[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okularów na siostrę. - Co masz na myśli, Gemmie? Nie trzymam marki za Merlina w łóżku przemocą.... - Phi. - Clementine wyraziła swoją opinię. Thea na wet nie próbowała zwracać jej uwagi. - Akurat. Prze konałaś Hodgesa, że markiz powinien jeszcze leżeć, chociaż doktor Ryland powiedział, że może już wstać. Zamknęłabyś go na klucz, gdybyś mogła. Boisz się, co będzie, kiedy markiz podniesie się z łóżka i zacznie bu szować po domu, ot co. - Przedziwnego języka używasz, siostrzyczko. Nie wiem, czy to najlepsze określenie, zważywszy reputację markiza - odparła Thea, powstrzymując chichot. - Mó wisz o nim jak o dzikim zwierzu, który zagraża bezpie czeństwu domowników. - Tylko twojemu, siostro - stwierdziła Clementine najspokojniej w świecie. - Wiesz, że ma cię na oku. - Nic mi o tym nie wiadomo - obruszyła się Thea, zachodząc w głowę, jak Gemmie odgadła prawdę. - Nie chcę tylko, żeby lord niepotrzebnie się forsował. Powinien oszczędzać siły. Kiedy wydobrzeje, wyjedzie stąd natychmiast. Proste. Clemetine mruknęła coś pod nosem, co brzmiało jak banialuki", jeśli nie gorzej, ale Thea udała, że nie sły szy, i z pełną godności miną wróciła do czytania. Po chwili westchnęła i opuściła książkę na kolana. - To śmieszne! Czytam i czytam o różnych sposo bach zdobywania pieniędzy i w każdym widzę błąd. Je śli tak dalej pójdzie, Harry zostanie kominiarczykiem, Clara i Daisy będą sprzedawać kwiaty na ulicy, ja i ty będziemy uczyć rozpuszczone bachory czytać i pisać, a Ned zostanie kancelistą u podejrzanego prawnika. Clementine odłożyła książkę na cokolik, na którym stała jedna z licznych rzezb, tak ukochanych przez nie boszczyka pana Shaw. Rzecz ciekawa, była to powieść pani Kitty Cuthbertson Santo Sebastiano", a nie ulu biona rozprawka Clementine pióra Mary Wollstonecraft Prawa kobiet". Theę zaintrygowało, że siostra nagle zagustowała w romansach, miała jednak nadzieję, że ta zmiana upo dobań nie wynika z zainteresowania Clemmie marki zem, bo to dodatkowo skomplikowałoby już i tak trud ną sytuację. Z własnymi niepożądanymi emocjami Thea jeszcze była w stanie sobie poradzić, z uczuciami Clementine nie miała siły się zmierzyć. - Może to nie takie straszne pracować na własne utrzymanie - odezwała się Clementine. - Tyle że Harry jest już za duży na kominiarczyka i ani chybi utknąłby w kominie, a Clara zaczyna kichać na sam widok kwia tów... - Bierzesz moją opinię zbyt dosłownie - zauważyła Thea. - Coś na pewno wymyślę, nawet jeśli miałyby to być tylko poduszeczki z lawendą albo galaretki owoco we. Och, gdybyśmy miały coś wartościowego, co mo głybyśmy sprzedać. - Wzięła głęboki oddech. Za nic nie chciała dawać siostrze do ręki dodatkowych argu mentów na potwierdzenie opinii, jakoby obecność mar kiza w ich domu wytrącała ją z równowagi. Ponownie zerknęła na książkę. - Co myślisz o pisarstwie pani Cuthbertson, Clemmie? Zwykle czytasz znacznie po ważniejsze rzeczy. - Całkiem przyjemna lektura. Hodges mi ją polecił. On bardzo lubi czytać współczesne romanse, ale dla mnie za dużo tu sentymentalnych partii. - Zaśmiała się. - Bohater nic tylko pada do stóp heroinie. W takiej po zycji musi być okropnie niewygodnie. Moim zdaniem przecenia się romanse. Wiesz, dochodzę do wniosku, że jednak powinnaś była wyjść za pana Pershore'a. Jack obudził się nagle, nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduje. Przez chwilę leżał bez ruchu, wpatrując się w mdły płomień świecy i zniszczone kotary przy łóżku. Za oknem zapadał zmierzch. Markiz uświadomił sobie, że przebywa w Oakmantle Hall prawie od tygodnia. Co prawda, gorączka go nie zmogła, ale głodowa dieta gotowa go wykończyć. Lada dzień. Pierwszego wieczoru po wypadku Thea posłała mu przez Hodgesa talerz kleiku, który natychmiast odesłał z powrotem do kuchni, żądając butelki porto i porząd nego kawałka wołowiny. Dziesięć minut pózniej kleik pojawił się znowu, tym razem przyniesiony osobiście przez Theę: powiedziała mu jasno i wyraznie, że musi zjeść, co przygotowała, jako że nic innego nie dostanie. Chcąc nie chcąc, Jack przełknął kleik. Następnego dnia było niewiele lepiej: dostał cienką zupkę. Jeszcze następnego musiał zadowolić się chlebem z serem i już zaczął się zastanawiać, czy Thei nie stać na nic więcej, pomimo że jego złote gwinee zasiliły budżet domowy Oakmantle. Hodges wyjaśnił mu, że tak właśnie pani Skeffmgton wyobraża sobie zdrową dietę dla rekonwalescenta, ale ten argument go nie przekonał. W każdym razie, czy to z powodu nader skromnych posiłków, do czego jego or- ganizm nie był przyzwyczajony, czy to z racji obrażeń odniesionych w wypadku, nie był w stanie podnieść się z łóżka i ta jego słabość napełniała go prawdziwym nie smakiem. Był też mocno rozczarowany, bo Thea od dwóch dni się nie pokazała. Odprowadzała doktora na górę, kiedy ten przychodził z wizytą, Jack słyszał ich głosy z kory tarza, ale nie wchodziła do pokoju. Nie pojawiała się od tamtej nocy, kiedy to w ostatniej chwili uratowała go przed upadkiem ze schodów. Po mimo że miał gorączkę, pamiętał tamto spotkanie w każdym szczególe: miękkość ciała Thei pod jego cię żarem, słodki zapach lawendy bijący z jej sukni i wło sów, jej powolne, jakby niechętne uwalnianie się z jego ramion... Uśmiechnął się nieznacznie. Był zbyt chory, żeby wykorzystać sytuację, a szkoda, ale nie aż tak cho ry, by nie docenić uroku tamtej chwili. Tyle tylko, że Thea od tamtej pory już się u niego nie pojawiła. Może uznała, że nie wypada, a może była zbyt zakłopotana tym, co zaszło między nimi. Bez względu na powód, Jack czuł się mocno zawiedziony. Pragnął ją widzieć, chciał z nią rozmawiać. Tęsknota zaiste niezwykła u nicponia i hulaki. Musiał jednak przyznać, jeśli chciał być ze sobą szczery, że brak mu bardzo ich dyskusji, w których poruszali najrozmaitsze tematy, od życia towarzyskiego londyńskiej socjety po dramaty Szekspira. Nigdy wcześniej nie stawał do słownych potyczek [ Pobierz całość w formacie PDF ] |