[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czas jecha³a tu¿ za nim. Nie skrêcali w ¿aden z ciasnych zau³ków 
w nich musieliby przejSæ w stêp.
Zakrêt, po nim jeszcze jeden. Barbarzyñca gwa³townie osadzi³
konia, ten stan¹³ dêba. Kobieta musia³a zrobiæ to samo. Ulica koñ-
czy³a siê kolejn¹ bia³¹ Scian¹.
 Z powrotem! Skrêcamy w zau³ek!  krzykn¹³ Conan i Sci¹-
gn¹³ cugle. Kobieta zrobi³a to samo. A jakie mieli inne wyjScie&
Nie uda³o im siê jednak dojechaæ do zau³ka. Ju¿ na pierwszym
zakrêcie zobaczyli nadci¹gaj¹c¹ falê b³yszcz¹cych zbrojami jexdx-
ców.
 Do diab³a, pogoñ! A to siê uwinêli! . Nie by³o czasu na zasta-
nawianie siê, trzeba by³o znowu zawróciæ. I znowu ta sama Slepa
uliczka.
 Rób to, co ja!
Conan spowolni³ krok konia, podprowadzi³ go do niskiego ogro-
dzenia i siê zatrzyma³. Rzuci³ lejce, stan¹³ na siodle, odbi³ siê i sko-
czy³. Chwytaj¹c rêkami za wystêp glinianego ogrodzenia, podci¹-
gn¹³ siê i wskoczy³ na gruby murek.
 Dalej, Slicznotko! Na Croma, na co czekasz?
Conan przyzywaj¹co macha³ rêk¹, pokazuj¹c g³upiej babie, ¿e
trzeba przeskoczyæ przez ogrodzenie, zanim nadjad¹ ³ucznicy, a mo¿e
nawet wojownicy z kuszami, którzy b³yskawicznie wystrzelaj¹ ucie-
kinierów jak kuropatwy. Ale dziwna kobieta nie spieszy³a siê, harcu-
j¹c na koniu pomiêdzy Scianami ich pu³apki. Jej d³oñ zbyt zdecydo-
wanie Sciska³a rêkojeSæ odsuniêtej w bok szabli, jakby kobieta mia³a
zamiar przyj¹æ walkê.
 Po niej mo¿na siê wszystkiego spodziewaæ  roz³oSci³ siê Cym-
merianin.  Do diab³a! Jakbym mia³ ma³o swoich k³opotów! Na Cro-
ma, czemu te kobiety nie siedz¹ w domu?! .
Najgorsze by³o to, ¿e Conan nie móg³ porzuciæ tej wariatki, nie
umia³ zostawiæ jej samej przeciwko, na pewno licznym i oczywiScie
uzbrojonym, ¿o³nierzom. Czy rzeczywiScie trzeba bêdzie wdawaæ
siê w niepotrzebn¹, niemal skazan¹ na przegran¹, walkê w tej Slepej
uliczce?
Ale najwidoczniej jeden i zapewne ostatni okruch zdrowego roz-
s¹dku zachowa³ siê w okolonej czarnymi kêdziorami g³Ã³wce. Wo-
jowniczka w koñcu podjê³a decyzjê. OpuSci³a szablê, podjecha³a do
ogrodzenia, na którym siedzia³ mê¿czyzna z d³ugim mieczem na
kolanach i zrobiwszy to wszystko, co wczeSniej zrobi³ Conan (a na-
 77 
wet du¿o zrêczniej  pomySla³ ze zdziwieniem barbarzyñca), znala-
z³a siê obok niego na grzbiecie szerokiej glinianej Sciany.
Zeskoczyli na dó³, w gêste krzewy jakiegoS sadu, podchodz¹ce
pod samo ogrodzenie. W sam¹ porê: w Slep¹ uliczkê, gdzie pozosta-
wili swoje konie, wjecha³ oddzia³ vagarañskich ¿o³nierzy, i ka¿dy
z nich trzyma³ w pogotowiu kuszê, szykuj¹c siê do naciSniêcia na
spust, gdy tylko pojawi¹ siê uciekinierzy.
