[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koni. Wrócą po nie, jeżeli wyprawa zakończy się powodzeniem. W przeciwnym razie nie będą ich więcej potrzebować. Dona Luisa jechała teraz sama. Dosiadła konia Isabel. Mężczyzni zastanawiali się nawet, czy kobiety nie powinny poczekać na nich w dębowym gaju, lecz po naradzie uznali ten pomysł za zbyt ryzykowny. Ktoś musiałby z nimi zostać, a przecież i tak stanowili małą siłę" Refugio narzucił mordercze tempo. Wiedzieli, że tak musi być, skoro zamierzają dopędzić Indian. Tygodnie spędzone w siodle teraz się opłaciły. Dobrze znosili jazdę, przynajmniej na razie. Jak wytrzymywała ją Luisa, Pilar nie była pewna. Ona sama natomiast była gotowa przetrwać wszystko, co zdolni byli znieść ranni mężczyzni. Nie mieli wątpliwości, że to, na co się porywają, graniczy z szaleństwem. Zgodni jednak byli co do jednego: należało podjąć ryzyko. Przebyli razem kawał drogi, wiele przeszli. Zdradziliby Isabel, zostawiając ją w rękach Indian. I choć nikt nie powiedział tego głośno, wszyscy myśleli podobnie, bo żadne z nich nie zaoponowało, kiedy zapadła decyzja o pościgu. Zwiadomość tego, co ich może spotkać, napawała Pilar paraliżującym lękiem, więc starała się jak najmniej myśleć, koncentrując całą uwagę na utrzymaniu się w siodle. Jechała z przodu, wystawiając twarz na wiatr, nieczuła na zmęczenie i ból odrętwiałych członków. Nie potrafiła odsunąć od siebie myśli o Isabel. Co ona tam przeżywa? Cierpi ból i poniżenie. Musi być zrozpaczona. Czy czeka na nich? Wie, że Baltasar i Refugio są ranni. Pewnie nie liczy, że spróbują ją odbić. A może w ogóle nie wie, co się z nią dzieje? Przed porwaniem zachowywała się dziwnie, a potem chyba straciła przytomność. Biedna Isabel. Niektórym ludziom zawsze wiatr wieje w oczy. Miotają się, dręczeni niepokojJm. Nie potrafią odnalezć szczęścia. Chcą od życia więcej, niż mogą dostać. Takie tęsknoty nie wróżą niczego dobrego, lecz czasem trudno od nich uciec. pIlar zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem nie ucieka w świat ułudy podobnie jak Isabel. Dojechali do indiańskiej wioski tuż po zmroku. Odnalezli ją dzięki smużkom dymu, wijącym się w górę z licznych ognisk. Nad płytką kotliną wisiała szara chmura, a w niej odbijały się ostatnie promIeme czerwonego słońca. Charro, który znał okolicę i obyczaje Indian, zaproponował, że pójdzie na zwiad. Nie zatrzymywali go. Zeskoczył z konia i wtopił się w ciemność. Oni też zsiedli z koni i wyciągnięci na ziemi czekali na niego w zwartej grupIe. Kiedy jakiś czas pózniej wrócił do nich, uderzył ich wyraz rozpaczy i przerażenia na jego twarzy. Wyraznie ociągał się z odpowiedzią na pytania, którymi go zasypali. - Widziałem wojowników, którzy na nas napadli wyjawił wreszcie. - Oprócz nich naliczyłem około tuzina młodych mężczyzn. Jest również grupka starców i mniej więcej dwadzieścia kobiet. Wszystko wskazuje na to, że Apacze podarowali Isabel kobietom. Ma liczne kłute rany i oparzenia. Baltasar, który siedział skulony, trzymając się za bok, niezgrabnie dzwignął się z ziemi. - Co ty mówisz?! - Słyszałeś przecież. - Charro odszedł od nich parę kroków i stanął ze zwieszoną głową. - Za mną! - rozkazał Refugio. Poruszali się w miarę szybko, starając się przy tym czynić jak najmniej hałasu. Tuż przed wioską natknęli się na ciało wartownika, którego wcześniej unieszkodliwił Charro, zapominając ich o tym poinformować. Ostatnie kilka jardów do krawędzi wzniesienia nad niecką przebyli, pełzając na czworakach. Roztaczał się stąd widok na całą osadę. Nie była duża. Szałasy, zbudowane z bali i gałęzi, stały rozrzucone wzdłuż małego strumienia. Przed każdym z nich tlił się ogień. Między szałasami bawiły się dzieci i wałęsały psy. Prawie wszyscy mężczyzni zgromadzili się przy dużym ognisku na środku wioski. Kobiety trzymały się razem nieco na uboczu. Przybyli za pózno. Isabel leżała rozciągnięta na ziemi. Z czubka jej głowy sterczało pojedyncze pasmo włosów. Resztki podartego w strzępy ubrania były w wielu miejscach ponadpalane. N a łydkach miała liczne zadrapania, a na udach krwawe ślady po nacięciach nożem. Jedną nogę trzymała zgiętą nienaturainie. Zapewne właśnie z powodu złamania uznano, że nie nadaje się na niewolnicę. Refugio leżał, nie spuszczając wzroku ze zmasakrowanej Isabel. Po chwili z jego piersi wyrwało się urywane westchnienie. Ruchem ręki dał znak do odwrotu. - Zaczekajcie! Ona się poruszyła! - powstrzymał ich zduszonym szeptem Baltasar, wpatrzony w dziewczynę załzawionymi z wysiłku oczyma. Nie mylił się. Isabel drgnęła, usiłując podnieść rękę. Z jej ust wydobył się " przeciągły jęk. Jedna z Indianek spojrzała na nią przez ramię i sięgnęła po leżący w pobliżu kij. Baltasar zacisnął dłonie na muszkiecie i oparł go o ramię, szykując się do strzału. - Nie! - syknął Charro, kładąc rękę na jego barku. Zciągniesz ich wszystkich nam na głowę. - Nie obchodzi mnie to! - A mnie tak. Jest już za pózno, przyjacielu. Nawet gdyby udało nam się zejść na dół i zabrać ją stamtąd, nie byłaby w stanie jechać konno. Wątpię, czy dożyje do rana. Baltasar uparcie mierzył w grupę Indianek. Dopiero po chwili opuścił muszkiet. Azy trysnęły mu z oczu i spłynęły bruzdami wzdłuż nosa. - Nie zostawię jej tak - oznajmił, prostując się znowu. - Nie masz innego wyjścia. Chyba że chcesz zginąć razem z nią. - Oddałbym za nią życie, gdyby to miało sens. Ale mogę przynajmniej uwolnić ją od cierpienia. Zrozumieli, co ma na myśli. I chociaż było to niezgodne z prawem tak boskim, jak i ludzkim, wiedzieli, że słusznie postępuje. Zadne z nich nie zaprotestowało, gdy wycelował broń w kobietę, którą darzył miłością. Nie starczyło mu jednak odwagi, aby nacisnąć spust. Drżenie rąk przeniosło się na ramiona, wprawiając jego barki i głowę w nerwowy pląs. Zaciskając [ Pobierz całość w formacie PDF ] |