[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mnie zabić. Wszedłem do swojego wozu i zacząłem się przebierać.
- Jesteś cały? - wpadła zdyszana Roksana.
- Tak.
- Co się właściwie stało?
- Skończyły się żarty - powiedziałem.
Przedstawienie zakończono po zabezpieczeniu drugiego trapezu. Podobno
Brazylijczycy strasznie bali się skoków. Klowni i  Clans zrobili dodatkowe numery, żeby
zrekompensować widowni zepsuty spektakl.
- Spakuj się! - rozkazałem Roksanie, gdy w cyrku wszystko się już uspokoiło.
Co prawda co jakiś czas ktoś przychodził, żeby zobaczyć, jak się czuję, pocieszyć
mnie, ale to wszystko nie miało już znaczenia. Tej nocy mieliśmy jeszcze zostać w Radzyniu.
Cyrkowcy zażądali od dyrektora jednego dnia odpoczynku.
Wieczorem wziąłem plecak Roksany i razem wyszliśmy z mego wozu.
- Dokąd idziecie? - zapytała Monika, która czaiła się w cieniu jednej z przyczep.
- Odprowadzam Roksanę do PKS-u - wyjaśniłem. - Po dzisiejszym ma dość.
- Wrócisz?
- Tak, mam tu coś do załatwienia - zapewniałem tancerkę.
Nic nie odpowiedziała. Była jakby pogodzona z losem, załamana, ale zarazem widać
było, że podjęła jakąś decyzję. Może powinienem był pociągnąć ją za język, ale byłem
umówiony i nie mogłem się spóznić.
***
Wieczorem Rafał z żalem nas żegnał. Miał ochotę wziąć udział w zasadzce na mę,
ale musiał zostać, by poprowadzić nocne zajęcia. Zwolnił Niunię i Rysia, uspokojony, że tym
razem wszystko będzie pod kontrolą i nikomu nic się nie stanie.
- My wiemy, kto jest mą! - oświadczył Rysio, gdy jechaliśmy do Radzynia.
- Tak? - udawałem zaciekawionego.
- Dzięki łacinie.
- A gdzie nauczyłeś się tego języka?
- Kilka lat już służę do mszy i proboszcz uczy nas łaciny.
- Dobrze, kim jest ma? - zapytałem rozbawiony.
- Małpa.
- Paweł?
- Nie, szympans.
- Jaki szympans? - w pierwszej chwili nie potrafiłem niczego sobie skojarzyć.
- Ten pana Ludwika z cyrku. On potrafi kraść ludziom z kieszeni różne rzeczy,
chodzić po drabinie, po linie. Widzieliśmy w cyrku.
- Nie sądzę, że szympans potrafi jezdzić motocyklem...
- Pan Ludwik potrafi - wtrąciła Niunia.
- Ja też - pochwaliłem się - a i Rysio z pewnością niedługo posiądzie tę sztukę.
- Pan Ludwik kiedyś z Kosą jezdzili na motocyklach na linach rozpiętych pomiędzy
wysokimi na dziesięć metrów masztami - opowiadał Rysio. - Dowiedzieliśmy się tego od
Rosjanina. Mówił, że Kosa i pan Ludwik jak byli młodsi, to występowali jako kaskaderzy w
filmach.
- To nie są jeszcze przekonujące dowody - stwierdziłem.
- A imię szympansa?
- Jak się nazywa?
- Papilio, co znaczy...
- ... po łacinie to motyl... - powiedziałem.
- ...a ma jest motylem - z dumą oświadczyła Niunia. - Czy pana zdaniem to
przypadek?
Właśnie wjechaliśmy na ryneczek w Radzyniu. Roksana i Paweł już tam czekali.
Plecak dziewczyny wrzuciliśmy do bagażnika. Roksana usiadła z harcerzami z tyłu, a Paweł
obok mnie. Już chciałem wyrazić swoją opinię o imieniu małpy dyrektora, ale Roksana mnie
ubiegła.
- ma znowu zaatakował i Paweł o mało nie zginął - powiedziała.
W drodze do następnego punktu naszej wyprawy Paweł opowiedział mi szczegóły
wypadku. Na miejscu ukryłem wehikuł w stodole i dalej poszliśmy pieszo. Ubrana na czarno
postać powitała Pawła, powiedziała nam  dobry wieczór i poprowadziła przez ciemne
krzaki. Ten człowiek miał chyba kocie oczy, skoro bez trudu poruszał się ciemnościach.
Podobnie było z Pawłem. Zapytałem go o to.
- Roksana, też to masz? - zapytałem dziewczynę.
- Co?
- To widzenie w nocy.
- Mam - przyznała.
- To od tych ziółek - stwierdził Paweł. - Gdy spadałem, widziałem w ciemnym kącie,
jak odwijała się lina. Normalnie nigdy bym tego nie zobaczył. Będę musiał spytać Dorotę, co
to za świństwo, że tak skutecznie działa.
- Cicho! - strofował nas przewodnik.
Wreszcie zapadliśmy w zasadzce w ciemnym, zakurzonym pomieszczeniu.
- Usiądzcie - prosił nas ubrany na czarno.
Usiedliśmy. On wyjął aerozol i rozprowadził w powietrzu chmurę gazu.
- %7łeby nas nie wyczuł - wyjaśnił.
Czekaliśmy godzinę. Wreszcie zaskrzeczało coś w słuchawce osobnika ubranego na
czarno.
- Puchacz, co jest? - zapytał go Paweł.
- Przyjechał - odpowiedział policjant. - Aazi po fosie.
Minęło pół godziny. Radio znowu zaskrzeczało.
- Dobra, zrozumiałem, bez odbioru - rzekł Puchacz.
Wyłączył radio.
- Idzie do nas - powiedział.
Siedzieliśmy w starym spichrzu zamku w Pokrzywnie. Na jego pierwszym piętrze
była kiedyś kaplica. Tu, w jednej z nisz, umieściliśmy współczesną figurę świętego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.