Niedawni gladiatorzy przedzierali siê przez krzewy, omijali drze-
wa, prze³azili przez wysokie i przeskakiwali przez niskie ogrodzenia,
omijali z daleka pojawiaj¹ce siê na ich drodze domy i inne budynki.
Gdyby nawet ktoS ich goni³, to i tak straci³by Slad w tym labiryncie
podobnych do siebie sadów, domów, kwietników, szop, p³otów&
Pora by³o pomySleæ o chwili wytchnienia, daæ w koñcu odpo-
cz¹æ rêkom i nogom, opatrzyæ rany, zebraæ mySli i postanowiæ, co
dalej. Wkrótce Conan wybra³ miejsce, odpowiednie pod ka¿dym
wzglêdem dla pragn¹cych odpocz¹æ w ukryciu uciekinierów.
Cymmerianin opad³ na trawê malutkiej polanki, schowanej przed
ludzkim okiem w gêstych krzewach jaSminu, odchodz¹cych pó³ko-
lem od niewysokiego i na wpó³ rozwalonego kamiennego ogrodze-
nia. Przez przeSwity w pl¹taninie liSci i ga³êzi doskonale by³o widaæ
solidny piêtrowy dom, stoj¹cy w znacznym oddaleniu od znalezio-
nej przez zbiegów kryjówki. Ka¿dy ruch w okolicy domu zostanie
przez nich natychmiast zauwa¿ony. Za ogrodzeniem rozpoSciera³ siê
zapuszczony sad, w którym w razie czego mo¿na siê bêdzie scho-
waæ, migiem przeskakuj¹c przez rozwalony murek.
Towarzyszka barbarzyñcy, która ani na chwilê nie zosta³a w tyle
i, pomimo d³ugiego biegu, przez ca³y czas równo oddycha³a, wypa-
d³a na ustronn¹ polankê i zatrzyma³a siê niezdecydowana. Jej czo³o
przeciê³a zmarszczka namys³u. Najwidoczniej kobieta zastanawia³a
siê, czy ma dalej pozostaæ z tym barbarzyñc¹, czy te¿ nadesz³a pora
rozstania.
Tymczasem Conan siedz¹c ze skrzy¿owanymi nogami na miêk-
kim, zielonym kobiercu trawy, po³o¿y³ przed sob¹ miecz i zacz¹³
ogl¹daæ i obmacywaæ swoje cia³o.  G³upstwo, same zadrapania, za-
goi siê  podsumowa³ oglêdziny& Ale gdyby na jego miejscu by³
normalny cz³owiek, nie wojownik, albo nawet wojownik, który jed-
nak nie mia³ za sob¹ tak wielu bitew, walk, staræ i bijatyk, a co za
tym idzie i wszelkich mo¿liwych ran, albo gdyby na jego miejscu
by³ cywilizowany cz³owiek, nienawyk³y powierzaæ swojemu cia³u
dbania o gojenie siê ran, wierz¹cy w eliksiry, ok³ady i rady uczo-
 78 
nych doktorów  ten¿e cz³owiek zacz¹³by siê powa¿nie niepokoiæ
o swoje zdrowie i ¿ycie, widz¹c na swoim ciele tyle Sladów pozosta-
wionych przez turañsk¹ i vagarañsk¹ broñ.
Kobieta dokona³a ju¿ wyboru: usiad³a na drugim koñcu maleñ-
kiej polanki, podwinê³a pod siebie nogi, po³o¿y³a obok zdobyczn¹
szablê, tak, ¿eby w razie koniecznoSci nie straciæ nawet sekundy i na-
tychmiast móc j¹ pochwyciæ.
