnie specjalistów. Mały zadzior w prawym górnym rogu.
Ledwo widoczne przebarwienie jakieś dziesięć centymentrów niżej.
Metalowa ramka, na której rozpięto drobniutką siateczkę nitek. Odprysk
metalu wielkości paznokcia.
Gdzieś tam, za zużytym materiałem, obcy ludzie wyciągali ze mnie moje
dziecko. Nie widziałam tego, nie czułam.
 Ma pani syna! Pani Marto, ma pani syna!
Wziąłeś Julka na ręce. Sama nie mogłam tego zrobić, bo prawie
wszystko miałam drętwe, mogłam tylko zrobić dziecku krzywdę. Co to za
matka, która nie może porządnie zaopiekować się swoim dzieckiem! Więc
inni robili to za mnie: obracali go na wadze jak kurczaka, rozciągali ręce
i nogi,  sprawdzając odruchy , wbijali igły ze szczepionkami, wlewali do
buzi szarawą papkę sztucznego mleka.
 Gdzie mój syn?  pytałam.
 Niech pani leży, po znieczuleniu dobę musi pani odleżeć bez ruchu.
Leżałam. Na początku, gdy wszystko miałam jak z drewna, dotykałeś
moich nóg, a ja mówiłam:
 Nie czuję. Jeszcze ich nie czuję.
Nad ranem obudziłam się. Ciężar twojej głowy oparty o moje łydki  na
poród kazali nam patrzeć dwa dni i jedną noc.
 Aukasz  dotknęłam twoich włosów  już wszystko czuję.
Poszedłeś po Julka i przystawiłeś mi go do piersi. Zasnęliśmy we trójkę,
na oblanym mlekiem szpitalnym łóżku.
Obciąłeś Julkowi paznokcie, bo podrapał sobie nimi buzię. A potem
dostał żółtaczki. Wszystkie dzieci na początku są żółte.
Nie spaliśmy od tak dawna. Po nic niewartych drzemkach kręciło nam
się w głowach. Chyba lepiej nie spać wcale. Jak długo tak się da?
 Zrób coś, już nie mogę!  jęczałam i ciągnęłam bet z wściekłością
głodnego kundla. Wyłuskiwałeś Julka z mokrej pieluszki.
 Nie wytrzymam tego, nie wytrzymam!  wyłam w poduszkę, a mleko
w piersiach skręcało się jak w saturatorze. Osuszałeś wrzeszczące ciałko,
po omacku dopinając kaftanik.
 Nie mogę, już naprawdę nie mogę&  szeptałam do małej głowy,
przypiętej do mojej piersi, mokra od mleka, potu i łez. Zasypiałeś z ręką na
kruchym zawiniątku pachnącym szczeniakiem.
 Nie dam rady, nie umiem być matką, wiesz? Wiesz?&  Mała głowa
odpadała sennie od mojej piersi. Nie słyszałeś, spałeś, hołubiąc
dwadzieścia minut nieprzerwanego snu.
Woda w wannie była za gorąca. Temperatura spadła mi po panadolu, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.