Teraz Conan ogl¹da³ swój miecz, du¿o staranniej ni¿ rany na
w³asnym ciele. Klinga wymaga³a naostrzenia  same szczerby i za-
dry, za które nale¿a³oby przede wszystkim podziêkowaæ temu wie-
przowi z areny. Dobrze by by³o poci¹gn¹æ po brzegu ostrza chocia¿-
by tym kawa³kiem kamiennego ogrodzenia, niestety, dxwiêk ostrzenia
móg³by, gdyby go us³yszano, wywo³aæ niepotrzebne zainteresowa-
nie. Dxwiêk ludzkiego g³osu nie powinien nikogo zaniepokoiæ  ot,
ktoS wlaz³ w krzaki i szepcze. Na przyk³ad zakochani. Na ustach
Cymmerianina pojawi³ siê mimowolny uSmiech: tak, nie ma co, on
i ta dzikuska wyj¹tkowo przypominaj¹ zakochanych. Pewnie nawet
porozmawiaæ siê z ni¹ nie uda. Najprawdopodobniej tê dzik¹ kotkê
z³apano w nieprzebytych lasach, gdzie mieszka³a razem ze swoim
nielicznym rodem samotników, mówi¹cym w im tylko znanym na-
rzeczu i nie podejrzewaj¹cym nawet, ¿e s¹ inne narody i inne jêzy-
ki& Conan oczywiScie widywa³ ju¿ plemiona kobiet-wojowniczek
 w Hyrkanii i w Czarnych Królestwach, ale jeszcze nigdy nie wi-
dzia³ tak wytrawnych wolty¿erek& Ale z drugiej strony, mo¿e ona
od dawna jest w niewoli, wo¿¹ j¹ po arenach ró¿nych miast, to i nau-
czy³a siê pewnych rzeczy.
 A zreszt¹, co mnie to obchodzi. Wszystko mi jedno, kim jest
i sk¹d pochodzi  nieoczekiwanie dla samego siebie Conan powie-
dzia³ to na g³os. Niezbyt g³oSno, ale i nie szeptem.  ¯eby tylko w naj-
bardziej nieodpowiednim momencie, jeSli pójdzie ze mn¹ dalej, nie
krêci³a siê pod nogami. ¯eby nie narobi³a jakichS g³upot.
Kobieta z nieprzebytych lasów siedzia³a przez ca³y czas w tej
samej pozie. Oczy przymkniête, tylko w¹skie szparki, przez które
obserwowa³a Conana i wszystko wokó³. Prawdziwa kocica, nie ma
co! Wyraz jej twarzy nie zmieni³ siê nawet wtedy, gdy Conan zacz¹³
mówiæ na g³os.
 Szkoda, ¿e nie uda mi siê wyjaSniæ ci, co zamierzam zrobiæ
dalej  ci¹gn¹³ Conan, spogl¹daj¹c kpi¹co na swoj¹ towarzyszkê
broni.  Chocia¿ plan jest prosty. Mam nadziejê, ¿e zorientujesz siê,
co robiê i po co.
 79 
 Mo¿e jednak spróbujesz mi to wyjaSniæ, brudny barbarzyñco.
A nu¿ zrozumiem? oczy siedz¹cej naprzeciw kobiety otworzy³y siê
szeroko, nie kryj¹c czaj¹cego siê w g³êbi gniewu.
 Oho, umiesz mówiæ!  w okrzyku Conana zabrzmia³o zdzi-
wienie i radoSæ. Co prawda, brudny barbarzyñca nie by³o najmil-
szym przezwiskiem, jakim obdarza³y go kobiety, ale teraz przynaj-
mniej mia³ siê do kogo odezwaæ w tym mieScie potworów.  Wygl¹da
na to, ¿e mamy wspólny cel  wyrwaæ siê z tej kupy gnoju, w której
¿yj¹ sami niedorozwiniêci i mamrocz¹cy zaklêcia zwyrodnialcy.
A wiêc bêdziemy uciekaæ razem. Mnie zowi¹ Conan z Cymmerii.
 Nie mia³eS szczêScia, Conanie. Przyszed³eS na Swiat jako je-
den z godnych pogardy, zarozumia³ych, nadêtych, g³upich, Swinio-
podobnych istot, zwanych mê¿czyznami i niegodnych miana ludzi. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • WÄ…tki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.